Światło świecy zatańczyło na krawędzi metalu, wydobyło ze złota charakterystyczny, miękki błysk. Serafin przyjrzał się swojej dłoni, po chwili przerzucił wzrok na wciąż towarzyszącą mu zjawę. Cień o wilczym kształcie uniósł widmowy łeb, wysłuchał poleceń maga, ugiął się pod jego wolą i ostatecznie rozpłynął w powietrzu. Książę objął pobojowisko wzrokiem nieprzeniknionym, można by rzec, że niewzruszonym. Widok martwych ciał nie był mu obcy, nie była mu obca sztuka zabijania, a jak niebywale bliska była mu czarna magia, którą się tu posłużył.
Ciała nie robiły wrażenia.
Krew nie robiła wrażenia.
Śmierć i potencjalne konsekwencje także nie robiły wrażenia.
Serafin zacisnął nieznacznie wargi, przypomniał sobie to, co robił w Sallandirze, a co niosło za sobą kolejną dawkę wspomnień. Był przecież czas w którym nad sobą nie panował. Kiedy atakował na oślep, mamiony wizjami i zjawami, kiedy nie odróżniał wroga od przyjaciela, ani siostry od zabójcy. Był czas, kiedy zabił za jednym zamachem o wiele więcej osób; był czas, kiedy zadał o wiele więcej bólu.
Nie był z tego dumny.
Światło świecy zatańczyło na krawędzi metalu, nadało mu czerwonej, ognistej barwy. Czarnoksiężnik zwinął szponiastą dłoń w pięść, mruknął pod nosem coś w ojczystej mowie. Dawno nie zareagował tak gwałtownie i dawno sam nie szukał pretekstu, by użyć siły zdecydowanie nieadekwatnej do sytuacji. Na tym jednak zakończył rozmyślania na temat sytuacji – mleko się rozlało, życia przywrócić nie mógł. Co najwyżej mógł podobijać tych, którzy chowali się po kątach, mógł podsycić płomienie świec i puścić ruderę z dymem. Mógł.
Wybrał jednak inną ścieżkę. Podążył śladem kompana, niewzruszenie obserwował jego szybką ewakuację za drogę, na drugą stronę. Przez głowę przemknęło oskarżenie, przemknęła myśl stawiająca Tassariona w świetle zdecydowanie niekorzystnym, dezerterskim niemalże. Myśl, która pod znakiem zapytania stawiała także jego umiejętności jako skrytobójcy. Serafin w swoim życiu nigdy nie spotkał jeszcze zabójcy, który na widok tej, czy innej masakry musiałby się szybko ewakuować na stronę celem zwrócenia śniadania.
― A co ty sobie myślałeś, łamiąc chłopu ręce? ― odbił pytanie gładko, bez mrugnięcia okiem, gotów odwrócić kota ogonem i cała winę zrzucić na ramiona Tassariona. Nie byłoby to pierwsze takie zagranie w jego życiu. Nie byłoby ono także ostatnie.
― Nie będę nic nikomu tłumaczył ― fuknął, machnął lekceważąco dłonią. Książę się nie tłumaczył. Nigdy, z niczego, chyba, że niebywale mu na wyklarowaniu swoich motywów i zamiarów zależało. Tutaj zabrakło tej chęci, a oskarżycielski ton elfa tylko go drażnił, przemawiał do tej jego części, która zawsze doszukiwała się tego sławnego pretekstu. Serafin przymknął na chwilę oczy, na krótko, parę sekund ledwie. Współpraca z kimkolwiek innym poza Serafiną okazywała się szalenie… wkurwiająca.
Światło księżyca zatańczyło na krawędzi metalu, nadało mu upiornego błysku, wydobyło ostrość z krawędzi, prześlizgnęło się po przygaszonym kolorze złota. Serafin oszczędnie machnął szponami, związał kolejne zaklęcie, a to unieruchomiło wampira w miejscu. Nie miał ochoty na sprzeczki, dywagacje, filozoficzne rozważania i wyrzuty typu „nie potrzebowałem twojej pomocy”. Książę, choć wychowany w pałacach i bogactwach, wiedział, że czas mają teraz niezwykle ograniczony. A jeśli ich dalsza współpraca miała trwać, musiał wyjaśnić sobie z Tassarionem pewne sprawy tu i teraz. Nie zaraz, nie później. Tu i teraz, pod bladym blaskiem księżyca, z karczmą pełną trupów za plecami. Ze zdecydowanie małą pulą czasu do roztrwonienia.
― Nie przypominam sobie, żeby w wymaganiach misji podane było: wszcząć jebaną bójkę z gównopowodu ― zauważył mrukliwie, przyglądając się Tassarionowi tak, jakby miał przed sobą niebywale ciekawy obiekt badawczy. Odarł go z człowieczeństwa wzrokiem, odmówił zestawienia na równi z nim, czy każdą inną istotą. Żywą istotą.
― Obłąkany z ciebie sukinsyn, co?
Uśmiechnął się szeroko i paskudnie, pochylił w jego stronę. Szpony spoczęły na ramieniu skrępowanego zaklęciem wampira, Serafin utkwił spojrzenie w oddali.
― To nie ja żłopię ludzką krew żeby ukoić głód ― szepnął mu do ucha ― nie ja zatapiam kły w cudzych szyjach i nadgarstkach.
Wyprostował się, powoli, nieśpiesznie. Zaklęcie ustąpiło samo, magia ulotniła się, posłuszna woli Serafina. Książę obejrzał się przez ramię w stronę karczmy, kompletnie lekceważąc ewentualne zagrożenie ze strony wampira.
― Obaj jesteśmy obłąkani, Tassarionie. W tym obłędzie można jednak doszukać się sposobu na współpracę. Siodłaj konia ― polecił ― nim dotrą tutaj straże musimy być daleko stąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz