—
Tutaj, powiadasz — uniosła brwi, rozejrzała się po okolicy oddalonej od
cywilizacji niemal tak bardzo, jak tylko to możliwe. Ale przecież wcale
jej nie potrzebowali, musieli się tylko postarać. Michelle była
optymistką i szczerze wierzyła, że jeśli tylko są chęci, można zrobić
użytek nawet z drzazgi, wzięła zatem głęboki oddech i uśmiechnęła się
szeroko, potaknęła zasłyszanym słowom. — Cóż, z Isidoro kłócić się nie
zamierzam. Skoro tak, musimy po prostu dać z siebie wszystko.
Ściana
lasu wreszcie się otworzyła, spomiędzy pni ukazały się pierwsze
zabudowania Rirvulird. Wciąż witały ich zaciekawione, nieco nieufne
szepty i spojrzenia mieszkańców, których żadną miarą nie łagodził
szeroki uśmiech Michelle, odpowiedź na każde złowrogie mrugnięcie.
Właściwie całkiem możliwe, że powinna po prostu skupić się na drodze,
ale to w naturze kobiety zdecydowanie nie leżało, nawet jeśli jej umysł
był w tym momencie niemal całkowicie zajęty natrętną myślą o
nieszczęsnym gryfie. Wargi opadły nieco w dół dopiero wtedy, gdy
przypomniała sobie poruszony niedawno wątek kłusownictwa. Czy któraś z
tych mijanych twarzy już mijała leśne knieje z zamiarem pozbawienia
życia któregoś z tych stworzeń? Czy w którejś z chat, których okna
tchnęły ciepłym blaskiem tlących się tam świec, raczono się mięsem
arktycznego przybysza?
—
Lukáš powinien być jeszcze na miejscu — przypomniał Mattia, kierując
myśli Michelle na inne, weselsze tory. — Mówił, że jeszcze nie zna tu
nikogo, więc zapewne będzie w okolicach karczmy. Przy następnej okazji
możemy przedstawić mu całą sprawę.
—
Wygląda mi na ten typ, który po dwóch minutach rozmowy ma już nowego
kumpla. I jak go spuścisz na minutę z oka, to zaraz coś znajdzie do
roboty, najlepiej tam, gdzie akurat nie będziesz go szukać — pokręciła
głową, acz ze szczerą sympatią. Lubiła ten typ ludzi.
Och,
i Knedliczek. Między skołatane myśli wdarł się urywek wieczornej
rozmowy w karczmie, o okulałym koniu o wyjątkowo wdzięcznym imieniu, na
którego to kobieta obiecała rzucić okiem - i słowa dotrzymać
zamierzała.
Zmrużyła
oczy, by rozróżnić lepiej kształty, których kontury zamazywał nastający
wieczór. Lukáš najwyraźniej nie był typem rannego ptaszka, mogli zatem
zapewne liczyć, że nie kładzie się razem ze słońcem. Chociaż kto by tam
tych magów zgadł.
Nie
od razu postawili jednak swoje kroki w karczmie, nawet jeśli wesołe
pobrzękiwania talerzy i chór głosów zapraszał do ciepłego wnętrza.
Michelle wolała rozejrzeć się po okolicy, spróbować odnaleźć sklep, w
którym miałaby szansę uzupełnić zapasy. Rozglądali się także za białymi,
ruchliwymi plamami, te jednak najwyraźniej postanowiły się skryć przed
oczami gildyjczyków.
—
Całkiem możliwe, że dostaniemy coś w domu zielarza — podsunął astrolog.
— Taka mieścina niekoniecznie musi być w stanie utrzymać oddzielny
sklep.
—
Nigdy nie nie doceniaj miasteczek, drogi panie — weterynarz uniosła
ostrzegawczo palec. — Jeśli ktoś ma łeb na karku, na parzeniu
odpowiednich herbatek jest w stanie postawić sobie najokazalszą chałupę w
okolicy.
Tutejszy
zielarz do tej kategorii chyba się jednak nie zaliczał, chaty niewiele
się od siebie różniły, niemal wszystkie zostały wybudowane zostały
według tego samego skromnego schematu.
— Rano kogoś zapytamy. Dzisiaj i tak może być już zbyt późno na zakupy.
—
Nawet lepiej — zgodziła się. — Skoro mam tyle czasu, może nawet
przygotuję sobie listę i miejmy nadzieję, że dostanę z tego chociaż
połowę.
— Jest może coś, czego szczególnie potrzeba? Zwłaszcza żeby wyleczyć rannego gryfa?
Zamyśliła się na chwilę.
—
Jedzenia, musi nabrać sił. To teraz dla niego najważniejsze, pewnie
dobrze będzie zrobić zapas dla pozostałych zwierząt. A co do leczenia...
— wzruszyła ramionami. — Nie ma uniwersalnych ziół. Z jednej strony to
może być frustrujące, z drugiej - jak nie jednym sposobem, to drugim.
Jeśli będzie trzeba, powinniśmy znaleźć coś w lesie, chociaż to nie jest
najbardziej sprzyjająca pora. Wolałabym polegać na takich, które można
było zebrać już dobrych kilka tygodni temu — uśmiech rozjaśnił twarz
kobiety. — Także dobra wiadomość jest taka, że sobie poradzimy. W razie
czego do cna zużyjemy twoje piękne wahadełko.
— Nie nie doceniaj wahadełka — gładko odparował astrolog.
— Gdzieżbym śmiała.
Od
czasu ich wyjścia w karczmie, oczywiście, niewiele się zmieniło,
wliczając w to nawet bywalców. Pora późnego obiadu lub kolacji była
najwyraźniej niemal wszędzie momentem, kiedy wszyscy jak jeden mąż
postanawiali odpocząć w środku przy kuflu piwa lub porcji gulaszu.
Gildyjczycy zatopili się w panującym rozgardiaszu, Mattia po chwili
szukania wolnego miejsca wyłowił nieco mniej okupowany stół, przy którym
siedział również ich znajomy.
— Możemy się dosiąść? — weterynarz pomachała do Lukáša, właściwie już szykując się do klapnięcia na ławę.
—
Byłbym niepocieszony, gdybyście tego nie zrobili — mag przysunął się
nieco bliżej ściany, jego potrawka zachlupotała wesoło w misce. —
Zapraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz