sobota, 11 grudnia 2021

Od Narcissy — Grisza

Powietrze w pokoju już od rana zdawało się na tyle gęste, by trudność sprawiało samo zaczerpnięcie płytkiego wdechu. Szkoda wspominać było więc o drżącej nieregularnie klatce piersiowej, gdy siedząc na łóżku, wygniatała wełnianą narzutkę palcami, tymi, które opiętnowane wieloma, srebrzącymi się bliznami, wyglądały jak wyrzeźbione z marmuru. Pognieciona pościel, rozrzucona w nieładzie mięsista kołdra (jednak tylko na jego stronie) i poduszka z wgłębieniem dokładnie w miejscu, w którym jeszcze kilka godzin temu spoczywała cudza głowa, zdążyły zrobić się już chłodne. Nie było już męskiego ciała, które mogło je ogrzać; siedziało teraz na tapicerowanym krześle w kącie pokoju, które ustawiło tam dwa tygodnie temu. Ciężka noga podrygiwała nerwowo, podskakiwała i uderzała, ciągle uderzała o tę biedną podłogę i Narcissa mogła przysiąc, że gdyby odważyła się tam podejść, zobaczyłaby wgniecenie w ciemnych panelach. Narastająca z każdym stuknięciem migrena ciężką aurą obsiadała jej głowę, jednak nie miała w sobie na tyle siły, energii i dawno zatraconej bezczelności, by mogła zwrócić mu uwagę. Kobieta była zmęczona, jej ramiona opadały, mozolnie ciągnięte w dół przez obcą, nieznaną dotychczas siłę, porywały za sobą całe ciało. Narcissa nigdy się nie garbiła, tym razem jednak nie potrafiła oprzeć się potrzebie i kuliła się w sobie, szukając ciepła w cholernie zimnej komnacie.
Oh, Khardiasie, tak bardzo mi ciebie teraz brakuje.
Cierpka myśl dudniła, gdy próbowała myśleć o czymkolwiek innym, niż biesy i rozgniewany mężczyzna.
Rozgniewany? Czy Grigorij był rozgniewany? A może po prostu tak samo zmęczony, jak ona. Nie była w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie, czuła się zagubiona, sfrustrowana. Czuła się, jakby znowu miała szesnaście lat i mało, tak mało pojęcia o świecie i świadomości o samej sobie. Zalążki łez w jej oczach były zbyt drobne, nie zakorzeniły się, osiadając na rzęsach i nie opadły gęstymi perłami na jej rumiane policzki; zagryzła je zanim zdołały chociaż zapowiedzieć się w piekących oczach. Nienawidziła, gdy to okrutne uczucie piachu pod powiekami wybijało ją ze sztywnej, bezwzględnej rutyny, którą od zawsze sobie narzucała.
Narcisso, co się z tobą stało.
Gdy wstała, jej spojrzenie chwilowo zakręciło się w ciemności, drgnęła, tak zupełnie bez taktu i obycia, zanim dobrze udało jej się pochwycić tę momentalnie utraconą równowagę. Spojrzał na nią. Czuła to palące, suche spojrzenie, które wbijało się w nią w okolicach sztywnego karku.
Kiedy stało się palącym. Kiedy zrobiło się suche. Zawsze było ciepłe, zawsze błyskało inteligencją i zawsze miało w sobie tak wiele miłości.
Zaczerpnięcie głębszego wdechu okazało się niespodziewaną fatygą, większą, niż się spodziewała, jednak nie paraliżującą. Powietrze w komnacie jednak dalej było zbite i stało w pokoju tęgą, niewidzialną dla oka masą. Gdyby miała przy sobie swój Kryształ, z chęcią sprawdziłaby swoją teorię o możliwości zawieszenia go w gęstej przestrzeni, czy przekrojenia jej na mniejsze, nieregularne kształty. Jak Grigorij tu wytrzymywał? Całe dnie w tej ohydnej atmosferze, całe dnie spędzone w rogu pokoju na stukaniu palcami o blat stołu i pozwalaniu nodze na życie własnym życiem, na irytujące, wredne, doprowadzającym do białej gorączki, podskakiwanie doskonałej łydki. Zawsze nad stosami papierów, które wysypywały się na podłogę. Czasem pozwalał sobie opuścić czoło na własną pięść, odciążyć spięty kark, strzelający za każdym razem, gdy kładł się do łóżka.
Powietrza. Potrzebowała powietrza, nie potrafiąc spędzić ani sekundy dłużej w gęstej mgle złości, rozpaczy i tęsknoty za osobą, która mimo że znajdowała się na wyciągnięcie muskularnego ramienia, nigdy nie wydawała się odleglejszą. Obcasy pantofli, chociaż nie tak wyraźnie brzmiące, jak oficerki Grigorija, stukały doraźnie, zwracały na siebie uwagę i czytelnie oznajmiały jej próbę ucieczki.
Oh, jak bardzo chciała, by on również cierpiał katusze.
Dziwny, nieludzki dźwięk wyrżnął z jego gardła, gdy unosił ociężałą głowę za swoją narzeczoną. Narzeczoną, jak absurdalnie to brzmiało w obliczu dwójki, która od pewnego nieokreślonego w czasie i przestrzeni momentu, nie potrafiła dłużej ze sobą funkcjonować. Przynajmniej nie jak kiedyś. Brakowało im werwy, czułości, zrozumienia, wszystko rozmyło się wraz z chwilą, gdy Narcissa postawiła, po raz pierwszy od trzech lat, nogę w należącej do Grigorija kamienicy. Gdy zawitała w progach obszernego mieszkania z wysokim sufitem, które miało być ich, wspólne. Nie potrafiła pochwycić powodu tak nagłej zmiany w ich życiu i brak tej zdolności począł powoli przekształcać się w zwykłą niechęć.
Przez chwilę biła się z myślami, zawieszając swoją drobną dłoń nad srebrzystą klamką. Czas działał na ich wspólną niekorzyść, jednak nie mogła zmusić się do naciśnięcia na uchwyt i przepchnięcia drewnianych wrót, wiedząc, jak pilnie lustrowana jest tym pięknym spojrzeniem. Podejrzewała, że wstrzymywał oddech, przecież jej samej również ugrzązł w piersi, która drżała od serca, bijącego tak intensywnie, by była prawie pewna, że Grigorij też je słyszał. Nareszcie ktoś westchnął, wręcz cierpiętniczo i chociaż nie potrafiła powiedzieć, czy była to ona, czy może jednak jej narzeczony, gest zadziałał jak wytrych. Dłoń opadła gładkim ruchem, ułożyła się wzdłuż ciała, a kobieta odwróciła się, całkowicie pod wpływem impulsu, gwałtownej chwili i właściwie spojrzała na Grigorija po raz pierwszy od kilku dni, doszukując się kawałka układanki, którego brakowało jej do zbudowania właściwego obrazu ichniejszej relacji.
Grigorij nie miał nawet trzydziestu lat, jednak wszystkie włosy na jego głowie pokryły się już szlachetnym srebrem i mało kto odważyłby się stwierdzić, że jeszcze dekadę wcześniej mógł pochwalić się kruczoczarnymi falami opadającymi na szerokie, muskularne ramiona. Teraz siwiuteńki, jak staruszek, z krótkimi, sztywno postawionymi włosami. Trudno było powiedzieć, czy ta nagła zmiana wynikała z ilości stresu, czy zwyczajnie z genetyki. Grigorij zdawał się tym nie przejmować i tak wyglądał dumnie, ze swoim niezwykle przenikliwym spojrzeniem, teraz jednak miękkim, opatrzonym w nutę, której dotychczas chyba nie poznała. Czasami miała wrażenie, jakby tak naprawdę nie wiedziała nic o mężczyźnie, z którym dzieliła łoże i z którym miała zamiar spędzić przynajmniej kilka kolejnych lat. Wizja ta była dość rozczarowującą, zważając na ilość czasu, którą mieli przyjemność ze sobą podzielić, długości wszelkich treningów, godziny spędzone na rozpracowywaniu szeregów wojsk i ulotne chwile przeplatane tym elektryzującym uczuciem, gdy skóra ścierała się ze skórą. Narcissa Aigis wiedziała o Grigoriju wszystko, wszystkie jego sekrety, wszelkie wątpliwości i każdą radość życia, jednocześnie nie wiedząc o nim absolutnie niczego. Świadomość ta rozrywała ją od środka, pozostawiając jedynie palące uczucie pustki, które narastało z każdą kolejną sekundą spędzoną na wpatrywaniu się w jego twarz i nie rozumieniu, co znaczyło to rozdzierające duszę spojrzenie, zupełnie niepodobne do tego, co znała.
Kącik jego ust drgnął, gdy w końcu podniósł głowę z dłoni i wyprostował się na krześle. Był zdenerwowany, przecierał palcem wskazującym kciuk i zdawał się walczyć ze sobą, nieudolnie powstrzymując się przed wyduszeniem czegokolwiek. Jego wargi notorycznie rozchylane, tylko po to, by ponownie je zamknąć, z impetem, sprowadzając je do jedynie prostej linii.
— Nie musimy tego robić, jeśli nie chcesz. — Szum krwi w głowie był nie do zniesienia, głośny harmider. Próbowała zrozumieć, kto to powiedział. Ona. Chyba ona. Zdecydowanie ona, przecież oczy Grigorija rozszerzyły się, ledwo zauważalnie, jednak tyle jej wystarczało. Westchnęła ciężko, a dźwięk ten był na tyle dołujący, by jej ramiona opadły jeszcze niżej, a głowa Grigorija przechyliła się, jakby miało mu to pomóc w analizowaniu sytuacji. Chyba chciał coś powiedzieć, podniósł nawet podbródek, ale Narcissa nie miała zamiaru dać mu dojść do słowa. Nie teraz, nie teraz, gdy potrzebowała powiedzieć, co myślała, bo czuła, że w przeciwnym wypadku oszaleje. — Mam na myśli, ślub.
— Wiem, co masz na myśli — odparł cierpko; na jego czole pojawiła się bruzda, znowu marszczył brwi w tak charakterystyczny dla siebie sposób. — Ale jednocześnie nie wiem, o czym mówisz.
— Wiesz, o czym mówię. Coś się popsuło, coś nie działa, też to czujesz. Musisz to czuć. — Zazwyczaj nienawidziła, kiedy jej nie odpowiadał, ale teraz wyjątkowo cieszyła się, że siedział cicho i jedynie lustrował ją tym uważnym, oceniającym spojrzeniem. Mogła to znieść, byle pozwolił jej wyrzucić wszystko, co wyżerało ją od środka. — Możemy to przestawić. Możemy to nawet odwołać, jeśli chcesz, ceremonia i tak miała być dopiero za tydzień, nikt nie powinien mieć nam za złe, jeśli ogłosimy to z wyprzedzeniem. — Prawie pociągnęła nosem i znowu musiała walczyć z tym okropnym uczuciem piasku pod powiekami. Nie mogła się rozpłakać, nie teraz, gdy siedział przed nią ze ściągniętymi brwiami i tym swoim wzrokiem, tak podobnym do tego, które przydziewał w ferworze walki, jednak nie tak dzikim. Tak bardzo żałowała, że nie było przy niej Khardiasa.
— Ja naprawdę zrozumiem, jeśli nie chcesz się ze mną żenić — wyszeptała, nie zdając sobie wcześniej sprawy, jak bardzo bolesne okażą się te słowa, w końcu wypowiedziane na głos. Palec mimowolnie poderwał się do powiek, musiała wytrzeć jedną łzę, która zapodziała się gdzieś między długimi rzęsami. W mimice Grigorija coś drgnęło, jego oczy nagle zrobiły się okrąglejsze, postawa straciła na defensywie, gdy opadł plecami na krzesło.
— Cyzia, o czym ty, do cholery mówisz. — Szok w jego głosie przeszył ją na wylot, przedziurawił gdzieś w okolicy splotu słonecznego i przekręcił ostrze, powodując ohydny, ohydny ból. — Ja… Oczywiście, że chcę się z tobą ożenić! Skąd pomysł, że nagle mi się odwidziało?
— Nie poznaję cię ostatnio. Nie rozmawiasz ze mną, nie spędzasz ze mną czasu, obrażasz się, gdy próbuję z tobą porozmawiać. Naprawdę nie widzisz, że ostatnio jedyne, co robimy, to się kłócimy?
— Zdajesz sobie sprawę z tego, jak absurdalnie to wszystko brzmi? Zawsze się kłóciliśmy, nasza cała relacja to kłótnie, ugody i przekomarzanki, nic się w tej kwestii nie zmieniło!
— Teraz jest inaczej! To wszystko jest tak poważne! Nie potrafię powiedzieć, kiedy sobie żartujesz, a kiedy nie i mam przez to wrażenie, że wszystko, co mówię, jest nie na miejscu i że masz mnie dość.
— Znamy się ponad dziesięć lat, nic się od tego czasu nie zmieniło. Staraj się zachowywać tak, jak zawsze.
— Ale to nie działa. Nie potrafię, ty reagujesz inaczej. Czuję, jakbym zderzała się ze ścianą, jakby coś, mimo tego jak bardzo się staram, dalej nie było na miejscu i nie potrafię powiedzieć, co — mówiła coraz ciszej, pozwalając, by na końcu głos subtelnie jej się załamał. Była już zmęczona.
Grigorij nerwowo zerwał się z krzesła, prawie je przy tym wywracając i zaparł się rękami o stół, ignorując spadające z niego papiery. Zawsze był intensywny, porywczy. Odskoczyła przestraszona, widząc niedostrzegalne do tej pory pokłady strachu i niepewności, emocji bardzo rzadko okazywanych przez mężczyznę.
— Wiesz, że cię nie zdradzam! Nie śmiałbym, przecież wiesz! — Pierwszy raz w życiu miała przyjemność usłyszeć strach w jego głosie, szczerą obawę przed sytuacją, w której się znalazł, w której go postawiono. Nie mogła powstrzymać cichego śmiechu, który zatańczył na jej ustach, prawdopodobnie wynikający również ze zmęczenia. Nie mogła przywiązywać większej uwagi do tego, jak bardzo nietaktowne było to z jej strony.
— Nie o to mi chodziło — odparła czule. Ulga momentalnie wymalowała się na jego twarzy, wygładziła zmęczone rysy twarzy i wszystkie zmarszczki. Grigorij znowu wyglądał, jakby miał dwadzieścia jeden lat i kilkadziesiąt zmartwień mniej na głowie.
— W takim razie o co — wyszeptał, spuszczając mętne spojrzenie na swoje dłonie. Czerwone, bo znowu drapał się w nerwowym geście, tak samo jak znowu obgryzał paznokcie i zrywał strupy z twarzy i ramion. Dlaczego zawsze zauważała to wszystko tak późno?
— Ty mi powiedz. Grisza, co się dzieje? — Nareszcie odważyła się wejść z powrotem w głąb pokoju, prostując się i ściągając mocno łopatki. Smutne spojrzenie nieśmiało drgnęło do góry. Obserwował ją, ponownie ze stosowną dla niego uwagą i uznała to za dobry znak, by przystanąć. Dzieliły ich może dwa metry i stół po drodze. Wystarczająco blisko dla poczucia względnego bezpieczeństwa i wsparcia, wystarczająco daleko dla ich wspólnego dobrobytu psychicznego.
— Boję się.
Gdyby nie okazja, w jakiej się znaleźli, prawdopodobnie szczeknęłaby jakimś uszczypliwym komentarzem, bo jak to, Grigorij się czegoś bał? Walcząc jednak o tę wrażliwszą stronę Grigorija, nie mogła pozwolić sobie na żadne potknięcie, znowu zamknąłby się w swoim świecie i znowu by ją odsunął, nie rozwiązując tym samym żadnych problemów. Nie odpowiedziała więc, czekając, aż zbierze się w sobie, by dokończyć własną myśl, będąc jedynie zachęcanym przez łagodne, wyrozumiałe spojrzenie, zarezerwowane tylko dla niego. Mogła dostrzec, jak bardzo siłuje się sam ze sobą, szuka słów, rozważa, na ile może sobie pozwolić, a ile powinien jednak zostawić dla siebie i nie naciskała, wiedząc, jak bardzo wycofanym bywał w tych kwestiach.
— Trochę się boję. Tego, co będzie potem. Jak to będzie wyglądać, gdy będziemy już po… Wszystkim. To brzmi bardzo poważnie i oficjalnie, a my przecież nigdy tacy nie byliśmy i nie wiem co o tym myśleć. To wszystko jest tak bardzo mylące i irytujące i nie umiem określić dlaczego. Zawsze tego chciałem! Dlaczego mam wątpliwości, dlaczego teraz, a nie pięć lat temu, to bez sensu!
Drżał, a jego włosy na rękach stały dęba, a ona potrafiła jedynie patrzeć na niego i stopniowo mielić w głowie każdą, nawet najdrobniejszą porcję informacji, jaką jej zafundował. Obawiał się. Obawiał się małżeństwa z Narcissą Aigis. W sumie to kto by się nie obawiał.
— Też się boję. — Gdy tylko ją usłyszał, jego głowa znowu poderwała się do góry, a zaszklone oczy odnalazły jej rumianą buzię, teraz jaśniejącą w delikatnym uśmiechu. — To chyba normalne. To zdecydowanie normalne, że się boimy, żadne z nas nigdy nie brało ślubu, nie wiemy, co będzie dalej.
— Nie powinniśmy się bać. Powinniśmy być podekscytowani i szczęśliwi i odmierzać czas do naszego ślubu i dobierać kolor serwetek. Dalej nie wybraliśmy koloru serwetek. Ani zasłon w sali bankietowej.
— Mogą być granatowe, tak jak chciałeś.
— Nie będą do niczego pasować, sama tak mówiłaś.
— To tylko serwetki.
— I zasłony.
— I zasłony.
— Teraz nie będzie idealnie od linijki, jak sobie tego życzyłaś.
— Czy ma to jakieś znaczenie?
— Ty mi powiedz.
— Nie. Tak długo, jak mogę stanąć obok ciebie, będzie idealnie. Niczego więcej mi nie trzeba. Nie potrzebuję serwetek pasujących do zasłon, czy kwiatów. A tym bardziej nie potrzebuję ciotki Klementyny komentującej moją suknię.
— Zdecydowanie ją znienawidzi. Odsłoniłaś ramiona, ladacznico! — Parsknął, a ona jedynie pokręciła głową. — Czyli ci nie zależy? Znaczy się, na ceremonii — dodał prędko, widząc grymas na jej twarzy.
— Nie. To znaczy, miło byłoby ją mieć. Rzadko kiedy człowiek ma okazję wziąć ślub. — Zaśmiała się, wyjątkowo szczerze.
— Czyli równie dobrze moglibyśmy pobrać się tutaj?
Chwilę pokręciła nosem.
— Moglibyśmy — odparła po momencie namysłu, stwierdzając, że nie ma nic do stracenia.
— Świetnie — sapnął, wyciągając ze sterty jedną, wyjątkowo wymiętoszoną kartkę, zarabiając przy okazji spojrzenie Narcissy, która patrzyła na niego, jak na obłąkanego.
— Grisza?! Ty naprawdę planujesz wziąć ze mną ślub? Tutaj. W starej kamienicy, w pokoju, którego nie wietrzyliśmy od trzech dni, ze mną w samej halce i z twoimi worami pod oczami? — nie odpowiedział, jedynie pokiwał głową.
— Jeśli zrobimy to teraz, to za tydzień, przy wszystkich będziemy już całkiem spokojni, nie uważasz? — Firmowy, figlarny uśmiech pojawił się całkowicie znikąd i kompletnie wybił kobietę z rytmu, wprawiając ją w wyjątkowe rozbawienie. Bystre oko nie przestawało zawadiacko błyskać.
— Jesteś niemożliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz