Burmistrz
nie wyglądał bynajmniej na skłonnego do udzielenia nam pomocy,
niezależnie zarówno od ilości, jak i jakości argumentów przedstawianych
przez profesora. Bez mrugnięcia okiem wymyślał wymówkę za wymówką, nawet
niespecjalnie starając się nadać im wiarygodne brzmienie. Złośliwy
uśmiech błąkał się po kącikach warg, na tyle dyskretny, by nie można mu
było niczego zarzucić, na tyle widoczny, by bez trudu dało się go
dostrzec.
Zacisnęłam
wargi - niezależnie nawet od tego, czy Rada w ogóle istniała,
oczywistym było, że w obecnej sytuacji burmistrz nie ma zamiaru choćby
zaproponować nam herbaty, co dopiero zwołać nadzwyczajne posiedzenie.
Albo przyznać się, że list istotnie otrzymał, bo przecież tylko tyle
wystarczyło, by każda strona mogła się zająć swoimi sprawami, darować
sobie to przykre przedstawienie.
—
Zrobię, co w swojej mocy, ale obawiam się, że leży to poza moimi
możliwościami — odezwał się, w odpowiednio bezradnym gestem rozkładając
dłonie.
—
Cóż, ja jednak wierzę w pana kompetencje jako burmistrza — profesor
odpowiedział uśmiechem, w tonie nie wybrzmiała ani jedna nuta
zniecierpliwienia. — Jak mówiłem, bylibyśmy bardzo zobowiązani. Jak pan
wie, pochodzę z Crullfeld i leży mi na sercu dobro tego miejsca...
—
O ile mi wiadomo, wyprowadził się pan stąd wiele lat temu — odparł
sucho pan Sambridge. — Wiele się przez ten czas zmieniło, i obawiam się,
że nie ma pan pojęcia o wielu sprawach na które ja, jako burmistrz,
muszę mieć wzgląd.
—
Nie wątpię, nie wątpię, to bardzo odpowiedzialna rola. Mimo wszystko,
uważam, że podobne badania mogłyby przynieść miastu wiele korzyści, w
dłuższej perspektywie pozwolić na rozwój i zwiększenie dostępnych
środków.
—
Sądzę, że większość zysków popłynie do kieszeni uczelni oraz państwa —
burmistrz w końcu wstał, krótko się skłonił. — Ogromnie żałuję, że nie
możemy dłużej porozmawiać, obowiązki wzywają...
I, jakby tego było mało, krótkim ruchem ręki wskazał w stronę drzwi.
—
Jest burmistrzem, na litość boską — biolożka pokręciła głową, przeszła
się po pokoju, który został przeznaczony na salę wspólną. — I jeszcze ta
wzmianka o zyskach!
— Zapewne usiłował wymusić na nas łapówkę — ocenił Pascal, ze zrezygnowaniem pokręcił głową.
Entuzjazm
spowodowany dotarciem do celu przygasł - upragnione miejsce leżało
przecież w zasięgu wzroku, zarazem wciąż jednak nieosiągalne. — Zanim
zbierze się ta cała Rada, o ile jakaś jest, cały sprzęt nam zardzewieje,
a my razem z nim.
—
Na pewno nie będzie tak źle — profesor uniósł dłonie. — Ernest nie jest
najbystrzejszym człowiekiem, ale da się z nim porozumieć.
—
Kiedyś próbowaliśmy zrobić takie specjalne przyssawki — Verena
nakreśliła w powietrzu ich kształt, który niewiele mi rozjaśnił ale
kobieta zmrużyła oczy i spojrzała na mnie z namysłem — czysto
hipotetycznie, jakby tylko zdobyć materiały, mogłabyś się wślizgnąć
przez okno i poszukać, bo coś mi mówi, że ma ten list na wierzchu...
—
Nie jestem pewna... — zaczęłam. Właściwie nie wiedziałam, w jaki sposób
mogę pomóc w tej sytuacji i miałam nadzieję, że przez noc zdołam
cokolwiek wymyślić, w duchu obiecałam sobie o sprawie pomówić przy
najbliższej okazji z Antaresem.
— Vereno, nawet tak nie żartuj — fuknęła historyczka. — To niezgodne z prawem i zupełnie nieprzystające badaczowi.
— To może Antares go wyzwie na pojedynek na ubitej ziemi?
—
Wierzę, że damy go radę przekonać bez rozlewu krwi. A po potyczce z
naszym rycerzem wątpię, czy byłoby jeszcze z czym rozmawiać.
Uśmiechnęłam
się lekko, w myślach odmalowałam obraz mężczyzny na gildyjnym placu
treningowym - istotnie, zapewne trudno byłoby znaleźć w okolicy kogoś
dorównującego mu w sztuce fechtunku.
—
Na pojedynek zazwyczaj można wyzwać tylko osobę o równej lub wyższej
randze — odezwał się Antares. — Nie godzi się używać siły przeciwko
niewyszkolonemu obywatelowi, jeśli nie ma absolutnej potrzeby.
—
Spokojnie, na pewno nie będziemy tego wymagać — profesor uspokoił
mężczyznę, uśmiechnął się z pewną przekorą. — Choć myślę, że trzeba
będzie faktycznie sięgnąć po nieco... mocniejsze środki. Porozmawiam z
nim jutro z samego rana, dziś jest już zbyt późno i chciałbym zebrać
myśli. Miejmy nadzieję, że przez noc zmieni podejście.
Ton
głosu jednoznacznie wskazywał, że w to wątpi, równocześnie jednak jego
postawa zdradzała, że nie będzie to dla niego jakąkolwiek przeszkodą.
Podobna wyprawa nie była dla niego pierwszyzną, musiał mieć już
doświadczenie nie tylko na polu odkrywania tajemnic minionych
cywilizacji, ale również w prozie życia, do której zaliczało się
radzenie sobie z upierdliwymi przedstawicielami władzy.
Profesor
następnego dnia zdecydował się pójść w okrojonym składzie - zabrał ze
sobą tylko historyczkę, która poparła jego decyzję oszczędnym skinieniem
głowy. Cała reszta zgodziła się z mniejszym lub większym entuzjazmem,
niemniej nikt nie zamierzał podważać jego postanowień - co, koniec
końców, okazało się trafne:
—
Tak trudnej przeprawy nie miałem odkąd próbowałem złożyć wniosek o
przyznanie grantu w dziekanacie — westchnął ciężko, gdy po kilku
godzinach wrócili. Ręka zaszurała po drewnianym blacie, gdy sięgnął po
kufel piwa; przepłukał zmęczone gardło i dopiero wtedy podjął wątek. —
Ale w końcu udało mi się dopiąć swego, Rada spotka się dziś po południu.
— Jak to się profesorowi udało? — zapytałam, z ciekawością patrząc na mężczyznę.
—
Użyłem... odpowiednich argumentów — otarł z wąsa pianę, puścił oczko —
powiedziałem, że uczelnia jest instytucją poważną i oficjalną, która
podjęła już odpowiednie kroki w celu rozpoczęcia badań. Jeśli list
istotnie nie dotarł, jest to poważny zarzut wobec posłańca na stałe
zatrudnionego w uczelni, z którym mogą się bez trudu skontaktować i całą
sprawę wyjaśnić. Oczywiście, kolejne osoby będą musiały przybyć do
Crullfeld, by to zbadać i wyjaśnić, i gdyby jakimś nieszczęśliwym
zbiegiem okoliczności okazało się, że list szczęśliwie dotarł do
adresata, ten musiałby pokryć koszty dotarcia na miejsce tych jednostek.
A także wypłacić odszkodowanie za straty poniesione przez zbędne
opóźnienia.
— Naprawdę mamy stałego posłańca?
Profesor tylko wzruszył ramionami.
— A skąd mam wiedzieć.
Zerknęłam
krótko w jego stronę. Beztrosko, choć z pewnym trudem uniósł kufel,
uśmiechnął się po raz kolejny. Był miłym człowiekiem, i urodzonym
przywódcą, pewnym siebie, kompetentnym i zorganizowanym, działał w
interesie zarówno swoim, jak i współpracowników. Teraz zaczęłam się też
jednak zastanawiać, jak daleko jest się w stanie posunąć, byleby nic nie
stanęło na drodze temu interesowi.
— Czy jest pewne, że Rada nie odrzuci wniosku?
—
Nie staniemy się nagle ulubieńcami wioski, ale jeśli są rozsądni,
powinni wyrazić zgodę. Choć gdy będą mieli okazję, zapewne będą
próbowali nam tak czy inaczej utrudnić życie — tym razem zwrócił się do
mnie i do Antaresa. — Brałem udział już w wielu tego typu pracach, to
się zdarza. Czasem mam wrażenie, że to taka forma powitania, ale bywa,
że niektórzy uznają, że archeologowie swoją pracą naruszają pewne tabu.
Prowadzimy również wykopaliska w miejscach, które dawniej były ośrodkami
kultu i w świadomości lokalnych dalej są tak odbierane, więc według
nich dopuszczamy się profanacji — urwał na chwilę. — Albo robią to dla
zasady. Tutaj większość zapewne ledwo zauważy naszą obecność, ale
chciałbym was prosić o czujność. Trudno przewidzieć, jak potoczą się
wypadki.
— Oczywiście — Antares z powagą skinął głową, wyprostował plecy. — Zrobimy, co w naszej mocy, by zapewnić wam bezpieczeństwo.
— Na taką odpowiedź liczyłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz