niedziela, 12 grudnia 2021

Od Antaresa cd. Lei

Dni mijały zbyt szybko. Jednak z każdym mijającym dniem Antares czuł, jak w pewien sposób poznaje bardziej zespół, który przyszło mu bronić i z którym miał spędzić więcej czasu. Niezobowiązujące rozmowy, czasem w ogóle nie dotyczące celu ich wyprawy, pojawiały się znikąd, dotykały czasem tych wspomnień i historii, o których rycerz nawet nie wiedział, że mogą być dla kogoś interesujące.
To prawda, że mężczyźnie zdarzyło się dokonać tego czy tamtego, jednak Antares, jako taki, nie czuł, by wydarzenia jego życia stanowiły jakąś ciekawą opowieść. Podobnie chyba i część z drużyny naukowców nie czuła, by ich dokonania były bardzo ważne.
— I naprawdę udało się panu okiełznać tego golema?
Rycerz nie był przekonany, by słowo „okiełznać" było odpowiednie, próbował coś wyjaśniać.
— To trochę inaczej przebiegało — zaczął, starając się naprostować historię, którą doktor Calandri dorabiała do jego opowieści.
— Znaczy - wpłynął pan na jaźń golema i dzięki temu zatopił go w bagnie, tak?
— Nie nazwałbym tego wpływaniem na jaźń… — usiłował wytłumaczyć Antares.
— Ale golem za panem podążył?
— Wystarczy Antares. — Rycerz na tym etapie nie wiedział już, co ma dalej zrobić. — I nie posiadam mocy, która pozwoliłaby mi wpłynąć na czyjkolwiek umysł.
Pascal zrównał się z nimi, jadąc na grzbiecie swojego konia.
— Osobną kwestią pozostaje, czy można w ogóle mówić o tym, że golemy mają jakikolwiek umysł — wtrącił się, filozoficznym gestem gładząc się po lekko zapuszczonej brodzie. — Jeśli spojrzałoby się wedle tego, jak umysł definiowany jest przez…
Reszta wypowiedzi umknęła rycerzowi. Wypowiedzi naukowców najczęściej stanowiły tak daleko posuniętą abstrakcję, że Antares pogodził się już z tym, że stan kompletnego niezrozumienia był dla niego naturalnym.


Lea zasznurowała pokrywę kołczana ze strzałami.
— Nie lepiej byłoby użyć kosmoliny, żeby zabezpieczyć strzały przed wilgocią?
Doktor Calandri zawsze miała najlepsze możliwe pomysły i nie wahała się przed tym, by się nimi podzielić. Teraz zaś z zaciekawieniem patrzyła na broń Lei, starając się znaleźć sposób, by ulepszyć to, co tego w najmniejszym stopniu nie wymagało.
— Kosmoliny? — spytała dziewczyna, unosząc brew, zostawiając na moment troczki przy kołczanie.
— Tak. Kosmolina to mieszanka tłuszczów i olejów, służy do konserwacji broni.
— Kosmolina jest lepsza do metalu, do drewna nada się wosk pszczeli z wazeliną, w proporcji dwa do jednego — Antares podszedł, wtrącił się w rozmowę.
O ile rycerz zazwyczaj milczał, nie udzielał się w dyskusji nawet, jeśli był jej aktywną częścią, o tyle jeśli chodziło o broń, walkę lub tym podobne rzeczy, wręcz nie mógł pozostać obojętny.
— Jest jeszcze olej z kamelii, ten też jest bardzo dobry do drewna i zapobiega jakimkolwiek uszkodzeniom związanym z temperaturą lub wilgotnością powietrza. Oczywiście, w granicach rozsądku - dziesięć lat w tundrze odbije się na jakości każdego łuku i strzał — dodał po chwili namysłu.
Lea spojrzała na niego.
— A czego ty używasz do zabezpieczenia miecza?
— Wosku pszczelego z woskiem karnauba — odpowiedział gładko rycerz, wysuwając ostrze z pochwy.
Ciemny metal zalśnił w świetle słońca.
— To nie jest zwykłe żelazo — wtrąciła się doktor Holderman, historyczka. Brwi miała ściągnięte, wzrok utkwiony w ostrzu.
— Nie, to gromril — odparł Antares.
Zapadła chwila ciszy, znikąd pojawił się Marco.
— Niemożliwe! To metal, który potrafią kuć tylko krasnoludy!
„Teraz pogadaj o tym, jak Thrangaord wykuł ci Shinuchiego, niech Lea wie, jak ociekasz zajebistością, a ten pajac niech się zatka!"
Antares chrząknął, wyciągnął miecz do końca, podał Marco. Doktorant ostrożnie ujął rękojeść w dłonie, jakby bał się, że miecz nagle się rozpadnie. Nic takiego nie miało miejsca - gdy Antares zwolnił uchwyt, koniec miecza pomknął w dół, huknął o ziemię, Marco ledwo utrzymał rękojeść.
— Jest dużo cięższy niż normalny miecz? — spytała Lea, podchodząc bliżej.
— Tylko trochę…
„Przeszło dwa razy."
— … ale praktycznie się nie tępi — dokończył Antares i wyciągnął rękę, gdy Marco kończył oglądać broń. — Przynajmniej nie muszę go ostrzyć.
— To zdecydowanie oszczędność czasu — mruknęła historyczka, zerkając na broń, pocierając w zamyśleniu brodę.
„I jakie pierdolnięcie!"
Antares schował miecz, uśmiechnął się pod nosem.
— Często się przydaje? — spytała nagle Verena, zerkając na rycerza. — W sensie - miecz.
— Niezbyt — odparł szczerze, bo i trzeba było przyznać, że większość konfliktów udawało się załatwić słowem, albo gołymi rękami. — Ale jeśli już ma się przydać, to chcę, żeby był w najlepszej możliwej kondycji.
„Jakby jakiś pajac dostawiał się do Lei, to go skroisz w kostkę, nie?"
Antares milczał przez chwilę.
„Bardzo drobną kostkę."


Wieczór w karczmie był tym, czego wszyscy potrzebowali. Przez dobre parę dni podróżowali przez kompletne pustkowia, spali na jakichś polanach i przy na wpół zamarzniętych strumieniach. W lecie nie byłby to żaden problem, ale teraz, zimą, w nocowaniu pod chmurką nie było niczego ekscytującego. I choć zmierzali na południe, gdzie śnieg już nie padał, to jednak takie spędzanie nocy było co najmniej męczące. Z nieba siąpił deszcz, stukał całą noc o płachty namiotu, które - choć starannie nawoskowane - nad ranem były już namiękłe wszechobecną wodą. Profesor Fioravanti zapewniał, że im bliżej celu, tym mniej deszczu powinno być, jednak na obecny moment nie stanowiło to zbyt wielkiego pocieszenia.
Karczma zapraszała przyjemnym zapachem wędzonego mięsa, startych blatów i podpiwka. Antares poczuł, jak burczy mu w brzuchu.
Dopóki podróżowali przez bezdroża, rycerz starał się nieco powściągnąć swój apetyt i nie pożreć transportowanych zapasów już pierwszego dnia. Ale skoro mogli stołować się ten jeden raz w karczmie, powinien zjeść nieco na zapas, prawda? Szczególnie, jeśli to uczelnia płaciła…
„No raczej. Hajs wydany na żarcie dla ciebie przynajmniej nie jest zmarnowany" podsumował mag.
Cała grupa obsiadła jeden stół, Antares przez chwilę starał się ścisnąć na ławie, dając więcej miejsca Lei. Juki wylądowały gdzieś pod stołem, rycerz poluźnił pas, poprawił miecz tak, by mu nie wadził.
A potem przyszło do zamówienia jedzenia.
Kelnerka słuchała słów Antaresa, ruda brew uniosła się wysoko, jednak kobieta nie komentowała. Nie komentowali też i inni przy stole. Już wcześniej Antares wspominał - jakoś tak to wyszło przy rozmowie - że siła jego ramienia nie opiera się tylko na mięśniach, że ma też źródło w magii. Teraz zaś Antares zbierał zaciekawione spojrzenia, utkwione to w jego obliczu, to spływające do przyniesionego przez kelnerkę talerza.
„No co jest, kurde bele, kiełbasy nie można zjeść w spokoju" mruknął mag, irytacja dźwięczała w jego głosie.
Antares sam czuł się trochę skrępowany, naukowcy coś zbyt intensywnie na niego spoglądali.
— Czy coś nie tak? — zapytał w końcu, gdy po usmażonej na chrupko kiełbasce zostało już tylko wspomnienie, zaś kelnerka przyniosła mu pełną miskę gulaszu.
— Zastanawiam się, jaka jest dokładnie korelacja między liczbą przyswojonych przez ciebie kalorii a maksymalną możliwą pracą, jaką możesz wykonać — odpowiedziała mu Verena, nabierając kolejną łyżkę zupy. — I jaka jest twoja wydajność.
— Ja obstawiam, że coś koło pięćdziesięciu procent — odpowiedział Pascal, również zerkając w kierunku Antaresa. — Próbowaliśmy kiedyś skonstruować takie imadło, które rozłupałoby nam skały. Zasilane było parą, i miało wydajność coś koło trzydziestu procent. Wydaje się, że to niewiele, ale jak mam być szczery — zrobił pauzę, machnął łyżką — to nie udało nam się wymyślić niczego lepszego, a zaręczam, że nie takie głowy brały udział w przedsięwzięciu. Pożyczyliśmy nawet prawdziwych fizyków.
Lea parsknęła śmiechem nad swym gulaszem.
— Nie wiedziałam, że fizyków można sobie pożyczać.
— Jak się ma dobry projekt, to sami przychodzą — wtrącił Fioravanti. — Przecież właściwie tak samo było z Insteią. Jeszcze w dawnych czasach, jak próbowałem zebrać ludzi na swoją pierwszą wyprawę archeologiczną.
Łyżka profesora zamarła w powietrzu, mężczyzna się rozmarzył.
— Ach, to były czasy. Wystarczyło wywiesić ogłoszenie w holu głównym i już ktoś się znajdował. Nie to, co teraz - granty, pozwolenia, ubezpieczenia… Od administracji już mnie głowa boli!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz