piątek, 19 marca 2021

Od Ophelosa CD Leonarda

Zastanawiał się, czy jego ruch był odpowiedni. Czy na miejscu, czy w ogóle wypadało. I choć Chryzant rzadko kiedy przejmował się wypadaniem i niewypadaniem, zwłaszcza, gdy przyjął na swe barki rolę nic niemuszącego pastucha, tak teraz wstrzymał swe serce w nagłych podrygach, wziął głębszy oddech, nie spuszczając siwych oczu z nagle kamiennej twarzy Leonarda. Czy powinien był się odważyć? Czy źle odczytał tę jego nagłą swobodę, która przeniosła się na blondyna wystarczająco swawolnego w swych ruchach, te palce w popielatych, a przede wszystkim zawsze doskonale ułożonych włosach? Pastuszek panikował wraz ze szlachetnym chłopakiem, jeżeli nie bardziej – bo przecież podobał mu się kierunek, w którym zmierzała ta lekka relacja, głupiej decyzji podjąć nie chciał.
Czy odpięcie guzika koszuli panicza miało wszystko zaprzepaścić i obrócić w pył, przypominając o tym pierwszym, nieszczęsnym i deszczowym dniu, w którym Leonardo również od niego uciekł, choć ze zdecydowanie bardziej rozeźlonym wyrazem twarzy, ze zmarszczonym czołem i złowrogim, srebrnym okiem? Chryzant wolał nie przypominać sobie tego okropnego błota, które przykleiło się wtedy do nogawek spodni. Gehenna i straszność.
Ale ciało przysunęło się do ciała i rozwiało wszelkie unoszące się pomiędzy nimi rozterki, obawy, zmartwienia. Ciężki oddech opuścił pastuszkowe płuca ze zdziwieniem, bo przecież nigdy nie spodziewałby się takiego ruchu ze strony, tak skorego do ucieczek i niesnasek z błahych powodów, panicza. Przyjął go jednak z otwartymi ramionami i otwartą klatką piersiową – oparł się na łokciach, odchylił się ku trawie, chcąc powitać go w całości, pragnąc, by chłopak odnalazł przy nim–w nim swe miejsce, choć na tę krótką chwilę, ulotną, jak to wszystkie chwile miały w swym zwyczaju.
Chłodny, cudzy oddech oplótł wąskie usta, a te uśmiechnęły się. Nie na tyle, by dać po sobie poznać narastającą gdzieś w okolicach brzucha, powoli budującą się ekscytację, a przede wszystkim pewność, bo, jak się okazywało, rozpięcie guzika okazało się być słusznym, doskonale wręcz uknutym ruchem. Chryzant odwdzięczył się tym samym, czym go tak szczodrze obdarowano, bo parsknął cicho, jego oddech też utulił cudze wargi.
— Obawiam się, że rozwiązanie, którym mogę się podzielić, na tę konkretną przypadłość nie pomoże — szepnął prosto w Leonardowe usta, siwe oko obejrzało je dokładnie i niezbyt kryło się ze swą ciekawością. Nie zrobiło tego ukradkiem, a w sposób oczywisty, tak, by wręcz pochwalić się tym bezwstydnym zainteresowaniem.
Jedna z dłoni skierowała się ku chłopięcemu łokciu, oparła się na nim delikatnie, zastukała swymi opuszkami, przypominając sobie fakturę chwilę wcześniej poznanej już koszuli. Przytrzymała, sugerując, że nie chciał by ten od niego uciekał. Szkoda by było, oj szkoda zgubić w czyjejś panice taki miły i sielankowy moment.
Chryzantowe czoło oparło się o to bledsze, ciut szlachetniejsze, czubek nosa zahaczył filuternie o ten mniejszy, ciut delikatniejszy. A wargi oparły się o wargi, ale nic więcej nie robiły, nie chcąc nikogo z nich spłoszyć swym zbyt gwałtownym ruchem. Jeszcze przywołałyby deszcz. Siwe oko łypnęło w to srebrne z oczywistym pytaniem.
— Mogę…? — pytanie tak łatwo opuściło usta, tak lekko i swobodnie, że Chryzantowi nie pozostało nic innego, jak uśmiechnąć się jeszcze szerzej i już z charakterystyczną pewnością sugerującą pewną ekscytację.
A drugą, wolną dłoń, która kilka chwil wcześniej krążyła gdzieś po trawie, tę samą dłoń, która rozpięła guzik białej koszuli, przeniósł na męską szyję, zatańczył na niej, tak, jak chciał to zrobić właśnie wtedy, choć wtedy się powstrzymał.
[ co chłopy robio ] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz