czwartek, 16 grudnia 2021

Od Serafina cd. Jamesa

Paskudny uśmieszek zdobiący twarz księcia nigdzie się nie wybierał. Wręcz przeciwnie, wciąż tańczył na wargach, wyginał je nieznacznie, sprawiał, że ciemne oczy błyszczały jakoś łobuzersko i tajemniczo, jakby i na taką ewentualność, jaką było próbowanie nowych herbat, książę był już od dawna przygotowany.
Rozsiedli się przy stoliku; James zajął się magią herbacianą, Serafin zaś przyglądał się temu wszystkiemu z lekkim rozbawieniem. Złote szpony wróciły do wybijania miarowego rytmu na książęcym udzie. Nie przypominał sobie, by do tej pory miał okazję próbować napoju z dodatkiem magicznym i nie ukrywał nawet sam przed sobą, że opcja ta niebywale go ciekawi. Obcował przecież z magią na co dzień, nie potrafił sobie wyobrazić życia bez lewitujących kubków, prostych sztuczek ułatwiających życie, czy poważniejszych czarów, ale żeby magią doprawiać herbatę?
― Proszę patrzeć, jak się tworzy sztuka.
Zgodnie z prośbą, patrzył. Śledził ruchy z zaangażowaniem, przez chwilę nawet zastanowił się, czy dłonie pana Hopecrafta zawsze się tak trzęsą, czy jednak jest to jego zasługa. Po krótkiej chwili namysłu uznał, że w sumie to nie ważne, choć gdyby rzeczywiście była to prawda – nie zdziwiłby się.
Zdziwił się natomiast tym, że pan Hopecraft zdecydował się pójść w tę samą ścieżkę, którą jeszcze chwilę temu sam podążał. Potraktował to nawet jako niewielkie wyzwanie, choć bez negatywnego zabarwienia. Przyjął czarkę, wsparł łokieć o stół, przyjrzał się zawartości naczynia. Okatryna przenikała subtelnie przez ziołową mieszankę, czyniąc ją niebywale interesującą. Sama zaś mieszanka odznaczała się zapachem, który nie był Serafinowi znany, choć tak jak w przypadku okatryny, uważał woń za ciekawą.
― I jak w smaku?
― Interesująca, to na pewno ― odpowiedział, wyjątkowo odstępując od swojego mrukliwego tonu ― nie wiem czy daje takiego kopa, jak reklamowała to pańska znajoma nie tak dawno temu, ale na pewno warta uwagi.
Serafin zakołysał czarką w dłoni, zastanowił się nad czymś przez chwilę.
― Gdzie leży ta cała Rosevia? ― spytał w końcu, bowiem nazwa kraju obiła mu się o uszy już któryś raz z rzędu, a on do tej pory nie wiedział o niej nic poza tym, że faktycznie istnieje. ― Na pewno nie są to rejony Sallandiry, wiedziałbym. Nie przypominam sobie także, bym w swojej podróży mijał kraj o podobnej nazwie.
Drzwi kuchni skrzypnęły, uchyliły się nieznacznie, ale nikt w nich nie stanął. Serafin obdarzył przejście przelotnym spojrzeniem, zaraz wrócił do Jamesa, chcąc choć raz wyjść na kogoś, kto potrafi się również zachowywać tak, jak wymagały tego zasady dobrego wychowania. Nie zauważył, kiedy pomiędzy stolikami i ławami przemknął wielki, czarny kształt, zorientował się dopiero wtedy, kiedy Gnatołam stanął tuż przy nim i ciekawsko zajrzał na zaparzacz, jakby w psiej głowie już rodził się pomysł na to jak się tam wdrapać i spróbować.
― Ma pan kolejnego chętnego na mieszankę, panie Hopecraft ― stwierdził mrukliwie, acz z pewną dozą rozbawienia, jakby chwilowo zapomniał o tym, że relacje między nim, a De Verley nie układają się najlepiej, lub też mówiąc dosadniej, nie układają się wcale. ― Zastanawia mnie jedynie, czy okatryna nie zaszkodzi psu w bezpośrednim podaniu. Chociaż kto wie, może nabierze jakichś magicznych właściwości? Ot, chociażby, zacznie nam lewitować pod sufitem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz