poniedziałek, 6 grudnia 2021

Od Sophie cd. Lei - Misja

Wydawało się nierealnym, by cała ta historia miała się właśnie skończyć. Chociaż do wnętrza posiadłości Verdamów weszły tego samego dnia, Sophie miała wrażenie, jakby spędziły tu co najmniej tydzień. Stopniowe podążanie w coraz głębsze, niższe partie tego przeklętego miejsca, coraz to nowe zagadki i przeszkody, które musiały pokonać na swej drodze, a teraz jeszcze dwa demony - niejednego mogło to przytłoczyć. I teraz, kiedy pojawiła się perspektywa, że to przytłaczające uczucie i napięcie w końcu zniknie, Sophie zwyczajnie w to nie wierzyła.
— Zadowoli mnie, gdy usłyszę wyrok — odpowiedział twardo Nicolas.
— Rozzuchwalasz się, śmiertelniku — warknął Azazel.
— Przecież mam do tego prawo!
Demon zacisnął wargi, wygiął je w pogardliwym uśmiechu. Boruta, ze ślepiami rozszerzonymi i przekrwionymi od strachu, zrobił niepewny krok. Pod kopytem zatrzeszczał jakiś zabłąkany kamyk.
— Skoro musisz znać już szczegóły demonicznej jurysdykcji, wiedz tedy, Nicolasie Verdamie, że za swe główne przewinienie, jakim jest złamanie postanowień kontraktu, który obecny tu Boruta podpisał wraz z Theodorusem Verdamem, zaś ja, Azazel, poświadczyłem, Boruta zostanie poddany karze dziewięćdziesięciu dziewięciu lat gotowania w kotle wrzącej smoły.
Dźwięku, jaki wydobył się z gardła demona, nie dało się opisać ludzkimi słowami.
— Zabił moją rodzinę! I dwóch niewinnych mężczyzn! Co z tymi jego winami?
Azazel zmarszczył brwi, westchnął.
— Jeśli musimy być już tacy drobiazgowi, za każdą dodatkową śmierć dolicza się Borucie miesiąc w kotle. — Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy demona, mógł zamrozić cały kocioł z zawartością. — Ofiar było dwanaście. A to oznacza, że Boruta spędzi okrągłe stulecie w smole.
— Za zamordowanie człowieka jest tylko miesiąc kary, a za złamanie kontraktu aż dziewięćdziesiąt dziewięć lat? — Nick aż pobladł z gniewu.
Azazel od niechcenia zerknął na swe nienagannie opiłowane szpony.
— Boruta, jako demon, sądzony jest według prawa demonów. Tam zabicie człowieka to ledwie wykroczenie.
Sophie poczuła, że krew w żyłach zaraz jej się zagotuje, jednak żadne słowa nie chciały opuścić krtani. Jedyne, czego alchemiczka wtedy chciała, to żeby oba demony zniknęły stamtąd na zawsze i żeby w końcu byli w tamtym pomieszczeniu sami.
— Czy teraz jesteś zadowolony?
Nicolas, równie pobladły co i Sophie, zacisnął dłonie w pięści.
— Zejdź mi z oczu, demonie.
Azazel tylko się roześmiał.
— Piękne słowa. Ale popatrz - Boruta będzie cierpiał dłużej, niż ty będziesz żył. Na pewno myśl o tak udanej zemście przyniesie ci wiele satysfakcji. Czyż nie?
Mężczyzna nie odpowiedział. Wygrał, zaś Azazelowi pozostały tylko słowa. To jednak wcale nie czyniło ich mniej bolesnymi.
— Cóż, skoro nikt nie chce już ze mną rozmawiać, pozostaje mi się tylko pożegnać. Chodź, Boruta, kocioł czeka — rzucił tonem niemal żartobliwym, nie poświęcając swemu słudze nawet spojrzenia. — I żegnaj, Nicolasie Verdamie. Jednak gdybyś zmienił zdanie i poszedł w ślady przodków, tedy - do zobaczenia.
Kolejny ohydny uśmiech rozlał się po twarzy Azazela, tym razem było w nim coś o wiele bardziej demonicznego, nieludzkiego. Wargi rozciągnęły się dużo bardziej, niż pozwalała ludzka anatomia, oczy rozbłysły okrucieństwem. A potem korytarz utonął znów we wstrętnej, lepkiej ciemności, pochłaniając dwie sylwetki. I gdy ciemność się cofnęła, korytarz był zupełnie pusty, jakby nic się tam nie wydarzyło. I tylko skruszone kopytami kamienie, tylko odrapany rogami sufit stanowiły ostatni dowód tego, co wydarzyło się w piwnicach.


Na zewnątrz panowała pochmurna, zimna noc. Jednak ciemność tej nocy zdawała się pełna blasku, gdy Sophie powróciła myślami do wydarzeń sprzed ledwie paru godzin.
Nicolas patrzył na posiadłość, w jego oczach płonęła determinacja.
— Jesteś pewien? — spytała po raz ostatni Lea. — To w końcu twój dom.
Nick zwrócił na nią spojrzenie i pokiwał głową z mocą.
— Tak, to prawda. To mój dom, tu się wychowałem i to tu mieszkała cała moja rodzina. Ale to było też źródło całego tego nieszczęścia. Wystarczy już tego. Jeśli mam to zakończyć, chcę zakończyć wszystkie wątki i zamknąć każdy rozdział.
Mężczyzna westchnął, przetarł dłonią twarz. Nawet w nocnej ciemności było widać wory pod oczami, zapadnięte policzki, zmierzwione włosy. Mimo to jego oczy wciąż były żywe, skupione, lśniące. Przeprawa z demonami odcisnęła na nim swoje piętno, ale zdjęła też z barków ogromny ciężar.
Nicolas wyciągnął rękę do Sophie, alchemiczka podała mu pochodnię.
— I ten… lont… zadziała? — spytał, zerkając to na kobietę, to na kawałek dość zwyczajnie wyglądającego, czarnego sznurka.
— Zadziała. Poniesie ogień tam, gdzie ustaliliśmy.
Nicolas wziął głębszy oddech, opuścił pochodnię ku leżącemu na ziemi lontowi.
Lont się zajął, zasyczał, strzelił iskrami. A potem iskry te, niczym mknące po przestworzach gwiazdy, pomknęły z zawrotną prędkością ku posiadłości. Zakręciły po zarośniętej drodze, ominęły strzaskaną fontannę, przemknęły się pod płotem. I zniknęły w trzewiach budynku.
Przez chwilę nic się nie działo, panowała kompletna cisza. Sophie zapobiegawczo podniosła dłonie do uszu.
Huk prawie ich ogłuszył, szyby wyleciały fontannami szkła. Fala gorącego powietrza targnęła płaszczem Lei, nagle zrobiło się jasno, niczym w dzień. Martwa posiadłość zawyła słupem ognia, ciemne okna wybuchły pomarańczowymi jęzorami.
Nicolas - patrzył.
Nie mrużył nawet oczu, gdy moc alchemii siała zniszczenie, żarłocznie pochłaniając wszystko, co dostała w swoje ręce.
— Obejmie też piwnice?
— Piwnice przede wszystkim — odparła Sophie.
Z góry posypał się deszcz dachówek, roztrzaskały się w pył wśród ozdobnych stopni. Nagie żebra więźby skrzyły się trawiącym je żarem, aż w końcu puściły, zapadły się do wewnątrz, pogruchotały.
— Będzie długo płonąć — powiedział cicho Nick.
Piętra runęły, miażdżąc wszystko to, co było niżej. Posiadłość, do tej pory dumna, mimo postępującego zniszczenia, przypominała opadającego z sił olbrzyma. W końcu obróciła się w okryte płomieniami zwłoki, tracąc resztki swego przytłaczającego dostojeństwa.
Niebo na wschodzie pojaśniało. Z głębokiej, pozbawionej gwiazd czerni nocy przeszło w nieśmiałą szarość, ta zaś podbarwiła się delikatnym różem. Róż ogrzał się w pomarańcz, ten zaś zalśnił w końcu złotem.
Oto przyszedł świt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz