niedziela, 26 grudnia 2021

Od Calithy, CD. Małgorzaty

― To pamiątka! Rodzinna w dodatku! ― Ach, owszem, Calitha nie miała żadnych wątpliwości. To zawsze były pamiątki, drogocenne, rodowe, choć większość z nich częściej nosiła po sobie ślady wczorajszych popłuczyn w słabym piwie czy mocnych mydlin po wieczornym myciu garów. Dopiero gdy znikały, ludzie nagle przypominali sobie, że mieli coś ładnego na łapie. Na szyi. Na nadgarstku. Czasem nawet na uchu, chociaż z kolczykami był dużo większy problem ze ściągnięciem upierdliwych, często misternie wykonanych zapięć, które zwykły chłopkom i arystokratkom plątać się w kosmyki starganych różnorakim zajęciem włosów.
Cala przeciągnęła się. Raz i drugi. Jak kotka, którą zawołano w końcu na poranną, obfitą porcję śmietanki, wlewaną na specjalnie przygotowany dla niej stołeczek. Co się będzie przejmować dyrdymałami, w dodatku takimi, które przyniósł ze sobą krzykach i łachmyga, drąc w niebogłosy nikomu niepotrzebne farmazony. Owszem, gdyby czasy były inne i okoliczności, może ktoś by się przejął męskim złorzeczeniem, ale gildyjska brać trzymałą się raczej swoich komnat, pokojów, wyznaczonych gabinetów, niewiele ingerując w byt własnych towarzyszy. Wolność Tomku w swoim domku, a przecież uprawiali biznes swojskiej klasy, nie od parady, wymagający pewnych poświęceń. I, niestety, choć bardzo tego Cala w tym momencie żałowała, cisza również została zaszufladkowana jako możliwa do poświęcenia.
― O co się piekli tak z samego rana, hm? ― Och! Zaczynało się robić ciekawie, dlatego Calitha wygrzebała się powolnym ruchem, w iście teatralny sposób, tam biodrem, tu stopą, ze stosu siana. Może zostało jej przy tym kilka pasm splątanych suszem, które nieprzyjemnie kłuły w szyję, ale przecież człowiek wraz własną pobudką nie mógł mieć wszystkiego. Musiał na to zapracować, żeby oczekiwać świata podanego na śniadanie, oczywiście.
― Bo medalik, medalik po zmarłej cioteczce! Ukradła mi go, zabrała, złodziejka jedna, tfu!
― A dowód masz? Coś poza oskarżeniami?
― Na pewno ma go przy sobie, widziałem jak chowała do kieszeni!
― Przecież wszyscy wiemy, że go nie ukradła.
Calitha lubiła Gosię. W taki sposób w jaki lubi się swoją konkurencję, wpatrując się ukradkiem w jej przyjemne ślepa, podśmiewując się z ewentualnych wpadek i wielbiąc wielkie wejścia i jeszcze większe wyjścia. Nikt nigdy nie czuł większej satysfakcji niż wtedy, gdy obserwował, jak jego wyśniony kompan wszelkich starć i sporów łapał bogów za kostki. A Cala na bogach wyjątkowo dobrze się znała i potrafiła rozpoznać, gdy ktoś słowem, gestem, tonem potrafił wmanewrować się pośrodku idealnie rozplanowanej sytuacji, żeby odwrócić ją na swoją korzyść.
I potrafiła to docenić.
― Rzucenie fałszywego oskarżenia, pospolicie nazywane także obrazą, bywa karalne. Często kończy się chociażby mordobiciem oskarżającego. No, czasem śmiercią, wiadomo jak to bywa z pojedynkami… ― Dawaj, Gosiu, dawaj! ― To jak będzie? Bo wiesz, mamy też sędziego na miejscu, raz-dwa rozsądzi sprawę, a i do spuszczenia lania się chętni znajdą. Wolisz paskiem po rzyci, żeby ojciec się nie dowiedział?
― Gosiu ― zaczęła w końcu łagodnie, wyskakując z kupy siana na własne nogi. Zatrzęsła się przy tym może delikatnie, ale brawurowe klaśnięcie odwróciło uwagę od niestabilnych, zdradliwych i skłonnych do plątania stóp ― tak naszego gościa ciężkim słowem raczyć? Z raniutka samego? Kto by pomyślał. ― Pokręciła z teatralnym niedowierzaniem głową, zanim zwróciła się do pary, zbliżając się do nich raźnym krokiem. Okrążyła ich, tu mężczyźnie kładąc jedną dłoń na ramieniu, a drugą obejmując kobietę w pasie. Górując nad nią zarówno wzrostem, jak i niechybnie obcasem, pozwoliła sobie na położenie twarzy w zgięciu małgosiej szyi, kierując swoje usta w stronę jej ucha.
― Tezia do tego jeszcze zagarniać? Naszego pana, dla którego tylko wino jest wystarczająco niewinne? ― mruknęła gardłowo, wcale nie dźwięcznie, z chrypką, która przeszła jej po strunach głosowych styranych wczorajszymi, pijackimi śpiewkami. I może jeszcze tylko we własnym, lekko gorzelniczym nastroju przeciągnęła nosem po skórze, wciągając przyjemny zapach. Gruszki i frezje, ale ta pociągająca woń oszustwa, która ciągnęła się za niby nimfą.
― Poza tym, będzie się pan tak burzył o byle wisiorek? W dodatku fałszywkę? ― dodała, szczypiąc mężczyznę w miejsce na tyle wrażliwe, że oburzył się niezmiernie, zaczerwienił się jeszcze mocniej niż do tej pory i miał już huknąć, gruchnąć, zanim wyciągniętą nogą szturchnęła go w dupę.
― Jak już było mówione, chce pan, to pozwij pan. A nie przeszkadza w wyspaniu się ― podsumowała, przekręcając głowę w drugą stronę i ciągnąc ochoczo ostatnie chwile w cieple drugiego ciała. Odsunęła się w końcu od Małgorzaty, uznając, że co za dużo tej zabawy w przekraczanie granic, to niezdrowo.
― No, a tu się Gosieńka bardzo dobrze na prawie zna, Gosieńka mówi, żeś kurwa gówno zdziałasz, to co głowę zawracać, durniu jeden, będziesz porządnym ludziom. ― Złapała wzrok kobiety, posyłając jej piękny, zadowolony z siebie uśmiech. ― Za to Gosieńce bardzo dziękuję oczywiście, że tak rzuciła się mię, damie w opałach, oczywiście ― powachlowała się miarowo ― na ratunek. Zupełnie po dżentelmeńsku, to się ceni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz