niedziela, 19 grudnia 2021

Od Lei cd. Antaresa

Burmistrz nie wyglądał bynajmniej na skłonnego do udzielenia nam pomocy, niezależnie zarówno od ilości, jak i jakości argumentów przedstawianych przez profesora. Bez mrugnięcia okiem wymyślał wymówkę za wymówką, nawet niespecjalnie starając się nadać im wiarygodne brzmienie. Złośliwy uśmiech błąkał się po kącikach warg, na tyle dyskretny, by nie można mu było niczego zarzucić, na tyle widoczny, by bez trudu dało się go dostrzec.
Zacisnęłam wargi - niezależnie nawet od tego, czy Rada w ogóle istniała, oczywistym było, że w obecnej sytuacji burmistrz nie ma zamiaru choćby zaproponować nam herbaty, co dopiero zwołać nadzwyczajne posiedzenie. Albo przyznać się, że list istotnie otrzymał, bo przecież tylko tyle wystarczyło, by każda strona mogła się zająć swoimi sprawami, darować sobie to przykre przedstawienie.
— Zrobię, co w swojej mocy, ale obawiam się, że leży to poza moimi możliwościami — odezwał się, w odpowiednio bezradnym gestem rozkładając dłonie.
— Cóż, ja jednak wierzę w pana kompetencje jako burmistrza — profesor odpowiedział uśmiechem, w tonie nie wybrzmiała ani jedna nuta zniecierpliwienia. — Jak mówiłem, bylibyśmy bardzo zobowiązani. Jak pan wie, pochodzę z Crullfeld i leży mi na sercu dobro tego miejsca...
— O ile mi wiadomo, wyprowadził się pan stąd wiele lat temu — odparł sucho pan Sambridge. — Wiele się przez ten czas zmieniło, i obawiam się, że nie ma pan pojęcia o wielu sprawach na które ja, jako burmistrz, muszę mieć wzgląd.
— Nie wątpię, nie wątpię, to bardzo odpowiedzialna rola. Mimo wszystko, uważam, że podobne badania mogłyby przynieść miastu wiele korzyści, w dłuższej perspektywie pozwolić na rozwój i zwiększenie dostępnych środków.
— Sądzę, że większość zysków popłynie do kieszeni uczelni oraz państwa — burmistrz w końcu wstał, krótko się skłonił. — Ogromnie żałuję, że nie możemy dłużej porozmawiać, obowiązki wzywają...
I, jakby tego było mało, krótkim ruchem ręki wskazał w stronę drzwi.

— Jest burmistrzem, na litość boską — biolożka pokręciła głową, przeszła się po pokoju, który został przeznaczony na salę wspólną. — I jeszcze ta wzmianka o zyskach!
— Zapewne usiłował wymusić na nas łapówkę — ocenił Pascal, ze zrezygnowaniem pokręcił głową.
Entuzjazm spowodowany dotarciem do celu przygasł - upragnione miejsce leżało przecież w zasięgu wzroku, zarazem wciąż jednak nieosiągalne. — Zanim zbierze się ta cała Rada, o ile jakaś jest, cały sprzęt nam zardzewieje, a my razem z nim.
— Na pewno nie będzie tak źle — profesor uniósł dłonie. — Ernest nie jest najbystrzejszym człowiekiem, ale da się z nim porozumieć.
— Kiedyś próbowaliśmy zrobić takie specjalne przyssawki — Verena nakreśliła w powietrzu ich kształt, który niewiele mi rozjaśnił ale kobieta zmrużyła oczy i spojrzała na mnie z namysłem — czysto hipotetycznie, jakby tylko zdobyć materiały, mogłabyś się wślizgnąć przez okno i poszukać, bo coś mi mówi, że ma ten list na wierzchu...
— Nie jestem pewna... — zaczęłam. Właściwie nie wiedziałam, w jaki sposób mogę pomóc w tej sytuacji i miałam nadzieję, że przez noc zdołam cokolwiek wymyślić, w duchu obiecałam sobie o sprawie pomówić przy najbliższej okazji z Antaresem.
— Vereno, nawet tak nie żartuj — fuknęła historyczka. — To niezgodne z prawem i zupełnie nieprzystające badaczowi.
— To może Antares go wyzwie na pojedynek na ubitej ziemi?
— Wierzę, że damy go radę przekonać bez rozlewu krwi. A po potyczce z naszym rycerzem wątpię, czy byłoby jeszcze z czym rozmawiać.
Uśmiechnęłam się lekko, w myślach odmalowałam obraz mężczyzny na gildyjnym placu treningowym - istotnie, zapewne trudno byłoby znaleźć w okolicy kogoś dorównującego mu w sztuce fechtunku.
— Na pojedynek zazwyczaj można wyzwać tylko osobę o równej lub wyższej randze — odezwał się Antares. — Nie godzi się używać siły przeciwko niewyszkolonemu obywatelowi, jeśli nie ma absolutnej potrzeby.
— Spokojnie, na pewno nie będziemy tego wymagać — profesor uspokoił mężczyznę, uśmiechnął się z pewną przekorą. — Choć myślę, że trzeba będzie faktycznie sięgnąć po nieco... mocniejsze środki. Porozmawiam z nim jutro z samego rana, dziś jest już zbyt późno i chciałbym zebrać myśli. Miejmy nadzieję, że przez noc zmieni podejście.
Ton głosu jednoznacznie wskazywał, że w to wątpi, równocześnie jednak jego postawa zdradzała, że nie będzie to dla niego jakąkolwiek przeszkodą. Podobna wyprawa nie była dla niego pierwszyzną, musiał mieć już doświadczenie nie tylko na polu odkrywania tajemnic minionych cywilizacji, ale również w prozie życia, do której zaliczało się radzenie sobie z upierdliwymi przedstawicielami władzy.
 
Profesor następnego dnia zdecydował się pójść w okrojonym składzie - zabrał ze sobą tylko historyczkę, która poparła jego decyzję oszczędnym skinieniem głowy. Cała reszta zgodziła się z mniejszym lub większym entuzjazmem, niemniej nikt nie zamierzał podważać jego postanowień - co, koniec końców, okazało się trafne:
— Tak trudnej przeprawy nie miałem odkąd próbowałem złożyć wniosek o przyznanie grantu w dziekanacie — westchnął ciężko, gdy po kilku godzinach wrócili. Ręka zaszurała po drewnianym blacie, gdy sięgnął po kufel piwa; przepłukał zmęczone gardło i dopiero wtedy podjął wątek. — Ale w końcu udało mi się dopiąć swego, Rada spotka się dziś po południu.
— Jak to się profesorowi udało? — zapytałam, z ciekawością patrząc na mężczyznę.
— Użyłem... odpowiednich argumentów — otarł z wąsa pianę, puścił oczko — powiedziałem, że uczelnia jest instytucją poważną i oficjalną, która podjęła już odpowiednie kroki w celu rozpoczęcia badań. Jeśli list istotnie nie dotarł, jest to poważny zarzut wobec posłańca na stałe zatrudnionego w uczelni, z którym mogą się bez trudu skontaktować i całą sprawę wyjaśnić. Oczywiście, kolejne osoby będą musiały przybyć do Crullfeld, by to zbadać i wyjaśnić, i gdyby jakimś nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się, że list szczęśliwie dotarł do adresata, ten musiałby pokryć koszty dotarcia na miejsce tych jednostek. A także wypłacić odszkodowanie za straty poniesione przez zbędne opóźnienia.
— Naprawdę mamy stałego posłańca?
Profesor tylko wzruszył ramionami.
— A skąd mam wiedzieć.
Zerknęłam krótko w jego stronę. Beztrosko, choć z pewnym trudem uniósł kufel, uśmiechnął się po raz kolejny. Był miłym człowiekiem, i urodzonym przywódcą, pewnym siebie, kompetentnym i zorganizowanym, działał w interesie zarówno swoim, jak i współpracowników. Teraz zaczęłam się też jednak zastanawiać, jak daleko jest się w stanie posunąć, byleby nic nie stanęło na drodze temu interesowi.
— Czy jest pewne, że Rada nie odrzuci wniosku?
— Nie staniemy się nagle ulubieńcami wioski, ale jeśli są rozsądni, powinni wyrazić zgodę. Choć gdy będą mieli okazję, zapewne będą próbowali nam tak czy inaczej utrudnić życie — tym razem zwrócił się do mnie i do Antaresa. — Brałem udział już w wielu tego typu pracach, to się zdarza. Czasem mam wrażenie, że to taka forma powitania, ale bywa, że niektórzy uznają, że archeologowie swoją pracą naruszają pewne tabu. Prowadzimy również wykopaliska w miejscach, które dawniej były ośrodkami kultu i w świadomości lokalnych dalej są tak odbierane, więc według nich dopuszczamy się profanacji — urwał na chwilę. — Albo robią to dla zasady. Tutaj większość zapewne ledwo zauważy naszą obecność, ale chciałbym was prosić o czujność. Trudno przewidzieć, jak potoczą się wypadki.
— Oczywiście — Antares z powagą skinął głową, wyprostował plecy. — Zrobimy, co w naszej mocy, by zapewnić wam bezpieczeństwo.
— Na taką odpowiedź liczyłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz