czwartek, 30 grudnia 2021

Od Mattii cd. Kukume

Posiadłość Merriweatherów powitała ich spokojnymi barwami i oszczędnym detalem - była czymś pomiędzy nieco archaicznym, zakurzonym stylem posiadłości państwa Newmontów, a wyśrubowaną do granic możliwości ekstrawagancją rezydencji Fredericka Rochestera. Dom wiele mówił o właścicielu. I choć posiadłości szlachty stanowiły amalgamat wszystkich zmian i zakupów dokonywanych przez kolejne pokolenia, to jednak ich najnowszy wygląd i styl najczęściej odpowiadały w pewien sposób charakterowi obecnych właścicieli.
Kukume i Mattia zostali powitani przez gospodarza, pana Arlingtona Merriweathera. Mężczyzna o nieco przerzedzonych, szpakowatych włosach, wciąż miał w swej postaci jakiś rodzaj surowości i siły, właściwy ludziom starej daty, dla których dawne czasy zdawały się jakieś lepsze i bardziej godne. A obecnie - wszędzie było tylko moralne zepsucie i ludzie zbytnio sobie folgowali.
W nieco surowo urządzonym salonie powitała ich Clarice - dziewczyna dygnęła uprzejmie, jej wzrok przebiegał między Mattią i Kukume. Panienka Merriweather - młoda, o szczerym i otwartym obliczu, starała się nie zawstydzać gości nadmiernym wpatrywaniem się w nich. Jednak rzecz ta nie do końca jej wychodziła - wzrok dziewczyny podążał za kolczykami i strojem Kukume, zbyt często zbiegał w stronę uśmiechu Mattii.
— Proszę, usiądźmy do stołu. — Pan Merriweather zaprosił gestem.
Kukume i Mattia podziękowali, zajęli miejsca.
Nim podano jakiekolwiek potrawy, nim służba przyniosła chociaż sztućce, Mattia zaczął niezobowiązującą konwersację o tym i tamtym. Wiadomo, rozmowy ze szlachtą miały swoje zasady, rządziły się pewnymi prawami, zaś hrabia D'Arienzo potrafił sprawnie manewrować między nimi, by osiągnąć zamierzony efekt. Teraz zaś jego zamierzonym efektem było wzbudzenie zaufania u głowy rodu Merriweather, to zaś najszybciej udałoby się, gdyby Mattia stał się na ten czas uprzejmym, dobrze ułożonym szlachcicem, pamiętającym również i o nieco bardziej staroświeckich zasadach savoir vivre'u. Astrolog nie miał z tym problemu.
Przyniesiono wazę z zupą, Clarice na moment zawahała się, Mattia uprzejmie wskazał talerz Kukume, wyręczając dziewczynę z konieczności podejmowania decyzji. Pozornie nic nieznaczący element - komu najpierw nalać zupy - na szlacheckich salonach urastał do rangi ważkiej decyzji.
Mattia chwalił miasto, sypał przeróżnymi frazami zasłyszanymi poprzedniego wieczoru na salonach Fredericka, dodając do nich jednak jakiś drobny, nie do końca prawdziwy element. Że tamta fontanna na placu została wyremontowana, prawda, ale czy nie brakowało kilku rzeźb? Wydawało się, że prócz kariatyd był tam przecież jeszcze delfin… Pan Merriweather chętnie wspominał, że delfina co prawda tam nie było, jednak artysta wcześniej zaprojektował grupę plujących wodą sumów, ta zaś została zmieniona na jakieś inne morskie żyjątka, jednak nie pamiętał, jakie. I wtedy mogła włączyć się Clarice mówiąc, że chodziło o koniki morskie, na co Mattia odpowiadał, że faktycznie, że musiał coś pomylić i dziękuje za naprostowanie. Czas płynął, Merriweatherowie zdawali się bardziej rozluźnieni.
Początkowo astrolog sterował konwersacją tak, by dać Kukume nieco odpocząć i nie zmuszać jej do angażowania się w wymianę niewiele znaczących komentarzy. Jednak krok po kroku rozmowa musiała spłynąć w jej stronę - Clarice musiała jakoś zainteresować się kobietą, wymienić z nią nieco słów, zaklasyfikować jako osobę, z którą chciałaby pomówić. I może porozmawiać też o nieco bardziej prywatnych rzeczach.
To prawda, że o tym, na co Mattia najbardziej liczył, rozmawiało się zazwyczaj z bliskimi przyjaciółmi. Jednak intuicja astrologa mówiła mu, że Clarice, będąc pod opieką nieco zbyt zajętego tym, „co ludzie powiedzą" ojca najpewniej nie miała zbyt wielu osób, z którymi mogłaby pomówić o sprawach serca, a także łączącymi się z nimi w tym przypadku - amuletach pana Trinketa. Tak przynajmniej Mattia przewidywał.
— Miałem niedawno okazję rozmawiać z wieloma osobami - narzekają mocno na to, że pogorszyło się bezpieczeństwo w mieście. Pan jest człowiekiem poinformowanym w wielu sprawach - czy nie było ostatnio jakichś roszad związanych ze stanowiskami w straży miejskiej? — zapytał Mattia, jak zwykle podchodząc temat z nieco innej strony.
— Hm, jeśli chodzi o roszady stanowisk w straży miejskiej to nic mi o tym nie wiadomo — powiedział starszy Merriweather, krojąc sobie kawałek ziemniaka. — Na jakiej podstawie ludzie twierdzą, że pogorszyło się bezpieczeństwo w mieście?
Nóż pana Merrriweathera zaskrzypiał o talerz. Nie umknęło to astrologowi.
— Och, opinie są różne. Co prawda nie wydarzyło się to, czego najbardziej się obawiałem — Mattia zrobił niewielką pauzę — to znaczy, nikt nie narzekał na to, że na ulicach zrobiło się niebezpiecznie. Jednak zdaje się, że w mieście działa jakaś szajka…
— Działa, nie działa, my się na pewno nie damy okraść żadnym złodziejaszkom — prychnął Merriweather, przerywając astrologowi, choć ten nie powiedział w sumie, że chodziło o jakichkolwiek złodziei.
— Słyszałem, że w związku z tym jest większy popyt na pewne ponoć magiczne artefakty, które można nabyć od niejakiego pana Trinketa — dopowiedział Mattia, w końcu zbiegając z rozmową do właściwego punktu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz