niedziela, 26 grudnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

— Przecież to szaleństwo — głos mi się rwał, gdy wygrzebałam się wreszcie spod nagrzanej pierzyny. Gwałtownym ruchem odrzuciłam kołdrę, a ta z głuchym odgłosem wywędrowała na drugi skraj łóżka. — To Antares!
Blask wątłego płomienia świecy zadygotał, cienie przebiegły po ściągniętych rysach twarzy biolożki. Kobieta tylko popatrzyła na mnie, zazgrzytała zębami w wyrazie bezsilnej złości - również nie była w stanie powiedzieć mi zbyt wiele, skoro w pośpiechu została powiadomiona przez profesora o całym nocnym zajściu. Jednak nawet z tego skrótowego opisu zajścia sytuacja zarysowywała się w sposób bynajmniej niewesoły. Tutejsi mieszkańcy postanowili zgotować nam "powitanie", o którym wspominał profesor szybciej, niż zakładałam - i w sposób znacznie bardziej perfidny.
— Hałasy obudziły żonę właściciela i zaczęła krzyczeć — wyjaśniła. Podniesione głosy dobiegające z zewnątrz słychać było nawet tutaj mimo zamkniętych szczelnie okien, przez szpary niosły się naprzemiennie krzyki żeńskie i męskie. — Wygląda na to, że skoro zmusiliśmy ich do oficjalnego wyrażenia zgody na rozpoczęcie badań, chcieli nas podejść od drugiej strony. I prawie im się to udało. Mieli pałkę, młot...
— Rada byłaby w stanie zaaranżować coś takiego?
— Wiele na to wskazuje. Wiedzieli, gdzie jesteśmy, gdzie jest sprzęt...
— Ale Antaresowi nic nie jest?
— Nie, nie. Ale tamtych poturbował, pięciu wielkich typów, uwierzysz?
Wbrew sytuacji, która wytrąciła mnie zarówno ze snu, jak i równowagi, uśmiechnęłam się lekko i zarzuciłam na ramiona pelerynę, gotowa do wyjścia. Drzwi otworzyły się ze skrzypieniem, wyszłam na skąpany w mroku korytarz.
— Mogłoby ich być i dziesięciu.
 
Pomimo późnej pory nikt nie wyglądał na sennego - o tym, że jeszcze przed chwilą większość osób znajdowała się w łóżkach, świadczyły rozwichrzone włosy, płaszcze zarzucone byle jak na nocne koszule, nocny czepek na włosach żony właściciela - biedna kobieta była widocznie wciąż w szoku po swoim odkryciu, w słabym blasku przyniesionej lampy mogłam dostrzec, jak trzęsie się mimo zarzuconych dwóch płaszczy, własnego i należącego zapewne do męża.
Z tego małego zbiegowiska wyłowiłam wzrokiem Antaresa, razem z obłoczkiem pary ku zasnutemu chmurami niebu uleciało westchnienie pełne ulgi - mimo słów Vereny i kondycji rycerza, naoczne przekonanie się, że w fizycznym sensie tego słowa wszystko wydaje się w porządku, stanowiło ogromną pociechę.
Straż miejska wciąż nie przychodziła, z kolei zgraja uparcie odmawiała przyznania się do winy; raz za razem powtarzali swoją wersję - lub raczej wersje - historii, a gdy tylko pojawiało się niewygodne pytanie, wcześniejszą relację odpowiednio naginali, dopasowywali i głośno zaprzeczali choćby i własnym wcześniejszym słowom.
— Mam prawo mieć przy sobie nóż — warknął blondyn. — Skoro porządny obywatel nie może mieć pewności, czy go nie zaatakuje byle chłystek, to co się dziwić, że chce mieć możliwość obrony.
— Tylko jak nas zaatakował bez ostrzeżenia, to nie mieliśmy nawet jak go użyć.
— Poza tym, on miecz! — trzeci ruchem głowy wskazał na ostrze schowane w pochwie.
— Sir Antares jest rycerzem — profesor westchnął ciężko, przejechał dłonią po swojej siwiźnie. — Poprosiliśmy gildię o zapewnienie ochrony, ona zaś postanowiła wysłać właśnie jego oraz panią Leę — skinął głową w moją stronę. — W umowie zawiera się również prośba o zadbanie o bezpieczeństwo sprzętu, bez którego nie moglibyśmy przeprowadzić naszym badań. A doprawdy nie przychodzi mi do głowy, do jakiego rodzaju napraw mielibyście użyć pałki i młota kowalskiego.
— Trudno oczekiwać jakiegoś pojęcia o życiu, jak się siedzi całe życie z nosem w książkach — blondyn prychnął, rozmasował obolałe ramię.
— Proszę mnie zatem oświecić. 
— No...
— "To i owo" nie jest odpowiedzią.
Zapadła cisza. Mężczyźni spod byka wpatrywali się w profesora, ten zaś z niewzruszonym wyrazem twarzy czekał. Emocje, z pewnością targające człowiekiem, którego wieloletni wysiłek został niemal zniweczony przez ludzką złą wolę i kilka uderzeń młotem, zdradzały się tylko nieco płytszym oddechem, paznokciami dłoni wbitymi w rękaw płaszcza.
— Och, jest wkurwiony — biolożka, znająca go przecież dużo dłużej, bez problemu odczytała te drobne sygnały.
Ja z kolei podeszłam bliżej Antaresa, dokładnie zlustrowałam mężczyznę wzrokiem w poszukiwaniu ewentualnych ran, ale o niedawno odbytej walce z pięcioma opryszkami świadczył tylko rozpruty materiał koszuli, skrawek już tylko na kilku ostatnich nitkach pozostawał na swoim miejscu, wystawiając skórę na gryzący mróz. Ale wtedy dostrzegłam, że rycerz spogląda na mnie, sama zatem odwróciłam wzrok od felernego punktu, spróbowałam zogniskować go na czymś innym. Ot, na kapciach żony właściciela. Rytmiczny ruch stóp aż nazbyt dobitnie wskazywał, że nie były odpowiednim obuwiem na taką pogodę.
— Chcą mnie wykończyć na stare lata, żadnej litości łobuzy nie mają. Przecież to strach we własnym łóżku spać — mamrotała raz za razem. Wyciągała szyję, z niecierpliwością oczekując przybycia straży miejskiej.
I jej oddział akurat przybył - składał się z czteroosobowej grupy dobrze zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn, przy tym najwyraźniej jednak niezadowolonych z powodu wezwania o tak późnej porze. Kolejne lampy rozświetliły plac.
— Kapitan Reginald Hughes razem z oddziałem melduje się na miejscu zdarzenia.
— Ileż można czekać!
— Przybyliśmy tak szybko, jak mogliśmy. Otrzymaliśmy informację o bójce — zaczął dowódca, momentalnie uciszając potok pretensji żony karczmarza. Górował nad wszystkimi zgromadzonymi wzrostem, jego aura pewności siebie zdawała się wręcz przygniatać.
— Chyba o pobiciu. Napaści! — parsknął jeden z grupy, podbródkiem wskazał na Antaresa. — Ten tu nas zaatakował.
Wszyscy w oddziale jak jeden mąż unieśli brwi, ich oczy przeskoczyły od grupy do wskazanego przez nich mężczyznę. Pojedynczego i znacznie drobniejszego od nich samych.
— Was wszystkich?
— Ciemno było, wyskoczył jak diabeł z dziury i jak diabeł nas zaczął bić! Strach pomyśleć, co by nam zrobił, gdyby ta tutaj pani nie zareagowała, życie nam pewnie uratowała...
Później przyszła kolej na wyjaśnienia Antaresa: przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami, ale zaraz przedstawił sprawę ze swojej perspektywy, spokojnie i rzeczowo. Fioravanti również dodał od siebie kilka słów, podkreślając autorytet stojący za słowami najpierw rycerza, później powołał się na własny - profesora z uniwersytetu w Defros.
— Wszystko wskazywało na to, że zamierzają zakraść się do stajni i uszkodzić sprzęt naukowców — tłumaczył rycerz.
— Sprzęt specjalistyczny, niezbędny do prowadzenia badań — uściślił Fioravanti.
— To bardzo poważne zarzuty — dowódca bez przerywania wysłuchał całej historii, niemniej w jego głosie pobrzmiewała nuta niedowierzania. Może nawet sarkazmu, choć wolałam wierzyć, że nadinterpretuję całość.
— Ten starszy przyszedł dopiero, jak było po wszystkim. Zatrudnia rycerza, więc to oczywiste, że będzie go bronił! A my ich nawet nie znamy, po co mielibyśmy sobie zawracać głowy jakimś złomem?
— Dla zemsty. Skoro Rada zgodziła się na rozpoczęcie badań... — Verena skrzyżowała ramiona na piersiach, w zdanie wtrącił się strażnik:
— Bezpodstawnie sugeruje pani, że w sprawę zamieszani są najzacniejsi obywatele Crullfeld?
— Okrutne byłoby zaatakowanie jakichkolwiek obywateli, gdyby nie było ku temu żadnego powodu — odezwałam się. Głos szczęśliwie mnie nie zawiódł, uniosłam nieco wyżej podbródek, kaptur gładko zsunął się z głowy. — Brałam już udział w misji z sir Antaresem, znam go od kilku miesięcy i mogę zaręczyć, że nie dopuściłby się podobnego czynu. Nawet nie wyobrażam sobie takiej możliwości.
— Nie pytam, co pani może sobie wyobrazić, tylko co się stało.
— Czy pan w ogóle chce nam uwierzyć? — w momencie wypowiedzenia tych słów już ich pożałowałam. Pobladłam, usta dowódcy zmieniły się w wąską kreskę. Okute w rękawice dłonie z pozoru nonszalancko zatańczyły na rękojeści miecza, zimny blask oczu zdradzał irytację.
— Czy powinienem rozważyć zarzut obrazy dowódcy straży miejskiej?
Zacisnęłam wargi, poczułam paznokcie wbijające się w miękki wierzch dłoni.
— Przepraszam, ale... Antares jest rycerzem w każdym tego słowa znaczeniu — słowa stały się nagle cichsze, musiałam zważać na głoski nagle chętne do ucieczki, wsiąknięcia bezgłośnie w mrok nocy. Panicznie szukałam jakichś konkretów, na których mogłyby osiąść. — Proszę spojrzeć na narzędzia, które ze sobą przynieśli. 
— Nie ufałbym słowom dziewczynki, która najwyraźniej chce się przypodobać jaśnie rycerzowi.
— Dość — dowódca uniósł dłoń. — Nie pozwolę, żeby ta sytuacja przerodziła się we wzajemne obrzucanie się wyzwiskami. Śledztwo zostanie rozpoczęte jutro z samego rana. Do tego czasu bardzo proszę zwłaszcza uczestników tego... starcia — skinął kolejno głową, na dłużej zatrzymał się przy Antaresie, później na profesorze — o pozostanie w swoich miejscach zamieszkania, stałych lub tymczasowych. Nie muszę chyba dodawać, że póki sprawa nie zostanie rozwiązana, cała pańska ekipa również powinna poczekać na miejscu, niedługo będziemy zbierać zeznania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz