sobota, 11 grudnia 2021

Od Małgorzaty cd. Mattii

Wspinanie się po budynkach i dachach Małgorzata traktowała jako swego rodzaju sport, czy wyzwanie. Przechadzając się uliczkami miast, zwracając uwagę na okazałe budynki świątyń, czy lokalnych rezydencji, nie mogła wybić sobie z głowy wizji samej siebie siedzącej gdzieś w najwyższym punkcie. Mógł to być ostatni stabilny parapet, mogła być belka z dzwonem, mógł być i sam szczyt wieży. Nie ważne było gdzie konkretnie, ale czy aby na pewno jest wystarczająco niebezpiecznie. I wysoko, rzecz jasna.
Zlokalizowanie dogodnej ścieżki podejścia nie sprawiało jej nigdy zbyt wielu problemów. Nie była wybredna, wystarczyło po prostu w miarę osłonięte miejsce, by wdrapać się na najniższy dach, a potem… potem to już była kwestia wprawy i balansu. Dobrego chwytu i mocnych mięśni, by w najmniej oczekiwanym momencie nie zostać zawiedzionym przez własne ciało. Wpływ na powodzenie misji miały także same mury, ilość szczelin w ścianach, parapetów, czy innych bardzo pomocnych ozdób, o tym nie można było zapominać. Kwestia obsrania przez gołębie także wchodziła w grę, o tym również nie można było zapomnieć.
Wedle jej informacji, Mattia wybrał sobie lokum na drugim piętrze, od wschodniej strony.
Problematyczne podejście, oceniła od razu. Podparła się pod boki, rzuciła hotelowi wyzywające spojrzenie. Budynek, na własne szczęście, nie odpowiedział jej tym samym. A potem zabrała się do roboty, korzystając z wczesnej godziny i niewielkiej ilości ludzi krążących po ulicach.
Przeszło pół godziny później, osiągnęła cel. Siedziała wdzięcznie na parapecie, rozbrojone okno było całkiem otwarte, wpuszczało powietrze nie tak świeże, jak można byłoby sobie tego życzyć i chłód poranka. Małgorzata, nieco zdyszana, ale zdecydowanie zadowolona, całkiem taktownie odczekała chwilę, aż hrabia obudzi się sam. Może i wlazła mu oknem do pokoju, może niektórzy już w tym upatrzyć mogliby się nietaktu, ale straszyć biedaka w łóżku nie zamierzała. Każdy ma przecież swoje granice.
― Witam szanownego pana ― odezwała się wesołym tonem, kiedy Mattia podniósł się na łokciu.
Hrabia nie sprawiał wrażenia wyspanego, cienie kładły mu się pod oczami, spojrzenie miał nieobecne i nieprzytomne, włosy potargane. Zmrużył oczy od nadmiaru światła, przesłonił twarz dłonią, opadł na poduszki.
― Co to za brak formy? Balowane było? ― Małgorzata nie dała mu spokoju, usadowiła się wygodniej na parapecie, wsparła plecami o ścianę.
― Która jest tak właściwie godzina? ― spytał nieprzytomnie hrabia. Podjął drugą próbę podniesienia się z łóżka.
― Niedawno słońce wstało, śniadaniem jeszcze nikt cię nie uraczył.
Astrolog westchnął, podniósł się ociężale z łóżka. Nim wyprostował w pełni plecy, skrzywił się wyraźnie z powodu męczących zakwasów. Przeszedł parę kroków opadł w fotel, wyraźnie daleki od wczorajszej świetnej formy.
― Wiesz czego się dowiedziałam? ― głos Małgorzaty nie krył w sobie ani grama powagi, czy współczucia. Wręcz przeciwnie, zdawała się być bardzo rozbawiona stanem kolegi.
― Hm? ― Półprzytomny Mattia ożywił się minimalnie, uniósł głowę, wsparł ją na dłoni.
― Że nosisz bardzo modną koszulę nocną ― parsknęła, zeskoczyła płynnie z parapetu, wylądowała z gracją. Promień słońca zatańczył w jasnych lokach, wydobył z nich złoty błysk. ― I że ładnie tam nawywijałeś na parkiecie, nic dziwnego, że masz teraz zakwasy.
Mattia parsknął, otworzył jedno oko, akurat by zauważyć jak Małgorzata znika mu za plecami. Oparcie fotela jęknęło sugestywnie, kiedy jadowniczka oparła się na nim ciałem, spoglądając na niego z góry. Wymienili spojrzenia.
― Otruli kogoś na balu, niestety ze skutkiem śmiertelnym ― ton Małgorzaty w końcu zdradzał jakąkolwiek powagę. ― Gości zaaresztowano w budynku do samego rana, ci, którzy wyszli wcześniej mieli sporo szczęścia, ale i tak nie obejdzie się bez przesłuchania.
Astrolog, jeszcze chwilę temu mocno rozespany, otrzeźwiał w przeciągu sekund.
― To niedobrze ― mruknął Mattia, pochylił się w fotelu, potarł twarz dłońmi. ― Dowiedziałaś się czegoś więcej?
― W pokojach naszego radnego nie znalazłam niczego, co mogłoby go obciążyć, niestety. Wiem jednak, że po śmierci pechowego gościa bardzo głośno prawił o tym jak to strażnicy się obijają odkąd nie ma z nimi starego Becka. Oczywiście, jak można było się tego spodziewać, szybko dodał, że gdyby jemu dane było dzierżyć ster władzy, to raz dwa rozwiązanoby sprawę, albo w ogóle by do niej nie doszło. Ktoś tam mu nawet zaklaskał, ktoś przyznał rację… ― urwała nagle, nadstawiła ucha. Z korytarza wychwyciła kroki, a nie chcąc narażać na szwank reputacji hrabiego, umknęła zwinnie i cicho w kierunku szafy. Trzasnęły zamknięte drzwiczki, Małgorzata schowała się między koszulami, płaszczami i kamizelkami. Dłoń, odruchowo całkiem i bezwiednie, powędrowała po udzie w kierunku kolana. Nóż schowany za wysoką cholewą buta kusił.
― Panie hrabio? ― rozległ się głos należący do służącego, kliknęła klamka. ― Czas na śniadanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz