—
Przecież to szaleństwo — głos mi się rwał, gdy wygrzebałam się wreszcie
spod nagrzanej pierzyny. Gwałtownym ruchem odrzuciłam kołdrę, a ta z
głuchym odgłosem wywędrowała na drugi skraj łóżka. — To Antares!
Blask
wątłego płomienia świecy zadygotał, cienie przebiegły po ściągniętych
rysach twarzy biolożki. Kobieta tylko popatrzyła na mnie, zazgrzytała
zębami w wyrazie bezsilnej złości - również nie była w stanie powiedzieć
mi zbyt wiele, skoro w pośpiechu została powiadomiona przez profesora o
całym nocnym zajściu. Jednak nawet z tego skrótowego opisu zajścia
sytuacja zarysowywała się w sposób bynajmniej niewesoły. Tutejsi
mieszkańcy postanowili zgotować nam "powitanie", o którym wspominał
profesor szybciej, niż zakładałam - i w sposób znacznie bardziej
perfidny.
—
Hałasy obudziły żonę właściciela i zaczęła krzyczeć — wyjaśniła.
Podniesione głosy dobiegające z zewnątrz słychać było nawet tutaj mimo
zamkniętych szczelnie okien, przez szpary niosły się naprzemiennie
krzyki żeńskie i męskie. — Wygląda na to, że skoro zmusiliśmy ich do
oficjalnego wyrażenia zgody na rozpoczęcie badań, chcieli nas podejść od
drugiej strony. I prawie im się to udało. Mieli pałkę, młot...
— Rada byłaby w stanie zaaranżować coś takiego?
— Wiele na to wskazuje. Wiedzieli, gdzie jesteśmy, gdzie jest sprzęt...
— Ale Antaresowi nic nie jest?
— Nie, nie. Ale tamtych poturbował, pięciu wielkich typów, uwierzysz?
Wbrew
sytuacji, która wytrąciła mnie zarówno ze snu, jak i równowagi,
uśmiechnęłam się lekko i zarzuciłam na ramiona pelerynę, gotowa do
wyjścia. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, wyszłam na skąpany w mroku
korytarz.
— Mogłoby ich być i dziesięciu.
Pomimo
późnej pory nikt nie wyglądał na sennego - o tym, że jeszcze przed
chwilą większość osób znajdowała się w łóżkach, świadczyły rozwichrzone
włosy, płaszcze zarzucone byle jak na nocne koszule, nocny czepek na
włosach żony właściciela - biedna kobieta była widocznie wciąż w szoku
po swoim odkryciu, w słabym blasku przyniesionej lampy mogłam dostrzec,
jak trzęsie się mimo zarzuconych dwóch płaszczy, własnego i należącego
zapewne do męża.
Z
tego małego zbiegowiska wyłowiłam wzrokiem Antaresa, razem z obłoczkiem
pary ku zasnutemu chmurami niebu uleciało westchnienie pełne ulgi -
mimo słów Vereny i kondycji rycerza, naoczne przekonanie się, że w
fizycznym sensie tego słowa wszystko wydaje się w porządku, stanowiło
ogromną pociechę.
Straż
miejska wciąż nie przychodziła, z kolei zgraja uparcie odmawiała
przyznania się do winy; raz za razem powtarzali swoją wersję - lub
raczej wersje - historii, a gdy tylko pojawiało się niewygodne pytanie,
wcześniejszą relację odpowiednio naginali, dopasowywali i głośno
zaprzeczali choćby i własnym wcześniejszym słowom.
—
Mam prawo mieć przy sobie nóż — warknął blondyn. — Skoro porządny
obywatel nie może mieć pewności, czy go nie zaatakuje byle chłystek, to
co się dziwić, że chce mieć możliwość obrony.
— Tylko jak nas zaatakował bez ostrzeżenia, to nie mieliśmy nawet jak go użyć.
— Poza tym, on miecz! — trzeci ruchem głowy wskazał na ostrze schowane w pochwie.
—
Sir Antares jest rycerzem — profesor westchnął ciężko, przejechał
dłonią po swojej siwiźnie. — Poprosiliśmy gildię o zapewnienie ochrony,
ona zaś postanowiła wysłać właśnie jego oraz panią Leę — skinął głową w
moją stronę. — W umowie zawiera się również prośba o zadbanie o
bezpieczeństwo sprzętu, bez którego nie moglibyśmy przeprowadzić naszym
badań. A doprawdy nie przychodzi mi do głowy, do jakiego rodzaju napraw
mielibyście użyć pałki i młota kowalskiego.
—
Trudno oczekiwać jakiegoś pojęcia o życiu, jak się siedzi całe życie z
nosem w książkach — blondyn prychnął, rozmasował obolałe ramię.
— Proszę mnie zatem oświecić.
— No...
— "To i owo" nie jest odpowiedzią.
Zapadła
cisza. Mężczyźni spod byka wpatrywali się w profesora, ten zaś z
niewzruszonym wyrazem twarzy czekał. Emocje, z pewnością targające
człowiekiem, którego wieloletni wysiłek został niemal zniweczony przez
ludzką złą wolę i kilka uderzeń młotem, zdradzały się tylko nieco
płytszym oddechem, paznokciami dłoni wbitymi w rękaw płaszcza.
— Och, jest wkurwiony — biolożka, znająca go przecież dużo dłużej, bez problemu odczytała te drobne sygnały.
Ja
z kolei podeszłam bliżej Antaresa, dokładnie zlustrowałam mężczyznę
wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnych ran, ale o niedawno odbytej walce z
pięcioma opryszkami świadczył tylko rozpruty materiał koszuli, skrawek
już tylko na kilku ostatnich nitkach pozostawał na swoim miejscu,
wystawiając skórę na gryzący mróz. Ale wtedy dostrzegłam, że rycerz
spogląda na mnie, sama zatem odwróciłam wzrok od felernego punktu,
spróbowałam zogniskować go na czymś innym. Ot, na kapciach żony
właściciela. Rytmiczny ruch stóp aż nazbyt dobitnie wskazywał, że nie
były odpowiednim obuwiem na taką pogodę.
—
Chcą mnie wykończyć na stare lata, żadnej litości łobuzy nie mają.
Przecież to strach we własnym łóżku spać — mamrotała raz za razem.
Wyciągała szyję, z niecierpliwością oczekując przybycia straży
miejskiej.
I
jej oddział akurat przybył - składał się z czteroosobowej grupy dobrze
zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn, przy tym najwyraźniej jednak
niezadowolonych z powodu wezwania o tak późnej porze. Kolejne lampy
rozświetliły plac.
— Kapitan Reginald Hughes razem z oddziałem melduje się na miejscu zdarzenia.
— Ileż można czekać!
—
Przybyliśmy tak szybko, jak mogliśmy. Otrzymaliśmy informację o bójce —
zaczął dowódca, momentalnie uciszając potok pretensji żony karczmarza.
Górował nad wszystkimi zgromadzonymi wzrostem, jego aura pewności siebie
zdawała się wręcz przygniatać.
— Chyba o pobiciu. Napaści! — parsknął jeden z grupy, podbródkiem wskazał na Antaresa. — Ten tu nas zaatakował.
Wszyscy
w oddziale jak jeden mąż unieśli brwi, ich oczy przeskoczyły od grupy
do wskazanego przez nich mężczyznę. Pojedynczego i znacznie
drobniejszego od nich samych.
— Was wszystkich?
—
Ciemno było, wyskoczył jak diabeł z dziury i jak diabeł nas zaczął bić!
Strach pomyśleć, co by nam zrobił, gdyby ta tutaj pani nie zareagowała,
życie nam pewnie uratowała...
Później
przyszła kolej na wyjaśnienia Antaresa: przez chwilę wyglądał, jakby
bił się z myślami, ale zaraz przedstawił sprawę ze swojej perspektywy,
spokojnie i rzeczowo. Fioravanti również dodał od siebie kilka słów,
podkreślając autorytet stojący za słowami najpierw rycerza, później
powołał się na własny - profesora z uniwersytetu w Defros.
— Wszystko wskazywało na to, że zamierzają zakraść się do stajni i uszkodzić sprzęt naukowców — tłumaczył rycerz.
— Sprzęt specjalistyczny, niezbędny do prowadzenia badań — uściślił Fioravanti.
—
To bardzo poważne zarzuty — dowódca bez przerywania wysłuchał całej
historii, niemniej w jego głosie pobrzmiewała nuta niedowierzania. Może
nawet sarkazmu, choć wolałam wierzyć, że nadinterpretuję całość.
—
Ten starszy przyszedł dopiero, jak było po wszystkim. Zatrudnia
rycerza, więc to oczywiste, że będzie go bronił! A my ich nawet nie
znamy, po co mielibyśmy sobie zawracać głowy jakimś złomem?
—
Dla zemsty. Skoro Rada zgodziła się na rozpoczęcie badań... — Verena
skrzyżowała ramiona na piersiach, w zdanie wtrącił się strażnik:
— Bezpodstawnie sugeruje pani, że w sprawę zamieszani są najzacniejsi obywatele Crullfeld?
— Okrutne byłoby zaatakowanie jakichkolwiek obywateli, gdyby
nie było ku temu żadnego powodu — odezwałam się. Głos szczęśliwie mnie nie zawiódł,
uniosłam nieco wyżej podbródek, kaptur gładko zsunął się z głowy. —
Brałam już udział w misji z sir Antaresem, znam go od kilku
miesięcy i mogę zaręczyć, że nie dopuściłby się podobnego czynu. Nawet nie wyobrażam sobie takiej możliwości.
— Nie pytam, co pani może sobie wyobrazić, tylko co się stało.
—
Czy pan w ogóle chce nam uwierzyć? — w momencie wypowiedzenia tych słów
już ich pożałowałam. Pobladłam, usta dowódcy zmieniły się w wąską
kreskę. Okute w rękawice dłonie z pozoru nonszalancko zatańczyły na
rękojeści miecza, zimny blask oczu zdradzał irytację.
— Czy powinienem rozważyć zarzut obrazy dowódcy straży miejskiej?
Zacisnęłam wargi, poczułam paznokcie wbijające się w miękki wierzch dłoni.
—
Przepraszam, ale... Antares jest rycerzem w każdym tego słowa znaczeniu
— słowa stały się nagle cichsze, musiałam zważać na głoski nagle chętne
do ucieczki, wsiąknięcia bezgłośnie w mrok nocy. Panicznie szukałam
jakichś konkretów, na których mogłyby osiąść. — Proszę spojrzeć na
narzędzia, które ze sobą przynieśli.
— Nie ufałbym słowom dziewczynki, która najwyraźniej chce się przypodobać jaśnie rycerzowi.
—
Dość — dowódca uniósł dłoń. — Nie pozwolę, żeby ta sytuacja przerodziła
się we wzajemne obrzucanie się wyzwiskami. Śledztwo zostanie rozpoczęte
jutro z samego rana. Do tego czasu bardzo proszę zwłaszcza uczestników
tego... starcia — skinął kolejno głową, na dłużej zatrzymał się przy
Antaresie, później na profesorze — o pozostanie w swoich miejscach
zamieszkania, stałych lub tymczasowych. Nie muszę chyba dodawać, że póki
sprawa nie zostanie rozwiązana, cała pańska ekipa również powinna
poczekać na miejscu, niedługo będziemy zbierać zeznania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz