czwartek, 16 grudnia 2021

Od Kukume cd. Mattii

Młoda narzeczona, krewki mężczyzna, nobliwe małżeństwo - któż mógłby przypuszczać, że oprócz arystokratycznego pochodzenia, tych ludzi łączyć będą bazarowe błyskotki. I że za zdecydowaną większością owych szczęśliwych posiadaczy ciągnąć się będzie nie tylko obiecana dobra passa, ale również bolesna szpila, strata.
Na tym świecie nie można było mieć nawet pewności, czy nie zostanie ukradziona twoja głowa. Kukume miała lekki sen, najlżejszy szmer potrafił ją poderwać, ciało momentalnie się budziło, umysł przytomniał. Wciąż jednak się zdarzało, że po spacerze bardziej zatłoczoną ulicą odkrywała brak bransolety, mieszka lub kilku monet zeń. Im więcej lat mijało, tym rzadsze były te sytuacje, wciąż jednak pamiętała dzień, kiedy obudziła się podczas noclegu w karczmie i usłyszała szmer tuż przy swojej głowie. Sprawca zabrał tylko monety, kilka co bardziej wartościowych drobiazgów oraz zmącił jej porządek i spokój. Torbę szybko doprowadziła do stanu wcześniejszego, ale serce jeszcze długo kołatało jak szalone.
Ona mogła po prostu wyjść z karczmy, opuścić miasto. Rozejrzeć się po każdym zakamarku w pokoju, ale zabrać bagaże i opuścić miasto, raz po raz opuszką trącając płatek ucha, czy wciąż koszą się tam ukochane, miedziane kolczyki.
W pierwszym odruchu nie zrozumiała, dlaczego dla arystokracji bycie okradzionym jest sprawą krępującą - mieli na zawołanie oddziały straży miejskiej, a gdyby i ci zawiedli, z pewnością mogli pozwolić sobie na wynajęcie odpowiednich ludzi lub choćby odkupienie zguby, o ile nie miała wartości sentymentalnej. Zaraz jednak wzrok kobiety spoczął na panience Merriweather i jej porcelanowych paluszkach, które raz po raz wędrowały ku szyi, tylko po to, by cofnąć się, gdy natrafiły nie na perły, a na zupełnie inną biżuterię. Cień smutku zasnuwał wtedy jej gładkie czoło, zrezygnowane westchnięcie wydobywało się z koralowych warg. Jej nastrój był daleki od balowego, nic też nie wskazywało na to, by coś miało się zmienić. Kukume okradali nieznajomi, tutaj podejrzenia padały choćby na służbę, osoby wciąż przy nich obecne, być może darzone sympatią. Być może dla arystokracji czasem sprawą honoru było niepokazanie, że są zagubieni, że jest im przykro.
— Coś jest nie tak — wzięła wdech, ciaśniej owinęła się chustą. Nie potrafiła jeszcze tego dookreślić, ale zdecydowanie było coś na rzeczy, i im więcej biżuterii od pana Trinketa widziała, tym bardziej w tym przeświadczeniu się utwierdzała. Nie wydzielały aury jak tamten grzebień, ale czuła na skórze to znajome łaskotanie, lęk, który usiłował odnaleźć drogę do jej wnętrza przez pory. Nie podobało jej się to, co czuła, że to w ogóle wypowiedziała. Wolałaby mieć już na to chłodne, logiczne wyjaśnienie, godne skwitowania sprawy przez pełne politowania pokręcenie głową. Zmowa służby nie wchodziła przecież w grę.
— Wiele na to wskazuje — przyznał Mattia.
— To może być zbieg okoliczności — zmarszczyła brwi, jakby miało to pomóc wymyślić odpowiedź. Z ciekawością spoglądała na rozstawione na stole owoce, zdecydowała się wreszcie na ćwiartkę jabłka. — Choć niezwykle przykry.
— Owszem. Ale jesteśmy tu po to, by przyjrzeć się sprawie, a zatem warto pamiętać o każdej poszlace — odparł hrabia, błądząc wzrokiem po zgromadzonych. — By wyłonił się nam spójny obraz tej sytuacji, musimy poznać jak najwięcej szczegółów.
Skinęła głową, odruchowo sięgnęła po kolejną ćwiartkę, przyjemna cierpkość wypełniła jej usta. Czuła się póki co jak dziecko we mgle, a to uczucie zdecydowanie nie zaliczało się do jej ulubionych. Niewiedza pętała, ograniczała ruchy, narażała. Większość zła na świecie brała się przecież, według kobiety, nie tyle z faktycznej złej woli, ile właśnie z niewiedzy.
Minuty upływały, feerie kolorów jednak nie blakły, nawet jeśli stopniowo przestawały wirować tak intensywnie. Goście w większości przysiedli, utworzyły się mniejsze lub większe, acz dość stałe grupy, a szmer ich rozmów niósł się echem po sali.
— Nie odważyłabym się pokazać w czymś takim — sarknęła jedna z kobiet, najwyraźniej sojuszniczka modowa Fredericka. Przewróciła modrymi oczami, które chwilę wcześniej zawiesiły się na jednej z błyskotek od pana Trinketa.
— A mnie się całkiem podobają — kolejna przechyliła okoloną złotymi lokami głowę. — Nie jest to misterne wykonanie, ale z pewnością interesujące.
— Och, proszę, to godzi w samo pojęcie gustu. Biżuteria prosto z bazaru — zmarszczyła nosek, oczy na krótko zatrzymały się na ozdobach Kukume. — Choć, oczywiście, każdy ma własny styl.
Nie była pewna, jak odebrać te słowa, skomentowała je zatem tylko skinięciem głowy. I tęsknym spojrzeniem w stronę drzwi, przez które, według niedawnych słów Mattii, niedługo już mieli wyjść.
— Nie zdziwiłabym się, gdyby to medium było tylko wymyślone. Jakiekolwiek błogosławieństwo zostało zawarte w tych świecidełkach, powinno choć w najmniejszym stopniu wpłynąć i na poprawę wyglądu — zmrużyła oczy — ale nie wydaje mi się, by ktokolwiek z nich istotnie został pobłogosławiony.
— W prostocie też jest pewien urok — stwierdziła blondynka. — Przypomina mi trochę dłuto Rockesta. Minimalizm wraca ostatnimi czasy do łask.
— Minimalizm nie równa się toporności. Nie zachwyca mnie ani ta sztuka, ani on sam.
— Miałaś okazję porozmawiać z panem Trinketem? — wtrącił astrolog.
— Bardzo krótko, bo dałam mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowana — dumnie uniesiony podbródek odsłonił łabędzią szyję — według mnie to tylko strata czasu.
Rozmowa płynęła dalej, podobnie jak wieczór - sala stopniowo pustoszała, wkrótce przyszła również kolej Mattii i Kukume na pożegnanie się z gospodarzem. Frederick najwyraźniej był w swoim żywiole, uśmiech miał bowiem równie szeroki, co na początku zabawy, niemniej rumiane policzki i zamglone oczy zdradzały pewne zmęczenie i dość dużą ilość wypitego wina.
— Było nam bardzo miło — uśmiechnął się astrolog. — Dziękuję za zaproszenie.
— Och, to ja dziękuję za przyjście — machnął ręką.
Opuścili salę i ruszyli ścieżką, powitał ich za to nocny chłód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz