piątek, 17 grudnia 2021

Od Ayrenn cd. Kukume

― No proszę ― parsknęła Małgorzata, pstryknęła palcami, przywołując do siebie Wisielca. Pies ochoczo podążył w jej kierunku. ― To do ciebie niepodobne, prawda, pchełko? ― spytała, wciąż tym samym, wesołym tonem. Pochyliła się, przesunęła dłońmi po bokach pupila, ten wydawał się być bardzo z zabiegu zadowolony. Machnął potężnym ogonem raz i drugi, wywalił czerwony jęzor z kufy i po prostu patrzył. To na Ayrenn, to na Kukume, to na Gnatołama grzebiącego w ziemi za czymś ciekawym.
― To zazwyczaj tamten nicpoń zapoznaje ludzi ― Małgorzata skinęła głową w kierunku Gnatołama kopiącego dziurę. Fala wyrzuconej ziemi odbiła się od pnia drzewa, rozbryznęła się na boki, co nieco wpadło biednej Ayrenn za kołnierz, odrobina spadła w płowe włosy. Elfka wygięła się zabawnie, usiłując pozbyć się drażniących drobin spod koszuli.
― Wisielec bywa ostrożniejszy ― kontynuowała jadowniczka, pomogła koleżance w pozbyciu się ziemi z ubioru i z włosów. ― Chociaż tak w zasadzie, jeśli się go nie upilnuje, to dostaje takiej głupawki jak Gnatołam. Dobrze, że nie władowali się na ciebie we dwójkę ― domyśliła się tego, co miało tu miejsce jeszcze chwilę temu, zbyt dobrze znała zachowanie psów. Konsekwencji jednak nie wyciągnęła, poklepała włochaty zad, Wisielec podskoczył w miejscu i szczeknął. Nie miałaby serca karać kogoś za to, że się cieszy.
We trójkę zapełniły koszyk w całkiem przyzwoitym czasie, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę fakt, że owoce regularnie były podkradane przez psy, lub – nieco rzadziej – wysypywane przez psią nieuwagę i trącenie zadem, czy łapą. Potężne basiory miały problem z lawirowaniem między drzewami, koszem, a sylwetkami kobiet, bywało, że któryś nieco mocniej zahaczył, czy się przewrócił, ale żadnych poważnych konsekwencji z tego nikt nie wyciągnął.
Ayrenn pochyliła się, chcąc dźwignąć koszyk z ziemi, ale Małgorzata ją ubiegła. Chwyciła rączkę, nie tak gładko uniosła w górę, wiklina zatrzeszczała cicho pod obciążeniem.
― Mam więcej siły niż ty. I bez urazy, ale obie ręce ― zarządziła, widząc, że elfka już zamierza protestować. Pozbawiona argumentów Ayrenn fuknęła tylko pod nosem, ale nie upierała się dalej.
― I co, w kuchni też zamierzasz mnie wyręczać?
― Oczywiście. Ja i Kukume będziemy obierać i kroić, a ty będziesz ewentualnie mieszać w garnku.
― Aha, świetnie. Czyli cały plan też już ustaliłaś sobie bez konsultacji?
― Owszem. ― Małgorzata uśmiechnęła się pod nosem. ― Poza tym i tak musimy podzielić się zadaniami, a ten sposób wydaje się być całkiem racjonalny. No chyba nie powiesz mi, że nie.
Weszły do głównego budynku, zaraz znalazły się w pachnącej owocami kuchni. Koszyk trafił na ławę, Ayrenn zajęła się szukaniem odpowiednio dużego gara, jadowniczka znalazła dwa niewielkie, zakrzywione nożyki do obierania. Jeden z nich podała Kukume i obie klapnęły na ławeczkę.
― Obiło mi się o uszy, że przewędrowałaś już całkiem zacny kawałek świata ― zaczęła pogodnym tonem, biorąc do ręki pierwsze-lepsze jabłko z kosza. Obróciła je wprawnym gestem, zabrała się do obierania. Trzy psy ułożyły się w pobliżu, nadzwyczaj spokojne i nieskore do figli.
W głębi kuchni rozległ się rumor spadających garnków, Małgorzata podniosła głowę, zaniepokojona, a wraz z nią łby uniosły psy.
― Nic mi nie jest! ― zawołała Ayrenn, masując czoło na którym wkrótce miał pojawić się piękny, fioletowy siniak od bliskiego kontaktu z wysypującymi się z szafki garnkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz