wtorek, 28 grudnia 2021

Od Tassariona CD. Marty

Czerwone ślepka zalśniły z lekkim zdenerwowaniem, nikłym pierwiastkiem zaskoczenia, gdy pochwyciły nagły Marty wypadek, wypatrzyły plączące się pod dziewuszką stopy, obolałe, wampirze rączki zmuszając do reakcji ekspresowej, z zamiarem rudogłowej uratowania. Już miał za dziewczęce bioderka pochwycić, już musnął paluszkami jasny, koszuli nocnej, materiał, kiedy Marciuszka, zupełnie się swym niezgrabnym aktem nie przejmując, wyprostowała pospiesznie plecki, kierując ciepło swego dotyku do grubych, metalowych sprzączek naramiennika.
Wymęczone wampira ciałko zesztywniało mimowolnie, resztki swych sił kierując do napiętych z nagła mięśni. W końcu wiotkością poranionych rączek, pracy utrudniać jej nie chciał. Nie, kiedy nie Marty zadaniem było poskładanie biednego, wyczerpanego Tassariona, a mimo to, bez żadnych elfa próśb czy wołań o pomoc, bez zbędnych, złudnych nadziei i ulatujących przeświadczeń, przy jego boku pozostała.
Uniósł posłusznie rączki, zauważywszy dziewczęce dłonie, tańczące teraz przy materiale zabrudzonej koszuli, której – we wspólnych staraniach – szybciutko się pozbyli, odkrywając męską, bladą pierś, spuszczone, wycieńczone ramionka, twardość żeber naciskających na, pozbawioną jakiejkolwiek warstewki tłuszczu, skórę. I tę nieszczęsną dziurę, po stokroć przeklętą, ziejącą jedynie czarną, spierzchniętą pustką, resztki wampirzej krwi pozostawiającą na białej popelinie; przypominającą mężczyźnie o niedawnym wciąż pojedynku z rozwścieczonym, obcym z pojęciem łaski, mulem.
Ciche westchnięcie wymsknęło się spomiędzy fioletowych, trupich ustek, a myśli, zupełnie od aktualnych, martusiowych starań oderwane, raz jeszcze odskoczyły w tył, raz jeszcze cofnęły się odrobinkę, do tych kilku minutek sprzed tassarionowych ran opatrywania. Bo choć wampirza elfa tożsamość dłużej sekretem nie była, bo choć Marta, wbrew jego własnym przypuszczeniom, krzywo na Tassariona nie spojrzała, nie uciekła w przerażeniu, w obrzydzeniu, w czystym rozczarowaniu, czy cokolwiek ta beznadziejna, skromna nowość, w cieniu podążającej za nim przeszłości, zmieniała? Być może on sam, dłużej dla Gildii niebezpieczeństwa nie stanowił, lecz białowłosego problemy? A i owszem.
Prędzej czy później, będą musieli porozmawiać. Prędzej czy później, Marciuszka wszystkiego dowiedzieć się miała. W tym jednak momencie, w tej krótkiej, ulotnej chwili nagłej odwagi, po wieczorze pełnym niespodzianek, niezbyt jednak przyjemnych, i wciąż niezwykle się ciągnącym, wampirzy umysł stwierdził, iż zwlekanie, nikomu w tym przypadku, nie pomoże. A on sam, póki mógł i póki chciał, był w stanie biednej, niczego nieświadomej dziewuszce, o wszystkim opowiedzieć.
Poprawił się leciutko w miejscu, syknął, prostując plecy, gdy rudogłowa raz jeszcze z łóżeczka się zerwała, z zamiarem – przynajmniej według Tassariona – znalezienia czegokolwiek, czym palące dziursko dałoby się oczyścić, zszyć, choćby starannie obandażować. Białe paluszki zacisnęły się mocniej na krawędzi materaca, brwi ściągnęły ku nasadzie spiczastego noska.
W takowym stanie, mówienie stanowiło pewną trudność. Odparcie tych kilku słów okazało się jednak jeszcze trudniejsze.
— Chcesz- — wymamrotał cichutko, wciąż swego pytania niepewny. — Chcesz o tym porozmawiać? O… wiesz, wszystkim. — I zgarbił się raz jeszcze, ramionka upadły w bezsilności, wraz ze sobą zabierając pewność szkarłatnego spojrzenia. Kiwnął głową. — W porządku, mogę o tym mówić. Naprawdę, mogę. Z tobą tak.
To jedno Tassarion wiedział doskonale. Nawet znając wszelakie jego słabości, Marta nigdy nie zdecydowałaby się go skrzywdzić.
— Tobie ufam, Marto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz