Młoda
narzeczona, krewki mężczyzna, nobliwe małżeństwo - któż mógłby
przypuszczać, że oprócz arystokratycznego pochodzenia, tych ludzi łączyć
będą bazarowe błyskotki. I że za zdecydowaną większością owych
szczęśliwych posiadaczy ciągnąć się będzie nie tylko obiecana dobra
passa, ale również bolesna szpila, strata.
Na
tym świecie nie można było mieć nawet pewności, czy nie zostanie
ukradziona twoja głowa. Kukume miała lekki sen, najlżejszy szmer
potrafił ją poderwać, ciało momentalnie się budziło, umysł przytomniał.
Wciąż jednak się zdarzało, że po spacerze bardziej zatłoczoną ulicą
odkrywała brak bransolety, mieszka lub kilku monet zeń. Im więcej lat
mijało, tym rzadsze były te sytuacje, wciąż jednak pamiętała dzień,
kiedy obudziła się podczas noclegu w karczmie i usłyszała szmer tuż przy
swojej głowie. Sprawca zabrał tylko monety, kilka co bardziej
wartościowych drobiazgów oraz zmącił jej porządek i spokój. Torbę szybko
doprowadziła do stanu wcześniejszego, ale serce jeszcze długo kołatało
jak szalone.
Ona
mogła po prostu wyjść z karczmy, opuścić miasto. Rozejrzeć się po
każdym zakamarku w pokoju, ale zabrać bagaże i opuścić miasto, raz po
raz opuszką trącając płatek ucha, czy wciąż koszą się tam ukochane,
miedziane kolczyki.
W pierwszym odruchu nie zrozumiała, dlaczego dla arystokracji bycie okradzionym jest sprawą krępującą
- mieli na zawołanie oddziały straży miejskiej, a gdyby i ci zawiedli, z
pewnością mogli pozwolić sobie na wynajęcie odpowiednich ludzi lub
choćby odkupienie zguby, o ile nie miała wartości sentymentalnej. Zaraz
jednak wzrok kobiety spoczął na panience Merriweather i jej
porcelanowych paluszkach, które raz po raz wędrowały ku szyi, tylko po
to, by cofnąć się, gdy natrafiły nie na perły, a na zupełnie inną
biżuterię. Cień smutku zasnuwał wtedy jej gładkie czoło, zrezygnowane
westchnięcie wydobywało się z koralowych warg. Jej nastrój był daleki od
balowego, nic też nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić.
Kukume okradali nieznajomi, tutaj podejrzenia padały choćby na służbę,
osoby wciąż przy nich obecne, być może darzone sympatią. Być może dla
arystokracji czasem sprawą honoru było niepokazanie, że są zagubieni, że
jest im przykro.
—
Coś jest nie tak — wzięła wdech, ciaśniej owinęła się chustą. Nie
potrafiła jeszcze tego dookreślić, ale zdecydowanie było coś na rzeczy, i
im więcej biżuterii od pana Trinketa widziała, tym bardziej w tym
przeświadczeniu się utwierdzała. Nie wydzielały aury jak tamten
grzebień, ale czuła na skórze to znajome łaskotanie, lęk, który usiłował
odnaleźć drogę do jej wnętrza przez pory. Nie podobało jej się to, co
czuła, że to w ogóle wypowiedziała. Wolałaby mieć już na to chłodne,
logiczne wyjaśnienie, godne skwitowania sprawy przez pełne politowania
pokręcenie głową. Zmowa służby nie wchodziła przecież w grę.
— Wiele na to wskazuje — przyznał Mattia.
—
To może być zbieg okoliczności — zmarszczyła brwi, jakby miało to pomóc
wymyślić odpowiedź. Z ciekawością spoglądała na rozstawione na stole
owoce, zdecydowała się wreszcie na ćwiartkę jabłka. — Choć niezwykle
przykry.
—
Owszem. Ale jesteśmy tu po to, by przyjrzeć się sprawie, a zatem warto
pamiętać o każdej poszlace — odparł hrabia, błądząc wzrokiem po
zgromadzonych. — By wyłonił się nam spójny obraz tej sytuacji, musimy
poznać jak najwięcej szczegółów.
Skinęła
głową, odruchowo sięgnęła po kolejną ćwiartkę, przyjemna cierpkość
wypełniła jej usta. Czuła się póki co jak dziecko we mgle, a to uczucie
zdecydowanie nie zaliczało się do jej ulubionych. Niewiedza pętała,
ograniczała ruchy, narażała. Większość zła na świecie brała się
przecież, według kobiety, nie tyle z faktycznej złej woli, ile właśnie z
niewiedzy.
Minuty
upływały, feerie kolorów jednak nie blakły, nawet jeśli stopniowo
przestawały wirować tak intensywnie. Goście w większości przysiedli,
utworzyły się mniejsze lub większe, acz dość stałe grupy, a szmer ich
rozmów niósł się echem po sali.
—
Nie odważyłabym się pokazać w czymś takim — sarknęła jedna z kobiet,
najwyraźniej sojuszniczka modowa Fredericka. Przewróciła modrymi oczami,
które chwilę wcześniej zawiesiły się na jednej z błyskotek od pana
Trinketa.
—
A mnie się całkiem podobają — kolejna przechyliła okoloną złotymi
lokami głowę. — Nie jest to misterne wykonanie, ale z pewnością
interesujące.
—
Och, proszę, to godzi w samo pojęcie gustu. Biżuteria prosto z bazaru —
zmarszczyła nosek, oczy na krótko zatrzymały się na ozdobach Kukume. —
Choć, oczywiście, każdy ma własny styl.
Nie
była pewna, jak odebrać te słowa, skomentowała je zatem tylko
skinięciem głowy. I tęsknym spojrzeniem w stronę drzwi, przez które,
według niedawnych słów Mattii, niedługo już mieli wyjść.
—
Nie zdziwiłabym się, gdyby to medium było tylko wymyślone. Jakiekolwiek
błogosławieństwo zostało zawarte w tych świecidełkach, powinno choć w
najmniejszym stopniu wpłynąć i na poprawę wyglądu — zmrużyła oczy — ale
nie wydaje mi się, by ktokolwiek z nich istotnie został pobłogosławiony.
—
W prostocie też jest pewien urok — stwierdziła blondynka. — Przypomina
mi trochę dłuto Rockesta. Minimalizm wraca ostatnimi czasy do łask.
— Minimalizm nie równa się toporności. Nie zachwyca mnie ani ta sztuka, ani on sam.
— Miałaś okazję porozmawiać z panem Trinketem? — wtrącił astrolog.
—
Bardzo krótko, bo dałam mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana
— dumnie uniesiony podbródek odsłonił łabędzią szyję — według mnie to
tylko strata czasu.
Rozmowa
płynęła dalej, podobnie jak wieczór - sala stopniowo pustoszała,
wkrótce przyszła również kolej Mattii i Kukume na pożegnanie się z
gospodarzem. Frederick najwyraźniej był w swoim żywiole, uśmiech miał
bowiem równie szeroki, co na początku zabawy, niemniej rumiane policzki i
zamglone oczy zdradzały pewne zmęczenie i dość dużą ilość wypitego
wina.
— Było nam bardzo miło — uśmiechnął się astrolog. — Dziękuję za zaproszenie.
— Och, to ja dziękuję za przyjście — machnął ręką.
Opuścili salę i ruszyli ścieżką, powitał ich za to nocny chłód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz