niedziela, 5 grudnia 2021

Od Williama cd. Antaresa

    Gdy obudził się tym razem, ból jaki odczuwał z tyłu głowy, był naprawdę nie do zniesienia. Nie dość, że nie miał czasu, wyleczyć się po poprzednim uderzeniu, to jeszcze podczas drogi dostał drugi raz, prawdopodobnie w to samo miejsce. Jęknął, próbując ręką delikatnie rozmasować miejsce zranienia. Odkrył w tym samym momencie, że nie jest w stanie tego zrobić, nie może nawet odrobinę unieść ręki. Czuł, że była ona do czegoś przywiązana. Podejrzewał, że mogło to być krzesło, patrząc na to, że był w pozycji siedzącej, a jak od razu sprawdził, jego nogi znajdowały się w identycznej sytuacji. Spróbował otworzyć oczy. Niby udało mu się to, ale wszędzie była tylko ciemność. Dopiero po chwili, kiedy zamroczenie zaczęło lekko schodzić z niego, zrozumiał, że miał zawiązany na oczach jakiś materiał, a usta zostały zakneblowane. No to, trzeba było przyznać, że nieźle się wpakował. Liczył, że uda mu się jakoś przemówić bliźniakom do rozumu, a tutaj, proszę, skończył jako więzień.
— Czyżby ktoś tutaj się obudził? — Poczuł, jak ktoś siada na jego kolanach. — Może spróbujemy jeszcze raz. Zapewne nie podoba ci się za bardzo to, w jakim stanie jesteś aktualnie. Przywiązany. Bez możliwości zobaczenia czegokolwiek czy odezwania się. A to tutaj… Zapewne musi, nieźle boleć — Syknął, czując nacisk palców na zranionym miejscu z tyłu głowy. — Nie wolałbyś, abyśmy usiedli razem? Jak dawniej? Nie musiałbyś być związany. Zajęlibyśmy się twoimi ranami. Zjedli coś ciepłego. Wystarczy, tylko abyś dołączył do nas i obiecał, że nam pomożesz. Co ty na to Will? To naprawdę dobra oferta — Kristy próbowała jak najbardziej manipulować swym dawnym przyjacielem.
Poczuł, że zostaje odkneblowany. Momentalnie odkaszlnął.
— Kristy? — wydusił z siebie krótkie pytanie. Mimo że był niemalże pewny, że była to ona, to jednak wolał mieć sto procent pewność.
— A któż by inny. Ale jakbyś chciał wiedzieć, bo może nie jesteś w stanie tego zobaczyć, ale Ariel też tutaj jest. Stoi niedaleko nas. On także baaaardzo by chciał, abyś przyjął naszą ofertę — Przejechała delikatnie wierzchem dłoni po policzku bibliotekarza.
— Ja… Nie mogę. Zemsta jest zła. Nie mogę przyczynić się do zranienia kogoś. Szczególnie że może ucierpieć więcej niż jedna osoba, patrząc na to, czego  próbowaliście dokonać  wcześniej — mówił powoli przez to, że odczuwał mocną suchość w gardle. W tym samym momencie dało się słyszeć huk uderzającej w ścianę pięści.
— Mówiłem ci, że to nic nie da na jakże świętego Williama! — krzyk Ariela, wypełniony złością i ironią rozniósł się po pomieszczeniu.
— A mogło być tak miło. Nie pozostawiłeś nam wyboru — słowa dziewczyny nie wróżył niczego dobrego, czego przekonał się zaraz po ich usłyszeniu.
W jednym momencie ciężar z jego kolan zniknął, a w następnym z jego ust wydostał się krzyk, na nagły, ostry ból w udzie, spowodowany tym, że został w nie wbity sztylet. Po policzkach momentalnie zaczęły spływać mu łzy. Zaraz również poczuł, jak znowu zostaje zakneblowany. Tego na pewno się nie spodziewał. Wiedział, że zapewne nadal będą próbowali go przekonać do swoich racji, ale to… Nigdy nie pomyślałby, że zaraz przejdą do użycia siły. Bał się jednak, że to mógł być dopiero początek. Jednak postanowił sobie, że nie da się złamać. Mogą go krzywdzić. Niech to robią. Lepiej, aby to działo się jemu, a nie komuś innemu. Szczególnie że w innym wypadku, po zgodzeniu się, on pomagałby w tym czynie. Nie. On jakoś da sobie radę. Musi… prawda? Jak się można było domyślić, William miał całkowitą rację. Może i rodzeństwo chwilowo zostawiło go w spokoju. Jednak nie trzeba było długo czekać na ich powrót. Wzdrygnął się, kiedy nagle poczuł chłód ostrza na szyi, a potem nagle na ręce. Fakt, że nic nie widział i przez to nie wiedział, z której strony zostanie zaatakowany, przerażał go chyba bardziej niż sama wizja bycia zranionym. Ta niepewność dobijała go. Miał ochotę syknąć, czując ból na ramieniu, które właśnie zostało przecięte. Co prawda ból był mniejszy niż w przypadku sztyletu, który to nadal tkwił w jego udzie, ale nie zmieniało to faktu, że nadal to nie było nic przyjemnego. Następne rozcięcia pojawiły się kolejno na drugiej nodze, przedramieniu i brzuchu bibliotekarza.
— I jak tam Will? Rozważyłeś może ponownie naszą propozycję? — na nagły głos dziewczyny zaraz przy jego uchu, jego pierwszym odruchem była próba odsunięcia głowy. — Trochę szkoda niszczyć takie ciało — mówiąc to, przejechała po nacięciu znajdującym się na jego ramieniu, na końcu naciskając na nie lekko, przez co z ust niebieskowłosego wydostał się zdławiony jęk bólu. — Wiesz, że to mogłoby się skończyć tu i teraz. Kiwnij tylko głowę na znak, że się zgadzasz — był w stanie się założyć o wszystko, że Kristy aktualnie się uśmiechała.
Jednak on nie miał najmniejszego zamiaru poddać się pokusie. Postanowił sobie coś i zamierzał się tego trzymać. Nie da się tak łatwo złamać. Zresztą wierzył w to, że jak poczeka jeszcze trochę, to pojawi się Antares. W głowie cały czas powtarzał sobie, że ten znajdzie go i pomoże mu. Co prawda nie był pewny, jakie zdanie miał rycerz, ale on sam uważał członków gildii za swego rodzaju, dość specyficzną, ale rodzinę. Może i nie znał wszystkich jakoś bardzo dobrze, z niektórymi wymienił zaledwie kilka słów. Jednak i tak jakoś tak ufał im. Nie wiedział dokładnie dlaczego, ale tak było. Dlatego też nie brał pod uwagę innej opcji niż ta, że Antares go nie zostawi. Żył tą nadzieją, a czas mijał. Dziewczyna pojawiała się i znikała. A wraz z nią na ciele bibliotekarza można było odnaleźć coraz to nowsze rany. Jedne mniejsze, drugie większe.
— Kristy. Chyba najwyższy czas na zamianę. Jak widać, twoje metody są mało skuteczne. Moja kolej — po którejś rundzie tortur Kristy, z drugiego końca pomieszczenia można było usłyszeć głos Ariela.
— Tak szybko? Na pewno nie spróbujemy jeszcze trochę z moimi ostrzami? — kobieta brzmiała jak dziecko, któremu zabrało się zabawkę.
— Bez dyskusji. Nie mamy czasu na twoje zabawy — głos bliźniaka był dość stanowczy.
Już po chwili dało słyszeć się trzask drzwi. William mógł tylko podejrzewać, że był on spowodowany tym, że jego dawna przyjaciółka wyszła z pomieszczenia.
— No i co ja mam z tobą zrobić? Uparty jesteś. Ale myślę, że mogę mieć kilka pomysłów — głos Ariela był coraz bliżej chłopaka.
Poczuł mocny uścisk na lewym nadgarstku, a po chwili również delikatny dotyk na ranie, stworzonej przez Kristy. Jednak ten po chwili zniknął. Jak u dziewczyny już od dawna widział zamiłowanie dto broni białej, to u jej brata nie wiedział czego się spodziewać. Szczególnie po tak długiej rozłące i tym jak bardzo rodzeństwo się zmieniło przez te lata. Ciemność, w jakiej nadal tkwił, w niczym nie pomagała. Wystarczył moment, aby zrozumiał tok myślenia Ariela. Moment, w którym mimo bycia zakneblowanym, krzyknął tak głośno, że i tak było go słychać. Moment, w którym poczuł taki ból, że miał wrażenie, że wyjdzie z siebie. Mianowicie: mężczyzna posypał czymś ranę na przedramieniu. William nie miał nawet sił, zastanawiać się co to mogło być. Jedyne co to siedział, a z jego oczu wypływało morze łez. Kolejne dwie rany zostały potraktowane w podobny sposób. W międzyczasie znowu był pytany o to, czy akceptuje ofertę, ale mimo wszystko nie chciał się zgodzić.
— Dlaczego tak bardzo nie chcesz się zgodzić?! Tak bardzo lubisz ból?! — Ariel był wyraźne zirytowany całą sytuacją. — Chwila… Już wiem, o co tu chodzi… Ty liczysz na to, że ten rycerzyk tutaj przyjdzie — zaśmiał się, mówiąc to. — Oj Willy. Czas na pewną lekcję. Też kiedyś wierzyłem w przyjaźń. W to, że mogę liczyć na innych. Ale wiesz co? To były tylko dziecięce marzenia. Byłem naiwny. Kiedy przychodzi co do czego, nikt ci nie pomoże. Dorośnij w końcu. Świat jest okrutny. Od innych za darmo nie ma nic. Nie licz na, że on tu przyjdzie. W tym świecie można liczyć tylko na siebie. A wiesz, kto mnie tego nauczył? — William poczuł nagle mocny uścisk na jednej z ran, przez co z jego ust ponownie wydostał się zduszony jęk. — Ty. Tak. To dzięki tobie nauczyłem się tego. W sumie to muszę ci podziękować. Jakbyś nas nie zostawił, nadal wierzyłbym w takie bzdury jak przyjaźń. Nigdy nie dowiedziałbym się jak naiwny byłem. Że należy liczyć tylko na siebie.

Antares?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz