wtorek, 28 grudnia 2021

Od Inanny CD. Isidoro

Złote ślepka wylądowały na powierzchni równie złotego trunku, wwierciły się w grubą warstwę piany, kontemplując, rozważając, czyżby czas na nowości był odpowiedni, nigdy niepoznane, alkoholowe reakcje także. Inanna mruknęła coś pod nosem, stuknęła czubkiem śniadego paluszka w skroń. W końcu młody umysł nigdy przedtem alkoholowej ekstazy nie doświadczył, żołądek ciężkości piwa nie odczuł, gdy wraz z całą resztą biegających po mieście, bezdomnych dzieciaków, na wszelakie procenty kręciła brzydko nosem; nie dlatego, że jego gorzkość niezwykle młodziutkie przełyki paliła, a bo alkohole domeną były bogatych – bogatych, którymi maluczka bardka, wraz z całą bandą swych, niezwykle przez miejscowych strażników znienawidzonych, przyjaciół, niewątpliwie gardziła.
I choć moment temu takowych przyjemności szybciutko by odmówiła, co się stało, odstać się nie mogło, czas na wszelakie protesty kończąc zdecydowanym bez dyskusji. Zerknęła na Kapitan Rosario, ukradkiem, z niepoznaką. Odmawiać w tak dobrym, a być może nie do końca wciąż – pomimo zapewnień Isidoro – pewnym, towarzystwie, nie wypadało.
Pełną michę warzyw dokończyła jednak we względnym spokoju, o owym trunku zapominając całkowicie. Dopiero gdy naczynie stanęło puste przy krawędzi stołu, tak, by młodej karczmarce nieco sprzątanie ułatwić, szorstkie paluszki bardki złapały niepewnie za zimne, stalowe ucho, potężny kufel zbliżając do czekoladowych, roztrzęsionych usteczek. Zamoczyła wargi w gęstej warstwie piany, pierwszy łyk piwska runął przełykiem w dół, a kiedy język wychwycił wszelakie piwa smaki, wysoki pisk wyrwał się z dziewczęcej gardzieli, ciemne brewki podskoczyły ku linii jasnego włosa. Podobno miało smakować o wiele gorzej.
Jasnowłosa prychnęła.
— Kto wie? Takie cwaniaki, cyrkowcy, kuglarze to zawsze jakiś sposób znajdą. Więc co to im tam, złapanie pantery. Jak krokodyle u mnie w kraju łapią, to i panterę skubańce dopadną — odparła z wyraźnym w głosie zdenerwowaniem. Złote ślepka błysnęły niebezpiecznie, smukła rączka zacisnęła się mocniej na drewnie kufla. Takiego świństwa, nawet zawsze pogodna i zawsze łaskawa Inanna, wybaczyć nie mogła. — Takich to ja dopiero nie lubię. Walczą z siłą wyższą, bo co, bo że my ludzie to jakiś nadgatunek? Wielcy mądralińscy, najdrapieżniejsi z drapieżników? Gdzie tam! Zabierzcie takiemu kołkowi siatki, kije i sznury, a raz, dwa i już leży w pantery żołądku. Z naturą się nie walczy, po prostu. A traktowanie zwierząt jak jakieś kukły na wystawę to świństwo ostatnie!
Bardka wzięła głęboki wdech, próbując uspokoić rozjuszony umysł.
— Tak, tak, musimy z tym koleżką pogadać. Znaleźć go i pogadać. Pogadać bardzo szczerze. A jak nie będzie chętny do gadania to — odwróciła wzrok, zatrzymując spojrzenie na gryfie, spoczywającej na jej plecach, lutni — posłucha sobie prawdziwego strun szarpania.
Wysoki chichot wyrwał się spomiędzy opalonych ustek.
— Brzydko grać też umiem. Jak jestem do tego zmuszona? Oczywiście.
Pusty kufel wylądował z hukiem na powierzchni stołu. Inanna zadrżała, pokręciła głową, pozwalając cichemu westchnieniu ulecieć z zesztywniałego ciałka. Rosario uniosła w zdziwieniu brwi, słysząc kolejne bardki słowa.
— Jeszcze.
— Jesteś pewna? — Piratka sięgnęła po dziewczęcy kufel. — Wydaje mi się, że już sta-
— Jeszcze!
— W porządku, w porządku. — Rączka Rivanni wystrzeliła w górę, a donośny, pełen głębi, kobiecy głos, raz jeszcze rozniósł się po całej długości zapełnionej karczmy. — Kolejna rundka do tego stołu, prosimy pięknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz