niedziela, 26 grudnia 2021

Od Serafina cd. Sophie

― Nie wiem czy robię coś tak nudnego i trywialnego jak mycie probówek ― prychnął Serafin. Sos ocenił jako dziecięco łagodny, nieumywający się nawet do tych, które serwowano mu w Sallandirze i wyglądało na to, że nawet brak wystarczająco ostrego dodatku do potrawy jest w stanie zepsuć księciu humor. A być może był zepsuty już wcześniej. Albo, co najbardziej prawdopodobne, humor księcia zmieniał się z minuty na minutę, pozostając trudnym do przewidzenia i jeszcze trudniejszym do interpretacji.
Sophie wyglądała na nieprzejętą. Nie pierwszy to raz w jej karierze trafiał się trudny i wyjątkowo niewdzięczny materiał.
― No tak, magowie robią tylko rzeczy istotne i ważne dla całego świata. Absolutnie nie czynią żadnych głupotek, nie trwonią także czasu na bezsensowne roztrząsanie problemu, czy idiotyczne zaznaczanie pozycji. Absolutnie. Ani trochę. I zawsze mają myśli zajęte sprawami najwyższej wagi. Ot, chociażby, czy wyściubić dziś nos z kwatery, czy jednak nie.
Serafin uniósł spojrzenie znad swojego talerza, przyjrzał się alchemiczce w milczeniu. W końcu odchylił się w fotelu, niedbale machnął szponami. Notatnik Sophie uniósł się w powietrzu, spoczął w dłoni maga. Książę przerzucił parę stron, raz jeszcze przestudiował wcześniej wspomniany przepis.
― Alchemicy natomiast ― podjął niczym niezrażony książę ― zdają się mieć niebywale wyszczekane jednostki w swoich szeregach, które lubią balansować na krawędzi. Jak tam kalafiorek?
― A dobry, dziękuję.
― Żebyś się tylko nie zakrztusiła.
― Spokojnie, póki mi w tym nie pomożesz to wszystko będzie w porządku.
― Jakżebym śmiał.
Miseczka z sosem sklasyfikowanym przez Serafina jako rozczarowująco ostry podjechała bliżej alchemiczki.
― Proszę, częstuj się.
Sophie nie doszukiwała się w działaniu księcia podstępu, umoczyła w sosie kolejnego kalafiorka. Z zobojętniałą miną przeżuła warzywo, przełknęła. I nic. Obserwujący ją znad notatnika Serafin uniósł nieznacznie brew. To, że sos był dla niego niewystarczający, nie było w sumie niczym nowym, spodziewał się takiego obrotu spraw. Czego się jednak nie spodziewał, to tego, że alchemiczka będzie mieć równie wypalony język co on sam.
A szkoda. W głębi ducha liczył na to, że się jednak zakrztusi.
― Bardzo smaczny, acz lichy w ostrości. Czy dla ciebie był za mocny, skoro go oddałeś? ― spytała niewinnie.
Serafin uśmiechnął się pod nosem, przerzucił kolejną stronę notatnika.
― Choć raz chciałem być uprzejmy, kruszynko. Nie doszukuj się drugiego dna tam, gdzie go nie ma.
― Och, dziękuję za troskę i poradę, czaromiocie.
Książę zamknął notatnik, kartki pacnęły o siebie głucho. Atmosfera w pomieszczeniu była bardzo dziwna i trudna do interpretacji. Ogień w kominku jakby nieco zmalał, przygasł, a dwóch członków gildii przeprowadzało właśnie pojedynek na spojrzenia. I znów, trudno było orzec kto wygrywa, a kto bliski jest przegranej, trudno byłoby nawet stwierdzić, kto pierwszy uzna to całe zachowanie za błazenadę. Na szczęście, ktoś w porę potknął się na schodach i z nich zleciał, narobił rabanu.
Pojedynek zakończono milczącym remisem. Ogień trzasnął, pochłonął kolejne polano drewna.
― Opowiedz mi o tym wykładzie ― mruknął Serafin, kompletnie ignorując wszystko to, co miało miejsce ledwie chwilę temu. Wrócił nawet do jedzenia, choć nie podobała mu się przestygnięta potrawa.
― Musimy wstać dość wcześnie, żeby zająć odpowiednie miejsca. Profesor Quinn Mills jest powszechnie znanym herpetologiem, na jego wykłady zawsze zjeżdżają tłumy.
― Tłumy? ― Serafin prychnął. ― Przecież to zwykłe gadanie o krokodylach, czy innych wężach. Gdyby to były wykłady magiczne, to może jeszcze bym zrozumiał. Ale gady? Tłumy? ― Książe pokręcił głową w ogólnym wyrazie niedowierzania w to, co usłyszał.
Sophie westchnęła, trąciła kartofelka widelcem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz