piątek, 17 grudnia 2021

Od Sophie cd. Lei

W Ravenglen spędziły ledwie parę dni, jednak Sophie wydawało się, że opuściły Gildię co najmniej w zeszłym stuleciu. Aż dziwnym jej się wydało, że budynek stoi dokładnie tak samo, jak wtedy, kiedy go opuściły. Że ściany nie pociemniały ze starości, dach nie obrósł mchem, a drzewa wokół nie rozrosły się, zasłaniając cały obraz.
Wydawało się, że świat nie przejął się Nickiem Verdamem ani wszystkim tym, co działo się w mieście. Życie wokół płynęło dalej, swoim własnym, ustalonym rytmem. Sophie czuła jednak, że tajemnica Ravenglen i rodu Verdamów pozostanie już na zawsze częścią jej serca. I najpewniej nie miało znaczenia, ile lat upłynie - nigdy nie będzie to opowieść czy przygoda, którą będzie się dało spokojnie opowiedzieć przy kominku.
Mistrz Cervan miał nietęgą minę, gdy słuchał ich raportu - splótł dłonie, wsparł na nich podbródek, w końcu zakrył usta splecionymi palcami, a głęboka bruzda pojawiła się pomiędzy jego brwiami. Potarł w zamyśleniu szczękę, krótko ścięte paznokcie zaszurały po tym nieodłącznym, kilkudniowym zaroście.
— Cieszę się, że nic wam się nie stało — powiedział w końcu, rozplatając dłonie. — Widzę, że to naprawdę była ciężka przeprawa. Odpocznijcie teraz. Należy wam się.


Powrót do codziennej rutyny działał zbawczo na nadwyrężoną duszę i umysł. Sophie chętnie powitała swój typowy, ustalony rytm dnia, który kręcił się wokół porannej kawy z jej jakże wspaniałego ekspresu, a następnie przepływał tym samym krokiem od eksperymentu do eksperymentu. Dokładnie przemyślanego i zaplanowanego, który dawał wyniki zbliżone do tych, jakich Sophie oczekiwała. Który zmieniał hipotezę w coraz solidniejszą teorię.
Dalej na skali ważności elementów dnia stały oczywiście posiłki - w końcu jesteś tym, co jesz, a żaden piec nie pociągnie długo bez odpowiedniego paliwa - oraz rozmowy w trakcie wspólnego jedzenia. Sophie chętnie przebywała z innymi, chętnie pogrążała się w rozmowach, a wspólny śmiech i wymiana myśli sprawiały, że wszelkie cienie i demony powoli-powoli znikały za zasłoną codzienności.
Odpoczynek nie trwał długo - choć Mistrz zapewniał, że dostaną czas na załatwienie swoich spraw i odprężenie się po wszystkich stresach w Ravenglen, ledwie parę dni po Paradzie Lea i Sophie znów zostały wezwane do jego gabinetu. Sophie miała nadzieję, że tym razem powierzone im zadanie będzie raczej bogate w alchemiczne tajemnice, nie zaś krwiożercze demony i starożytne pakty wpływające na los szlacheckiego rodu.
I jej nadzieje zostały spełnione - bo oto ku zaskoczeniu alchemiczki faktycznie zadanie wiązało się z alchemią. I brzmiało relatywnie bezpiecznie.
Jednak ani Sophie, ani Lea, nie wiedziały jeszcze, że to wcale nie zadanie okaże się dla nich najtrudniejszą przeprawą.


Zimowa noc zapadała szybko sprawiając, że świat tonął w mroku i zwałach śniegu. Biały puch opadał leniwie z pochmurnego, pozbawionego gwiazd nieboskłonu, zatapiając cały świat w przemożnej ciszy. Nawet wiatr ucichł i zdawało się, jakby sama przyroda ułożyła się już dawno do snu.
Sophie oderwała pióro od karki, odłożyła do stojaka i rozparła się na krześle, odchylając głowę daleko do tyłu, zjeżdżając nieco na siedzeniu i pozwalając dłoniom opaść luźno wzdłuż tułowia. Jasne włosy przelały się przez oparcie, a doktor alchemii, w pozie zupełnie nieprzystającej do jej tytułu, popatrzyła na siedzącą na łóżku Leę.
— Skończyłam — westchnęła Sophie z ulgą w głosie, jeszcze niżej opadła na siedzeniu.
— Tylko nie spadnij z krzesła…
— Nie martw się, nie spadnę.
Sophie westchnęła znowu, zamknęła na moment oczy. A potem otworzyła je, usiadła do pionu i wzięła się za składanie listu i włożenie go do koperty.
— Oficjalnie - koniec — powiedziała, uśmiechając się i siadając bokiem na krześle, by popatrzyć na Leę. — Koniec misji, raport napisany, wystarczy tylko wysłać i…
Pukanie do drzwi.
Sophie urwała, uniosła brew w zdziwieniu.
— Trochę dziwna pora na gości — mruknęła.
Lea wzruszyła ramionami, ale podniosła się z łóżka, podeszła do drzwi. Uchyliła je.
Za drzwiami - jeden z pomagających w karczmie chłopców, pewnie syn właściciela, albo raczej jego wnuczek. Popatrzył na Leę i wyciągnął w jej stronę niebywale finezyjną i wymyślnie ozdobioną kopertę.
— Proszę. To list dla pań z Gildii.
Lea uniosła brwi, wzięła list i podziękowała chłopcu. Ten uśmiechnął się szeroko, zadowolony z dobrze wykonanego zadania, a potem czmychnął korytarzem w podskokach. Lea zamknęła za nim drzwi, podeszła do Sophie, po drodze oglądając uważnie kopertę.
— Nie widzę nadawcy — powiedziała, odwracając ją kilka razy, pochylając mocniej w stronę światła, szukając chociażby szczątków mało wyraźnego pisma. — Masz jakieś pomysły?
— Dla pań z Gildii — Sophie wstała, też przypatrzyła się kopercie. — Cóż, nie jest tak, że przybyłyśmy tu w sekrecie. Zostałyśmy parę dni, ktoś musiał się dowiedzieć, gdzie jesteśmy i widać - ma jakąś sprawę.
— Powinnyśmy to otworzyć?
Sophie wzruszyła ramionami.
— Może nie wybuchnie.
Lea westchnęła, uśmiechnęła się pod nosem i otworzyła kopertę.
W środku - list. Na grubym, równie ozdobnym papierze, spisany niemożliwie fantazyjnym, pełnym zawijasów charakterem pisma. Wrażliwy nos Lei wychwycił delikatny, różany aromat, którym spryskano papier, a który rozlał się po całym pokoju, gdy tylko uwolniono go z koperty.
Lea przesunęła kartkę tak, by obie z Sophie mogły wygodniej czytać. Na pewien czas zapadła cisza, gdy dwie pary oczu przebiegały treść - najpierw jeden raz, potem drugi.
— Lea… masz jakieś ładne sukienki ze sobą? — spytała Sophie, a wyraz zdziwienia nie znikał z jej twarzy.
— Ani jednej?
— To chyba trzeba będzie jakieś zdobyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz