wtorek, 28 grudnia 2021

Od Tassariona CD. Serafina

Księżyc błysnął w odbiciu serafinowych, złotych szponów, błysnął wprost w wampira spojrzenie, na krótki moment go oślepiając, zmuszając do odwrócenia głowy. Widoczny niepokój, przestrach i groza, krążyły nieskończenie za skrywanym w męskich mięśniach, ich napięciu i twardości, zdenerwowaniem, podkładając sobie wzajemnie nogi, łapiąc za ręce, tańcząc w histerii i łącząc we wspólną całość; całość, wciąż uciskającą Tassariona żołądek. Wystająca zza pleców czarnoksiężnika karczma pełna truposzy, odór świeżej juchy, prowadzącej się wewnątrz śmierci i nawracające wspomnienia ze swym zadaniem, by nękać, doprowadzały do czystego szaleństwa.
Spomiędzy trupich ustek uleciało ciche westchnięcie.
— Oczywiście, teraz to wszystko moja wina. — Pokręcił głową, odwracając wzrok. Dyskusja ta wydawała się zupełnie zbędną, jednak nawet owa świadomość nie była w stanie powstrzymać białowłosego przed kontynuowaniem. Zrobił kolejny krok w przód, zbliżając się do Serafina. Biały, smukły paluszek wwiercił się w książęcą pierś. — Widzisz, to nas właśnie różni. Ja wiem, kiedy przestać. Ty nie.
I być może ten jeden, zbyt odważny jak na ów sytuację, gest, być może te słowa, przez wściekłość i czyste rozgorączkowanie, nie do końca przemyślane, przekroczyły zwyczajnie granicę serafinowej cierpliwości. Być może, bo przecież pewności mieć nie mógł, ale jakie miało to teraz znaczenie, skoro brakło czasu na jakikolwiek unik, jakąkolwiek obronę. Zwierzęcy warkot wyrwał się z wampirzej gardzieli, zatańczył wokół kłów, gotowych w każdej chwili wbić się w opaloną czarnoksiężnika skórę, gdy ręce zesztywniały niespodziewanie, odmawiając Tassarionowi posłuszeństwa. Plecki wyprostowały się nienaturalnie wbrew elfich zakazom, stopy scaliły z jesiennym błockiem. Zupełnie unieruchomiony, bez możliwości kiwnięcia choćby palcem, obserwował jedynie kolejne, książęce poczynania. Przerażenie raz jeszcze zagościło w szkarłatnej tęczówce, posyłając Serafinowi uśmiech dozgonnej wdzięczności.
Zbyt wiele już razy doświadczał tego samego. Roli szmacianej, bezwładnej kukiełki, której umysł tak łatwo dało się uwięzić, odbierając jej tym samym kontrolę nad jakimikolwiek, następnymi jej krokami.
Nie to jednak pozwoliło, by przeraźliwy dreszcz przebiegł wzdłuż wystających kosteczek wampirzego kręgosłupa. Białe brewki podskoczyły ku linii włosów, do utkwionego w spojrzeniu strachu przyłączył się pierwiastek zaskoczenia. W samej chęci ucieczki pozostając, bo przecież ruchy miał ograniczone.
Skąd Serafin to wszystko wiedział?
Gdzie on sam popełnił błąd, gdzie niewystarczająco się pilnował, pozwalając swemu towarzyszowi dojść do ów wniosków – wniosków zdecydowanie trafnych, zdecydowanie bezbłędnych, zdecydowanie wampira martwiących. Serafin wiedział. A wiedząc, doskonale również zdawał sobie sprawę ze wszystkich Tassariona słabości.
Elf spróbował wyrwać się z niewidzialnych okowów, bezskutecznie.
— Nie, jasne — wymamrotał ledwie, czując, jak serafinowa magia naciska na jego krtań. — Nie, by ukoić głód, ale dla pierdolonej zabawy.
I dopiero wtedy, po tej krótkiej, aczkolwiek wyraźnie dla Serafina mało zabawiającej, odpowiedzi, zaklęcie puściło, oddając Tassarionowi władzę nad kończynami, czucie, w rozłożonych po całym cielsku, nerwach. Zachwiał się nieznacznie, gdy mięśnie puściły, gdy stawy raz jeszcze zadziałały, uginając się leciutko pod ciężarem jego piersi, by następnie odwrócić zwyczajnie wzrok, skrzyżować ręce niczym oburzone szczenię.
Pokręcił głową, słysząc słowa czarnoksiężnika, blask księżyca ułożył się wygodnie na wymęczonych, tassarionowych ramionach. Obaj jesteśmy obłąkani.
Ruszył w stronę Idalii, błogo nieświadomej minionego koszmaru, po którym pozostały jedynie resztki storturowanych ciał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz