niedziela, 5 grudnia 2021

Od Antaresa cd. Lei

Kiełbaski i domowy pasztet ze świeżym chlebem brzmiały zachęcająco.
„Ale ta kasza też brzmi nieźle, szczególnie z syropem malinowym."
Antares zastanowił się chwilę. Nieczęsto brał coś słodkiego z własnej woli, jednak mag naprawdę lubił wszystko, co zawierało dużo cukru albo słodkich owoców (a najlepiej - i jedno, i drugie). Oczywiście - nie mogli porozumieć się w tej kwestii. Widząc jednak dobry humor i chęć współpracy, która nie opuszczała tego drugiego odkąd wyruszyli z Gildii, Antares postanowił nie być dłużny.
— Poproszę w takim razie kaszę — powiedział do kelnerki, gdy ta już odebrała zamówienie Lei. — Jeśli można, to z syropem malinowym.
Kobieta skinęła głową, zaraz zniknęła gdzieś na zapleczu.
„Nie myśl sobie, że mnie kupisz jakimś tam talerzem kaszy" fuknął mag, ale w jego głosie nie było wiele mocy. Antares uśmiechnął się.
— Masz dzisiaj dobry humor — podchwyciła Lea.
Rycerz wydał z siebie krótkie „uhh", zaraz jednak wrócił spojrzeniem do dziewczyny.
— Widzisz, wydaje mi się, że jestem tym typem człowieka, który nie potrafi zbyt długo usiedzieć na miejscu — wzruszył ramionami w przepraszającym geście.
Lea roześmiała się serdecznie, na moment wszystkie myśli uleciały z głowy Antaresa.
Pogrążyli się w rozmowie, zaś rycerz zerkał od czasu do czasu na krzątających się naukowców, próbując jakoś oszacować, ile jeszcze tych pakunków muszą tam przenieść i czy może jednak nie trzeba im pomóc. Kelnerka w końcu przyniosła ich jedzenie - na chwilę zapadła cisza, gdy oboje zajęli się posiłkiem.
„Ten chudy pajac może być niebezpieczny" mruknął mag, zaś Antares wyczuł, jak jego uwaga koncentruje się na tamtym doktorancie.
„Marco?"
„Tak, musisz na niego uważać."
Antares spiął się w sobie. Teraz, gdy mag był w owym niebywale rzadkim nastroju na współpracę, rycerz zamierzał korzystać z tego tyle, ile tylko mógł.
„Nie mów mi…" zawahał się „że on ma coś wspólnego z czarną magią."
„Co? Z Favellusa spadłeś? A gdzie tam!"
„To dlaczego mam na niego uważać?"
„Znam cię całe życie, a twoja głupota dalej mnie zadziwia." Mag westchnął ciężko. „Ten chuderlawy okularnik jest w miarę w wieku Lei, i jest z niego typ takiego mózga, to pewnie wygadany i zna dobre teksty na podryw."
Antares cudem się nie zakrztusił. Mag kontynuował.
„Także no… masz się tam zbierać i nie robić wsi, tak jak zawsze. Odstaw coś heroicznego. W gadce i tak nie masz szans, ale jakiegoś bazyliszka to byś ukatrupił."
„Mam nadzieję, że jednak nie będzie tam czego ukatrupić."
„Się jeszcze zobaczy. W ruinach to się różne rzeczy lęgną."
Po kaszy mannej zostało już tylko wspomnienie, zaś naukowcy - w końcu uporali się z pakowaniem. Ich konie stały objuczone, do tego był jeszcze sporych rozmiarów wóz wyładowany po same brzegi jakimś przedziwnym sprzętem. Antares spodziewał się tam raczej zobaczyć sprzęt typowy dla - cóż - wykopalisk. Jakieś łopaty, kilofy, mnóstwo lin, może haki i czekany. Jednak albo on sam nie do końca wiedział, jaki dokładnie był sprzęt wykopaliskowy, albo naukowcy podchodzili do tego w jakiś bardziej alternatywny i innowacyjny sposób.
„Stawiałbym na to pierwsze."
W każdym razie - gdy skończył się już czas gorączkowych przygotowań i pakowania, przyszedł w końcu moment, by przedstawić sobie całą ekipę.
Od grupy odłączył się jakiś mężczyzna - wyraźnie starszy od innych, z charakterystyczną, siwą brodą i okrągłymi okularami w cienkiej, złotej oprawie. Bardzo podobnymi, swoją drogą, do tych, które nosił Antares. W postawie starszego naukowca było coś takiego, że równie dobrze pasowałby pomiędzy stosami zakurzonych woluminów, jak i wśród spalonych słońcem, antycznych grobowców pełnych morderczych pułapek.
— W końcu mamy trochę czasu by się poznać — powiedział, podchodząc do Lei i Antaresa, krokiem bardziej dziarskim i sprężystym, niż wskazywałby na to jego wiek. — Nazywam się Fernando Fioravanti, jestem szefem tej wyprawy i zaręczam, że podróżując ze mną będą państwo mieli niepowtarzalną okazję, by przyłożyć rękę do jednego z największych przełomów w archeologii w tym stuleciu — zakończył z nieco zawadiackim uśmiechem.
Lea roześmiała się na jego słowa, Antares zaś z pewną dozą zaskoczenia zauważył, że mężczyzna nie poczynił ani jednej uwagi na dość oczywisty temat - mianowicie wyglądu gildyjczyków. Oboje z Leą byli raczej drobnej budowy, a to, że radzili sobie w trudnych sytuacjach, ciężko było zgadnąć na pierwszy rzut oka. Rycerz dopisał nieco punktów na konto profesora.
— Tego jegomościa mieliście już szansę poznać. To Pascal Lindner, nasz geolog — Rosły i barczysty mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiali, pozdrowił ich skinieniem dłonią. Pascal zdecydowanie wyglądał jak geolog - Antaresowi kojarzył się z jakimś wielkim, nieco kanciastym kamieniem.
— Mieliście też okazję przelotnie poznać naszego nowego doktoranta, Marco Barbachollo. — Profesor wskazał teraz młodzieńca, którego mag zidentyfikował jako główne zagrożenie całej tej wyprawy.
— Nasza ekspedycja nie miałaby racji bytu bez pierwszej damy lingwistyki — Gdy mężczyzna wskazał kolejną członkinię wyprawy, tym razem wręcz się skłonił. — Oto Insteia Solemnis - jeśli gdzieś istnieje jakiś martwy język, na pewno jest żywy w jej głowie.
— Profesorze, doprawdy!
Kobieta, starsza nieco, szczupła i drobna, machnęła tylko ręką, uśmiechając się z politowaniem.
— Poznajcie też naszą historyczkę, Abelardę Holderman — Przedstawiana kobieta, o włosach spiętych w gładki, nienaganny kok, skinęła im głową w milczeniu, oszczędnie.
— I ostatni członek naszej wyprawy, a także drugi umysł ścisły w naszym małym gronie. Verena Calandri, biolożka.
Verena, ostrzyżona krótko, niemalże po męsku, posłała im wesoły i szeroki uśmiech, a jej wzrok uciekł zaraz do stojącego u boku Antaresa Favellusa.
— Wyłączając Marco, znamy się już dosyć długo. Verena jak była z nami na pierwszej wyprawie, to też jeszcze jako doktorantka. Ależ ci studenci szybko rosną. — Znów ten zawadiacki błysk w oku profesora. — W każdym razie - tyle o nas. Teraz chętnie bym posłuchał choć dwóch słów na wasz temat.
To mówiąc mężczyzna przeniósł wzrok na Leę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz