sobota, 25 grudnia 2021

Od Tezeusza CD. Sophie

Phale, rok 1788. Końcówka roku, w zasadzie. Bo grudzień.
Karczma, jedna z bardziej luksusowych w całej mieścinie, w karczmie elegancki i przestronny apartament – najlepszy, jaki udało się wynająć na noc postoju przed podróżą powrotną do Tirie. W apartamencie Sophie i Tezeusz. Ogrzewający zesztywniałe palce i zmarznięte czubki nosów w cieple bijącym z kominka, odpoczywający po całym dniu dyplomatycznego użerania się z urzędnikami, choć ciężko właściwie określić, kto tak naprawdę musiał użerać się z kim, a komu w tym całym starciu faktycznie było trudniej. Prawdopodobne, że po konfrontacji z obecną tu dwójką, to jednak nieszczęśni urzędnicy potrzebowali większego odpoczynku. Prawdopodobne wielce, ale taka możliwość niespecjalnie obchodziła sędziego De Sauvignon, kiedy nienachalnie pozwolił sobie zwrócić uwagę kilku magistrom, że w zamian za ich nieprofesjonalne, skrajnie niekompetentne podejście do klienta, bez zadawania sobie większego trudu byłby w stanie doprowadzić każdego po kolei do utraty ciepłej posadki w urzędzie.
Wizja wieczoru spędzonego na nadrabianiu najnowszych wiadomości ze świata przestępców, złodziei i oszustów była bardzo dobrym sposobem na zaintrygowanie Tezeusza; o zbrodniach rozmawiać mógłby przecież całymi dniami, na bieżąco również być uwielbiał, nawet przebywając w oddalonej dziesiątki tysięcy kilometrów od domu stolicy Ethiji, gdzie bywał raczej nieczęsto. Nie umknął mu celowy dobór artykułów klasyfikowanych według Sophie jako ciekawe; odnotował, docenił, poczuł się odrobinę zachęcony, żeby spędzić jeszcze chwilę czasu wspólnie, zanim uda się do swojej sypialni. Rozmowa toczyła się niespiesznie, swoim tempem, czasem przeplatanym chwilą ciszy na refleksje czy inne przemyślenia, ale płynnie i interesująco. Wieczór, o dziwo dla samego Tezeusza, mijał całkiem przyjemnie.
Dopóki ktoś nie postanowił im przeszkodzić.
— O tej porze? — wykrzywił twarz w grymasie. Zdenerwowany? Zaniepokojony. Zbyt nachalne pukanie do drzwi, jak na obsługę hotelową. Zbyt późna godzina i zbyt daleko od domu. Skrzyżował spojrzenia z Sophie. Wydawała się być równie zdezorientowana, co on.
— Powinniśmy sprawdzić. — gładkim ruchem złożyła gazetę w pół, odłożyła na stolik. Podniosła się z fotela, spojrzała na Tezeusza. Siedział. Po wielkopańsku. I nie miał zamiaru z miejsca się ruszać. Nie odłożył nawet kieliszka. Uniosła brew. — Nie interesuje cię to?
— Skądże znowu. — parsknął.
— A jeśli ktoś potrzebuje pomocy? — spytała sugestywnie. Cóż za dobroduszne dziewczę, pomyślał, prawie pod wrażeniem. I naiwne.
— Albo chce nas pokroić na małe kawałki. Szanse są równe. — mruknął sceptycznie, w dezaprobacie. W zamkniętym apartamencie było miło, przyjemnie i bezpiecznie. Nie widział żadnego sensu w tym, żeby to zmieniać.
— Chyba jesteś odrobinę przewrażliwiony, Tezeuszu. Praca ma na ciebie duży wpływ, to zrozumiałe. — zauważyła, może słusznie. Skrzywił się, ale nie zaprzeczył. — Ale mordercy nie czają się za każdym rogiem, zwłaszcza w takich miejscach.
— A jednak, ktoś za drzwiami jest i licho wie, jak się tam dostał. — odrzekł dosyć chłodno, odrobinę pouczająco. Ponownie wbił wzrok w drzwi. Gniewny i burzliwy, jawnie oskarżycielski. — I jeśli już musisz… — dodał zaraz, przymknął powieki, pomasował się dłonią po skroni. Nieustanne pukanie do drzwi sprawiało, że zaczynała boleć go głowa. — To racz chociaż wziąć ze sobą coś ciężkiego. Albo ostrego.
— Wierz mi, że lepiej dla nas obydwóch będzie, jeśli tego nie zrobię. — zapewniła.
— Człowiek sam siebie potrafi zaskoczyć, kiedy trzeba się bronić. — podjął ostatnią próbę, ale i ta okazała się nieskuteczna. Panna Egberts, jakby zupełnie niewzruszona opinią specjalisty, może przewrażliwionego, ruszyła przed siebie. Dobroduszna, naiwna, a jaka uparta. Doceniał. W tym konkretnym przypadku – niekoniecznie pochwalał. Nie posłuchała go. Sprzeciwiła się mu, a przecież jemu mało kto miał czelność się sprzeciwiać. Dziwne uczucie. Takie… irytujące.
Westchnął ciężko uchylił powieki. Rozejrzał się z wolna po pomieszczeniu – przy kominku pogrzebacz do węgla, na stoliku porcelanowy wazon z kwiatami, potencjalnie niebezpieczny, kiedy rozbije się go komuś na głowie. W dłoni kieliszek, również potencjalnie szkodliwy. Obydwie możliwości wymagałyby refleksu. W pokoju sypialnym sztylet, który pewnego razu Małgorzata sprezentowała mu w trosce o bezpieczeństwo. Za daleko, mógłby nie zdążyć. Pogrzebacz? Blisko i szybko, jakby mocno przywalić, to i skutecznie. Pogrzebacz brzmiał dobrze.
— Kto tam? — zapytała Sophie. Przynajmniej nie otworzyła bezmyślnie. Docenił, pochwalił.
Pukanie ustało.
Na litość boską, pomyślał. W końcu. Ile było można?
— Otwórzcie, proszę! — stłumiony, kobiecy głos wydobył się za drzwi. Tezeusz zmarszczył brwi, wyprostował się w fotelu. — Nie chcę nikomu krzywdy, potrzebuję waszej pomocy!
— Słyszysz? — Sophie obejrzała się za siebie, obdarzyła go sugestywnym spojrzeniem.
— Słyszę. Każdy zabójca by tak powiedział. — mruknął niechętnie, równie sugestywnie.
— Nazywam się Gabriella Bainbridge. — podjęła jeszcze raz nieznajoma kobieta. Od smrodu desperacji, którym nagle przesiąkło całe pomieszczenie, Tezeusza znowu rozbolała głowa. — A mój narzeczony został niesłusznie osądzony za zabójstwo. Dostałam informację, że znajdę tutaj kogoś, kto będzie w stanie mi pomóc.
Sędzia zmarszczył brwi, wyprostował się z fotelu, odłożył kieliszek na stolik.
— Wpuść ją. Wysłuchamy, co jeszcze ma do powiedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz