poniedziałek, 13 grudnia 2021

Od Michelle cd. Mattii

— Tutaj, powiadasz — uniosła brwi, rozejrzała się po okolicy oddalonej od cywilizacji niemal tak bardzo, jak tylko to możliwe. Ale przecież wcale jej nie potrzebowali, musieli się tylko postarać. Michelle była optymistką i szczerze wierzyła, że jeśli tylko są chęci, można zrobić użytek nawet z drzazgi, wzięła zatem głęboki oddech i uśmiechnęła się szeroko, potaknęła zasłyszanym słowom. — Cóż, z Isidoro kłócić się nie zamierzam. Skoro tak, musimy po prostu dać z siebie wszystko.
Ściana lasu wreszcie się otworzyła, spomiędzy pni ukazały się pierwsze zabudowania Rirvulird. Wciąż witały ich zaciekawione, nieco nieufne szepty i spojrzenia mieszkańców, których żadną miarą nie łagodził szeroki uśmiech Michelle, odpowiedź na każde złowrogie mrugnięcie. Właściwie całkiem możliwe, że powinna po prostu skupić się na drodze, ale to w naturze kobiety zdecydowanie nie leżało, nawet jeśli jej umysł był w tym momencie niemal całkowicie zajęty natrętną myślą o nieszczęsnym gryfie. Wargi opadły nieco w dół dopiero wtedy, gdy przypomniała sobie poruszony niedawno wątek kłusownictwa. Czy któraś z tych mijanych twarzy już mijała leśne knieje z zamiarem pozbawienia życia któregoś z tych stworzeń? Czy w którejś z chat, których okna tchnęły ciepłym blaskiem tlących się tam świec, raczono się mięsem arktycznego przybysza?
— Lukáš powinien być jeszcze na miejscu — przypomniał Mattia, kierując myśli Michelle na inne, weselsze tory. — Mówił, że jeszcze nie zna tu nikogo, więc zapewne będzie w okolicach karczmy. Przy następnej okazji możemy przedstawić mu całą sprawę.
— Wygląda mi na ten typ, który po dwóch minutach rozmowy ma już nowego kumpla. I jak go spuścisz na minutę z oka, to zaraz coś znajdzie do roboty, najlepiej tam, gdzie akurat nie będziesz go szukać — pokręciła głową, acz ze szczerą sympatią. Lubiła ten typ ludzi.
Och, i Knedliczek. Między skołatane myśli wdarł się urywek wieczornej rozmowy w karczmie, o okulałym koniu o wyjątkowo wdzięcznym imieniu, na którego to kobieta obiecała rzucić okiem - i słowa dotrzymać zamierzała. 
Zmrużyła oczy, by rozróżnić lepiej kształty, których kontury zamazywał nastający wieczór. Lukáš najwyraźniej nie był typem rannego ptaszka, mogli zatem zapewne liczyć, że nie kładzie się razem ze słońcem. Chociaż kto by tam tych magów zgadł.
Nie od razu postawili jednak swoje kroki w karczmie, nawet jeśli wesołe pobrzękiwania talerzy i chór głosów zapraszał do ciepłego wnętrza. Michelle wolała rozejrzeć się po okolicy, spróbować odnaleźć sklep, w którym miałaby szansę uzupełnić zapasy. Rozglądali się także za białymi, ruchliwymi plamami, te jednak najwyraźniej postanowiły się skryć przed oczami gildyjczyków.
— Całkiem możliwe, że dostaniemy coś w domu zielarza — podsunął astrolog. — Taka mieścina niekoniecznie musi być w stanie utrzymać oddzielny sklep.
— Nigdy nie nie doceniaj miasteczek, drogi panie — weterynarz uniosła ostrzegawczo palec. — Jeśli ktoś ma łeb na karku, na parzeniu odpowiednich herbatek jest w stanie postawić sobie najokazalszą chałupę w okolicy.
Tutejszy zielarz do tej kategorii chyba się jednak nie zaliczał, chaty niewiele się od siebie różniły, niemal wszystkie zostały wybudowane zostały według tego samego skromnego schematu.
— Rano kogoś zapytamy. Dzisiaj i tak może być już zbyt późno na zakupy.
— Nawet lepiej — zgodziła się. — Skoro mam tyle czasu, może nawet przygotuję sobie listę i miejmy nadzieję, że dostanę z tego chociaż połowę.
— Jest może coś, czego szczególnie potrzeba? Zwłaszcza żeby wyleczyć rannego gryfa?
Zamyśliła się na chwilę.
— Jedzenia, musi nabrać sił. To teraz dla niego najważniejsze, pewnie dobrze będzie zrobić zapas dla pozostałych zwierząt. A co do leczenia... — wzruszyła ramionami. — Nie ma uniwersalnych ziół. Z jednej strony to może być frustrujące, z drugiej - jak nie jednym sposobem, to drugim. Jeśli będzie trzeba, powinniśmy znaleźć coś w lesie, chociaż to nie jest najbardziej sprzyjająca pora. Wolałabym polegać na takich, które można było zebrać już dobrych kilka tygodni temu — uśmiech rozjaśnił twarz kobiety. — Także dobra wiadomość jest taka, że sobie poradzimy. W razie czego do cna zużyjemy  twoje piękne wahadełko.
— Nie nie doceniaj wahadełka — gładko odparował astrolog.
— Gdzieżbym śmiała.

Od czasu ich wyjścia w karczmie, oczywiście, niewiele się zmieniło, wliczając w to nawet bywalców. Pora późnego obiadu lub kolacji była najwyraźniej niemal wszędzie momentem, kiedy wszyscy jak jeden mąż postanawiali odpocząć w środku przy kuflu piwa lub porcji gulaszu. Gildyjczycy zatopili się w panującym rozgardiaszu, Mattia po chwili szukania wolnego miejsca wyłowił nieco mniej okupowany stół, przy którym siedział również ich znajomy.
— Możemy się dosiąść? — weterynarz pomachała do Lukáša, właściwie już szykując się do klapnięcia na ławę.
— Byłbym niepocieszony, gdybyście tego nie zrobili — mag przysunął się nieco bliżej ściany, jego potrawka zachlupotała wesoło w misce. — Zapraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz