niedziela, 19 grudnia 2021

Od Serafina cd. Tassariona

Światło świecy zatańczyło na krawędzi metalu, wydobyło ze złota charakterystyczny, miękki błysk. Serafin przyjrzał się swojej dłoni, po chwili przerzucił wzrok na wciąż towarzyszącą mu zjawę. Cień o wilczym kształcie uniósł widmowy łeb, wysłuchał poleceń maga, ugiął się pod jego wolą i ostatecznie rozpłynął w powietrzu. Książę objął pobojowisko wzrokiem nieprzeniknionym, można by rzec, że niewzruszonym. Widok martwych ciał nie był mu obcy, nie była mu obca sztuka zabijania, a jak niebywale bliska była mu czarna magia, którą się tu posłużył.
Ciała nie robiły wrażenia.
Krew nie robiła wrażenia.
Śmierć i potencjalne konsekwencje także nie robiły wrażenia.
Serafin zacisnął nieznacznie wargi, przypomniał sobie to, co robił w Sallandirze, a co niosło za sobą kolejną dawkę wspomnień. Był przecież czas w którym nad sobą nie panował. Kiedy atakował na oślep, mamiony wizjami i zjawami, kiedy nie odróżniał wroga od przyjaciela, ani siostry od zabójcy. Był czas, kiedy zabił za jednym zamachem o wiele więcej osób; był czas, kiedy zadał o wiele więcej bólu.
Nie był z tego dumny.
Światło świecy zatańczyło na krawędzi metalu, nadało mu czerwonej, ognistej barwy. Czarnoksiężnik zwinął szponiastą dłoń w pięść, mruknął pod nosem coś w ojczystej mowie. Dawno nie zareagował tak gwałtownie i dawno sam nie szukał pretekstu, by użyć siły zdecydowanie nieadekwatnej do sytuacji. Na tym jednak zakończył rozmyślania na temat sytuacji – mleko się rozlało, życia przywrócić nie mógł. Co najwyżej mógł podobijać tych, którzy chowali się po kątach, mógł podsycić płomienie świec i puścić ruderę z dymem. Mógł.
Wybrał jednak inną ścieżkę. Podążył śladem kompana, niewzruszenie obserwował jego szybką ewakuację za drogę, na drugą stronę. Przez głowę przemknęło oskarżenie, przemknęła myśl stawiająca Tassariona w świetle zdecydowanie niekorzystnym, dezerterskim niemalże. Myśl, która pod znakiem zapytania stawiała także jego umiejętności jako skrytobójcy. Serafin w swoim życiu nigdy nie spotkał jeszcze zabójcy, który na widok tej, czy innej masakry musiałby się szybko ewakuować na stronę celem zwrócenia śniadania.
― A co ty sobie myślałeś, łamiąc chłopu ręce? ― odbił pytanie gładko, bez mrugnięcia okiem, gotów odwrócić kota ogonem i cała winę zrzucić na ramiona Tassariona. Nie byłoby to pierwsze takie zagranie w jego życiu. Nie byłoby ono także ostatnie.
― Nie będę nic nikomu tłumaczył ― fuknął, machnął lekceważąco dłonią. Książę się nie tłumaczył. Nigdy, z niczego, chyba, że niebywale mu na wyklarowaniu swoich motywów i zamiarów zależało. Tutaj zabrakło tej chęci, a oskarżycielski ton elfa tylko go drażnił, przemawiał do tej jego części, która zawsze doszukiwała się tego sławnego pretekstu. Serafin przymknął na chwilę oczy, na krótko, parę sekund ledwie. Współpraca z kimkolwiek innym poza Serafiną okazywała się szalenie… wkurwiająca.
Światło księżyca zatańczyło na krawędzi metalu, nadało mu upiornego błysku, wydobyło ostrość z krawędzi, prześlizgnęło się po przygaszonym kolorze złota. Serafin oszczędnie machnął szponami, związał kolejne zaklęcie, a to unieruchomiło wampira w miejscu. Nie miał ochoty na sprzeczki, dywagacje, filozoficzne rozważania i wyrzuty typu „nie potrzebowałem twojej pomocy”. Książę, choć wychowany w pałacach i bogactwach, wiedział, że czas mają teraz niezwykle ograniczony. A jeśli ich dalsza współpraca miała trwać, musiał wyjaśnić sobie z Tassarionem pewne sprawy tu i teraz. Nie zaraz, nie później. Tu i teraz, pod bladym blaskiem księżyca, z karczmą pełną trupów za plecami. Ze zdecydowanie małą pulą czasu do roztrwonienia.
― Nie przypominam sobie, żeby w wymaganiach misji podane było: wszcząć jebaną bójkę z gównopowodu ― zauważył mrukliwie, przyglądając się Tassarionowi tak, jakby miał przed sobą niebywale ciekawy obiekt badawczy. Odarł go z człowieczeństwa wzrokiem, odmówił zestawienia na równi z nim, czy każdą inną istotą. Żywą istotą.
― Obłąkany z ciebie sukinsyn, co?
Uśmiechnął się szeroko i paskudnie, pochylił w jego stronę. Szpony spoczęły na ramieniu skrępowanego zaklęciem wampira, Serafin utkwił spojrzenie w oddali.
― To nie ja żłopię ludzką krew żeby ukoić głód ― szepnął mu do ucha ― nie ja zatapiam kły w cudzych szyjach i nadgarstkach.
Wyprostował się, powoli, nieśpiesznie. Zaklęcie ustąpiło samo, magia ulotniła się, posłuszna woli Serafina. Książę obejrzał się przez ramię w stronę karczmy, kompletnie lekceważąc ewentualne zagrożenie ze strony wampira.
― Obaj jesteśmy obłąkani, Tassarionie. W tym obłędzie można jednak doszukać się sposobu na współpracę. Siodłaj konia ― polecił ― nim dotrą tutaj straże musimy być daleko stąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz