wtorek, 30 marca 2021

Alchemy is a kind of philosophy
a kind of thinking that leads to a way of understanding



Sophie Egberts

Alchemiczka | 26 lat | 10.05 | Nalesia
Zapytana o rodzinę, Sophie zrobi nieco smutną minę i wyłga się, że nie do końca pamięta swoich prawdziwych rodziców. Zaraz też zmieni temat i zacznie opowiadać o profesorze von Hohenheimie, uznanym alchemiku i lekarzu, któremu tak wiele zawdzięcza. Gładkie słowa popłyną niczym wartki strumień, porywając tok konwersacji dokładnie tam, gdzie Sophie postanowi go poprowadzić, rozmówca wnet zapomni to niewielkie kłamstewko na początku.
Bo Sophie bardzo dobrze pamięta swoich rodziców.
John, bo takie jest jego prawdziwe imię, choć niewielu osobom się nim przedstawia, to również lekarz i alchemik, a także egzorcysta, chiropraktor, irydolog, refleksolog oraz zagożały zwolennik apiterapii. Pokaźna kolekcja dyplomów i certyfikatów na niejednym zrobiłaby wrażenie, gdyby nie jeden drobny szczegół - wszystkie są fałszywe. Tak naprawdę John nie ma żadnego wykształcenia, zaś jego praktyka medyczna opiera się o jeden wielki stek bzdur, które mężczyzna z premedytacją i bez zająknięcia wciska niczego nie spodziewającym się pacjentom. To on wpoił małej Sophie, że sprytnie użyte kłamstwo otworzy przed nią każde drzwi i zapewni jej wygodne życie bez ciężkiej pracy. Nie spodziewał się tylko, jak dokładnie jego rezolutna córka postanowi użyć tej "mądrości".
Sophie łgała i zdzierała zelówki dotąd, aż otworzyly się przed nią drzwi pracowni profesora von Hohenheima. Wypatrzyła go w mieście, na targu, jak nieporadnie próbował kupić pieczywo. Miał poczciwą twarz człowieka, którego łatwo wziąć na litość, rozmarzony wzrok naukowca, który spodziewa się, że wszyscy wokół grają według zasad. Zaczęło się od niewinnego "może pomóc panu z zakupami?", potem "może zaniosę to panu do praczki?", "nie potrzebuje pan, żeby u pana posprzątać?". Gdy pierwszy przyczułek został zdobyty, Sophie przeniosła się na "a może coś panu ugotować?", stamtąd blisko było do "będzie pan to dojadał? Nie? A mogę skończyć? Z-zapomniałam zjeść śniadanie...". To zaś otworzyło jej dostęp do owych współczujących strun w sercu von Hohenheima, na których Sophie grała z wirtuozerią właściwą przebiegłym i pozbawionym skrupułów dzieciom.
Taki był początek jej nauki i pracy w laboratorium genialnego alchemika. Początkowo miała nadzieję podprowadzić z laboratorium nieco profesjonalnego sprzętu i odczynników, nie spodziewała się jednak, jak na nią samą wpłynie kontakt z naukowcem. Profesor pracował od świtu do nocy, praca ta jednak, w przeciwieństwie do tego, co zawsze wpajał jej ojciec, była dla niego źródłem radości i satysfakcji. Metodyczne szukanie odpowiedzi, mozolne dochodzenie do prawdy, odkrywanie kolejnych tajemnic natury - każdy dzień u boku von Hohenheima był niczym zabawa w chowanego. Czasem odpowiedzi chowały się na tyle skutecznie, że i miesiąc potrafił minąć bez jakichkolwiek przełomów, jednak kiedy te już przychodziły, robiły to z taką mocą, że stateczny profesor niemal tańczył po pracowni. A Sophie - razem z nim.
Czas mijał, Sophie oddalała się od swojego ojca, jednocześnie coraz więcej czasu spędzając z von Hohenheimem. Coraz więcej jej rzeczy lądowało w pokoju gościnnym alchemika, aż przekształcił się on w pokój Sophie. Dziewczyna nie pamięta, kiedy dokładnie był ten ostatni dzień, gdy pojawiła się w domu. Po prostu w pewnym momencie przestała do niego wracać, zaś ojciec nigdy nie próbował z nią o tym rozmawiać. Gdy pewnego popołudnia nogi same zaniosły ją w okolice domu, praktyka jej ojca była dawno zamknięta, a w tym samym miejscu znajdowała się pracownia rymarza. Niewielkie wrażenie, jakie to na niej wywarło było dowodem, że to właśnie idąc do laboratorium wracała do domu, do ojca.

Witam się tym razem z dziewczynką :) Sophie można używać w opowiadaniach, w razie wątpliwości zapraszam do konsultacji - najlepiej przez Discord, nick mam ten sam. Autorką artu jest Mar-ka

3 komentarze:

  1. (Co Ty takie cudne robisz te postacie, co ♥)

    Sho, kocur, którego Cahir jakiś czas temu otrzymał w prezencie, ziewnął leniwie, rozwalił się na brzegu stołu, od niechcenia zakołysał w powietrzu czubkiem ogona. Mrużąc oczy, obojętnie obserwował kręcących się po stołówce gildyjczyków. Cahir, odłożywszy widelec, uniósł szklankę do ust, poszedł w ślady kota.
    No proszę, kolejna nowa, westchnął w myśli na widok jasnowłosej dziewczyny, ubranej w białą, sięgającą kostek sukienkę. Blondynka uśmiechnęła się ładnie, odbierając talerz od Iriny, po czym ruszyła przed siebie, szukając sobie miejsca.
    Na stołówce o tej porze było tłoczno. Nowa szła powoli, ostrożnie wymijając napotykane osoby. Gdy przechodziła obok Cahira, musiała przystanąć na chwilę, przepuścić kilku gildyjczyków, poczekać, aż przejście znów będzie drożne. W międzyczasie oparła się biodrem o róg jego stolika, nieznacznie zarzuciła włosami. Złote pasma musnęły blat. Tyle wystarczyło.
    Sho momentalnie uniósł głowę, wygiął grzbiet, skoczył. Kocie łapki pacnęły materiał zwiewnej sukienki, pochwyciły kilka jasnych, sięgających pasa kosmyków.
    Nowa złapała się za włosy, odwróciła na pięcie, zmarszczyła brew. Cahir na chwilę zaniemówił, świadomy, jak mogło to wyglądać z jej perspektywy.
    — To nie ja — spróbował się usprawiedliwić, mając nadzieję, że nie zostanie mu wymierzony policzek, próbując odciągnąć kota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (danke ♥)

      Sophie sprawnie lawirowała w tych wąskich przejściach między rozstawionymi na stołówce ławami. Ostrożnie niosła w dłoniach talerz zupy, jej dłonie podtrzymywały same krawędzie naczynia. Szybkie zerknięcie po zebranych na stołówce gildyjczykach i już wiedziała - jak na razie nie przybyła żadna z tych kilku osób, które zdążyła już poznać. Dla Sophie nie była to najmniejsza przeszkoda. Chciała w końcu pomówić z każdym, a posiłek był ku temu doskonałą okazją.
      Przepuściła jedną z kobiet w wąskim przejściu, gdy nagle poczuła, jak ktoś łapie ją z tyłu za włosy. I za sukienkę. Trochę za nisko.
      Zmieniła chwyt, jedną ręką trzymała wciąż talerz z gorącą zupą, drugą momentalnie chwyciła pasmo włosów, jednym ruchem odwróciła się do "sprawcy".
      — To nie ja — odpowiedział jej szybko nieznajomy mężczyzna, usiłując odciągnąć od niej małego, rudego kotka.
      Sophie otaksowała wzrokiem nieznajomego. Kasztanowe włosy spadały mu na oczy, w których szmaragdowej głębi odbijała się mieszanina skruchy i lekkiej paniki. Zupełnie szczerej, jak na ocenę alchemiczki.
      — Taki duży chłopiec, a dalej ciągnie dziewczynki za włosy — rzuciła ze śmiechem, stawiając talerz zupy na stole i po prostu przysiadając się do mężczyzny. — Jeśli chciałeś, żebym dotrzymała Ci towarzystwa, wystarczyło poprosić, a nie zaczepiać i jeszcze zwalać całą winę na kota.
      Sophie wyciągnęła dłoń do kotka, ten powąchał jej palce, ale dał się trochę pogłaskać.
      — Jestem Sophie. Sophie Egberts. A Ty?

      Usuń
    2. Pozwolił się sobie przyjrzeć, zlustrować spojrzeniem.
      — Taki duży chłopiec, a dalej ciągnie dziewczynki za włosy — zaśmiała się wesoło jasnowłosa, przymykając powieki. — Jeśli chciałeś, żebym dotrzymała Ci towarzystwa, wystarczyło poprosić, a nie zaczepiać i jeszcze zwalać całą winę na kota.
      Położyła talerz na stole, odsunęła sobie krzesło, usiadła na nim, wdzięcznie zakładając nogę na nogę. Wyciągnęła dłoń, by podrapać kota za uchem
      — Jestem Sophie — przedstawiła się. — Sophie Egberts. A Ty?
      Cahir rozluźnił ramiona, odetchnął ledwie dostrzegalnie. Był pod wrażeniem, jak zręcznie nowa obróciła całą sytuację w żart, oszczędzając mu konieczności tłumaczenia się, łagodząc nieco poczucie zażenowania.
      — Cahir O'Harrow — odparł, zdobywając się na cień uśmiechu. — Miło poznać.

      Usuń