piątek, 31 grudnia 2021

Od Weroniki CD. Serafina

tw // animal death (mentioned)

Mogłoby się wydawać, że Tirie nie nawiedził kolejny członek gildii, a dziki, bezpański bies.
Powysysane z krwi ciałka martwych kotów, porozstawiane po wszystkich kątach, okrytego śniegiem, ogrodu – na całe szczęście nie tych cervanowych, nie tych gildyjnych, ale wiejskich dachowców – zbierająca się na strychu góra czerstwych, mysich truposzy i nieustanne, mało dyskretne podchody pod drzwiami kuchni; zaglądanie przez wszelakie w nich dziurska oraz szparki, kiedy Irina, po odebraniu z rąk Lei świeżego mięsiwa, zajmowała się skrupulatnym obrabianiem dzikiej zwierzyny.
Wszystko to od kilku dni zwiastowało jedynie kolejne dziwactwa w codzienności gildyjczyków – dziwactwa, które mało komu przypadły do gustu. Białowłose dziewczę, zupełnie jednak ludzkich zachowań nieznające, z trudnością zwykłość większości nawyków pojmując, krzywym spojrzeniom i westchnieniom bezsilności, dawać się nie miało. A czy to z powodów swej nieugiętej natury, czy mało domyślnej świadomości, tego nikt wiedzieć nie mógł.
I nie znając żadnych granic, podstawowych zasad savoir-vivre, bądź choćby definicji określenia przestrzeń osobista, w swej dzikiej potrzebie rozeznania się z nowym terenem, pozwalała sobie zajrzeć we wszystkie kąty gildyjnej siedziby, wejrzeć do każdego z pokoi swych współmieszkańców, obwąchać wszystkie półki w lecznicy, jak i zostawić po sobie niemały bałagan w postaci porozrzucanych po bibliotece książek. Wizja jakichkolwiek konsekwencji ni razu do dziewczęcej główki nie zerknęła. Nie, kiedy ostatnie czterysta lat spędziła w słodkiej ekstazie wampirzej rozpusty.
Nic więc dziwnego, że nie wyłapując zza drzwi ciężkiego podźwięku ludzkiego oddechu, szybkości płynącej, pompowanej nieustannie przez serce, krwi żywej istoty, nacisnęła chyżo na klamkę, wsunęła się do środka. Szkarłat spragnionego spojrzenia rozbłysnął w ciemnościach wieczoru, odbił w sobie światła, tlących się w ostatku, świec. Profuzja zapachów szczypnęła bladziutkie nozdrza, połaskotała czubek zadartego nosa, na co Weronika kichnęła cichutko, w rękaw, co by swej obecności nie zdradzać.
Dopiero wtedy, w całej tej złożoności, mozaice i przepychu, błądząc przez moment w rozmaitości aromatów, znalazła, złapała ten jedyny, najbardziej znajomy, przesiąknięty chłodem, orzeźwieniem. Uskoczyła w bok, zbliżając się do biurka, łapiąc za kielich, ładnie zdobiony, lecz niczym dziecko, zbyt przejęte prezentem, by docenić misterne upakowanie, zwyczajnie, ruchem prostym i niemalże ignoranckim, przysunęła metal do sinych ustek, prędko wypijając całą jego, krwistą zawartość.
Westchnęła cichutko, ukontentowana, pragnienie gasząc choć na krótką chwilę.
Coś zgrzytnęło w kościach, chrupnęło przy stawach. Weronika zakołysała się leciutko, promyk zaskoczenia dostał się do czerwieni wampirzych oczu, w ostrzeżeniu, przygotowując na nieznajome, aż wreszcie, kierowana niewidzialną siłą ręka, odskoczyła w tył, krzywiąc się nienaturalnie, wydobywając z kobiecej gardzieli dziki okrzyk bólu. Kościska wypadły z przegubów, mięśnie naciągnęły niebezpiecznie, wyginając trupie ciałko, miażdżąc martwe tkanki. Zrobiła ostrożny krok w tył, w agonii, zbywając wszelakie protesty swych kończyn i spróbowała złapać za krawędź starej komody, sunąc powoli w stronę wyjścia. Jedna z szafek runęła w dół, ciągnąc za sobą te kolejne, pociągnięta za wampirzycę szuflada wydostała się z nawiasów, upadając wraz z kobietą. Gardłowy warkot wydostał się spomiędzy bladych ustek, szybko zastąpiony kolejnym, donośnym sykiem.
I nim dotarła do drzwi, nim zdołała się wydostać, w pokoju znalazł się ktoś jeszcze. Ktoś, kogo Weronika w zupełności spotykać nie chciała.
Czerwone ślepka wylądowały na tych czarnych, pustych, ziejących swą nicością, niby w niemej prośbie o pomoc, która nigdy nie nadeszła. Kolejny skowyt przeciął suchość powietrza, gdy nieznane Weronice zaklęcie zawładnęło jej ciałem, ciągnąc ku ziemi, posyłając na plecy, blokując wszystkie dziewczęcia ruchy. Ściągnęła siwe brewki, warknęła niczym rozwścieczone psisko, w panice próbując wyrwać się z niewidzialnych okowów, uchronić przed dłonią nieznajomego. Zadrżała, czując na swym wargach zimno metalu.
Jego dotyk wydał się obrzydliwy.
— Puść — wycharczała przez zęby, nie myśląc dłużej o roznoszącym się po cielsku bólu. Choćby miało boleć bardziej, choćby doszło do nieszczęścia, zmuszała nieustannie mięśnie do walki z niebywałą mocą zaklęcia. — Puść, puść, puść, puść!
Spróbowała kiwnąć głową, nieskutecznie, lecz w zgodzie, choć jedynym, czego wampirzy umysł oczekiwał, była słodka zemsta, szybki, niespodziewany atak i intensywny posmak krwi na, wbitych w szyjne żyły, kłach.
Elfką? Nie miała pojęcia, co oznaczało to słowo.
— Puść, puść! — powtórzyła, w niecierpliwości oczekując zwolnienia zaklęcia. — Boli, boli. Boli, boli, boli!
SERAFIIIIIIN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz