czwartek, 18 marca 2021

Od Echa CD Hekate

— Weź nie zastrzel mi kotka.
Końskie kopyta zatańczyły na błocie, brązowe oczy rozszerzyły się w małej panice – dłoń zacisnęła się na wodzy, uspokajając i przywołując rumaka do porządku. Z pytaniem w tęczówce zerknął na Aarona, może ze zmarszczonym czołem, może z podniesioną brwią.
Bo zdążył już nauczyć się, że w gildii należało spodziewać się wszystkiego – kozłów grających w szachy, zastanawiających i niejedzących niczego elfów, żab zszywających rany bez pomocy przeciwstawnego palca, alkoholików, ale zdecydowanie nie będących anonimowymi, a i osób, które pozjadały wszystkie rozumy na świecie. On sam zresztą zaliczał się do ostatniej grupy, do swojej przemądrzałej osoby jednak zdecydowanie łatwiej się przyzwyczaić. Do cudzej zdecydowanie trudniej.
Ale wszelkie przygotowania, mądrości i kwalifikacje nie przygotowałyby go na dzikiego, ogromnego kota wyskakującego z krzaków na zdecydowanie nizinnym terenie, gdzie raczej spotykał się z owcami, krowami, no, może i w lesie udałoby się dostrzec jakiegoś wilka. Nie, gdy siedział nie na swoim koniu (a i nie spodziewałby się, by siwa do takiego widoku była przyzwyczajona), nie, gdy piach i wilgotne puszcze pozostawił już dawno za sobą, a z nimi dzikie, przerośnięte koty gotowe rozerwać cudze tętnice.
Bułaniec uspokoił się, prychnął jedynie doniośle, niby to udając, że niczego się nie spłoszył, a jedynie zaskoczono go nieładnie i niezbyt kulturalnie. Echo usadowił się trochę mocniej w siodle. Tak jednak na wszelki wypadek, orientując się, że wystarczającą dużo błota miał już na sobie, a i do samej ziemi było odrobinę daleko. Chłopak stanął w strzemionach i obrócił się do Aarona. Ciemne tęczówki błysnęły z pytaniem, z rozproszeniem i z oczywistą bezradnością, z ewidentnym zagubieniem w całej tej nowej dla siebie sytuacji.
— Błagam, nie mów mi, że za tydzień przyjdzie ktoś ze słoniem.
— Nie zdziwiłbym się — parsknął mężczyzna, wyprzedzając go na już kłusującym koniu.
Echo musnął łydkami koński bok, chcąc szybko wyrównać z Aaronem.
— I naprawdę nikomu to nie przeszkadza? — zapytał, spoglądając jeszcze przez ramię na oddalającą się od nich dziewczynę ze zdecydowanie ciut wielkim kotem. Położył dłoń na tylnim łęku, zmrużył oczy.
— Co?
— No. Ogromny kot, który mógłby odgryźć komuś rękę. Lub nogę.
— Mamy demony, które mogłyby ciebie pozbawić duszy, Echo. Duży kot nie jest żadną rewelacją — westchnął ciężko, może i z pewną monotonii. — Zresztą, o czym my dyskutujemy. Mamy Bansheego. I Tadeusza.
— I Irinę — dodał szybko strzelec. I choć Aaron ściągnął krzaczaste brwi, poruszył nawet wąsem, tak nie zdołał ukryć chowającego się za nim i za brodą prędko rozrastającego się uśmiechu na twarzy. — Myślisz, że Irina jest jakimś demonem?
— Powtórzę się, ale, a i owszem, nie zdziwiłbym się. Takim, który skazuje niejadków na wieczne potępienie, a żołądki tych grzeszników oddaje Tadeuszowi do jego dziwnych badań.
— A więc jestem ostatecznie zgubiony.
— Nie bardziej niż Ignatius.
Zapadło pomiędzy nimi milczenie przerywane jedynie mocniejszymi podmuchami wiatru szarpiącego za włosy czy, w przypadku Aarona, brodę. 
— Ale z tym słoniem to chyba byłoby już ciężej? — Brązowe tęczówki zatańczyły z niezrozumieniem na dłoniach swojego właściciela, męskie czoło zmarszczyło się. Aaron zaśmiał się pod nosem.
— A co, planujesz sobie sprawić? Jeździłeś kiedyś? Gadałeś z Eugeniuszem, żeby mu już osobną stajnię stawiał?
Chłopak prychnął w odpowiedzi, nie przyznając się, że a i owszem, raz na słoniu siedział. I nigdy więcej nie chciał tego doświadczenia powtarzać.

— A kto ci tak ładnie buźkę załatwił? — Kobiecy śmiech rozszedł się po całej stajni, prawdopodobnie powiadamiając wszystkie konie i inne zwierzęta o nieszczęśliwej przygodzie z błotem.
Echo westchnął ciężko, podrzucił w dłoni siodło, tak, by lepiej oprzeć je sobie o biodro, po czym wskazał palcem na bułańca, teraz wesoło strzygącego uszami wprost do rozsiodłującego go chłopaka.
— Przepraszam za niego! Mam nadzieję, że nie był złośliwy! — krzyknął do nich Chryzant, równie brudny co Echo, choć zdecydowanie z innego powodu. Podszedł do dwójki uśmiechając się szeroko. Na ramię zarzucił miał widły, na które, gdy odwrócił się gwałtownie, chcąc poklepać swojego dzielnego rumaka po łbie, nie nabił Echa i Fiony, uciekających od ostrych szpiców w ostatniej chwili.
— Nie, dobry koń — mruknął strzelec w odpowiedzi, w końcu mogąc się wyprostować. — Skąd…
Chryzant machnął ręką, Fiona parsknęła śmiechem pod nosem, ewidentnie wiedząc, do czego miałaby zmierzać ewentualna odpowiedź pastucha. 
— Stare dzieje. — Pokazał zęby w szerokim uśmiechu, zdjął widły z ramienia i obrócił nimi sprawnie pomiędzy palcami, znowu o mało nie wbijając się w nimi w czyjeś ciało. — Jesteśmy oboje na emeryturze. Można tak powiedzieć.
— Ach. — Echo pokiwał głową, choć w rzeczywistości niewiele z tej odpowiedzi zrozumiał.
— A, i Javiera obejrzała twoją, pewnie będzie jak nowa za tydzień.
— Dobrze wiedzieć — odpowiedział w końcu i odwróciwszy się na pięcie, ruszył ku siodlarni. Uniósł wolną dłoń, chcąc się pożegnać. — Dzięki Chryzancie za konia! A ty Fiona…
— Ja nie wpadam w błoto, spokojnie.
Echo burknął coś pod nosem.
— Słyszałam!

— I co, nie pójdziesz się z nami napić? — Aaron oparł się drzwi do boksu siwej klaczy, przy której kopycie kucał teraz Echo. Obmacywał nogę palcami, przyciskał, badał, choć w rzeczywistości nie za wiele teraz mógł poradzić – ale przynajmniej mógł się postarać.
— To chyba nie jest rozrywka dla mnie.
— A istnieje w ogóle jakaś rozrywka dla szanownego pana?
Echo prychnął, wstając ze słomy. Kobyła ciekawsko uniosła za nim swój łeb, choć na chwilę odrywając się od siana. Chłopak podniósł jedną brew, może i sugerując swoje zainteresowanie, choć zainteresowania w nim nie było za krzty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz