środa, 17 marca 2021

Od Leonardo cd Ophelosa

⸺⸺֎⸺⸺

Chociaż w kącikach oczu kręciły się jeszcze ślady łez, nos charakterystycznie piekł, wymagając od Leonarda pociągnięcia nim raz na jakiś czas, a rękawy koszuli trwały nieco zmięte, od długich palców wspominających grę na pianinie, uspokoił się. Czuł, jak ta dotychczasowa złość, smutek i żal, wszystkie skłębione w jedną, dziwną masę, nieokiełznaną energię, która szargała nim niemiłosiernie, powoli się ucisza, pozostawiając miejsce emocjom bardziej pozytywnym. Wszechogarniający spokój z radością wlewał się w szczupłą, wręcz zapadniętą pierś, wyciszając dotychczas łapiące w panice wdechy. Każdy kolejny haust był mniejszy od poprzedniego, aż nareszcie oddech jego był zwyczajny, tak samo zwyczajny, jak ten ophelosowy, z którym mimowolnie się zrównał, słysząc go przewrażliwionym zmysłem. 
Gdyby serce jego biło rytmem zbliżonym do ludzkiego, prawdopodobnie również dążyłoby do idealnego wręcz rytmu, wyznaczonego przez zahartowany mięsień w piersi pastucha. Szukałoby wspólnej muzyki, okazji do wygrywania z nią najpiękniejszych melodii. Serce jednak zmrożone, wykrzywione w nieludzkie formy, zmaszkaraniałe, biło tak nieregularnie, jak nieregularnym były uczucia kierujące szlachcicem i jak wybiórczo traktował ludzi i całe swoje otoczenie.
Był spokojnym, był najspokojniejszym, najbardziej wyciszonym człowiekiem świata i jeszcze chwila, a zmieniłby się w istnego mędrca, pustelnika, zakonnika wysłanego z misją. 
Wrażenie to jednak zburzono szybko, bezpardonowo, wręcz brutalnie, gdy dłoń nagle pojawiła się przy szyi, a oddech ugrzązł w piersi. Początkowo obleciało go przerażenie. Czysta chęć walki o przetrwanie, strach, że za chwilę stanie mu się straszna krzywda. Dlatego w pierwszej chwili, odsunął się nagle, gotując własną rękę na ewentualną interwencję. Pozwolił, by krew zapiekła go aż w skórkach przy paznokciach. By ramię zadrżało, by na wierzchu nieskalanej pracą dłoni pojawiła się tętniąca własnym życiem żyła. 
Ophelosowe palce były jednak innymi, choć równie ciężkimi, co te drugie. Ciężko opadły na kołnierz koszuli Leonarda. Ciężko zatoczyły kółko na guziku, jeszcze ciężej przymierzyły się do zabawienia się materiałem i rozpięcia go. Mimo to, ciężkość ta leniwych ruchów Ophelosa, była niezwykle kojącą, ciepłą i przypominającą czułość, której Leonardowi brakowało od dawna. 
I dłoń ta, tak bardzo bliska leonardowej szyi, mimowolnie muskająca skórę, ciasno opiętą na delikatnym jabłku Adama, ta dłoń kradła kolejne oddechy z leonardowej piersi. Zastygł w bezruchu. Spanikował. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie oczy musiał robić w tamtym momencie, a mimo to nie potrafił drgnąć nawet o milimetr. Zamiast tego wpatrywał się zamglonym, srebrnym spojrzeniem, które nagle złagodniało, w ophelosowe lico. Nie oddychał, bojąc się, że najlżejszy podmuch powietrza rozwieje siedzącego tak blisko pięknego mężczyznę, upomni go, że to wszystko, to jedynie sen, marzenie, którego nie będzie dane mu dosięgnąć. Palce nagle rozsunęły delikatnie poły materiału. Wzrok sunął leniwie po szyi, wprawiając Leonarda w jeszcze większe zakłopotanie, oblewając jego poliki rumieńcem. Dawno go nie widziały, jednak zdziwione nie zamierzały oponować, sądząc, że zdecydowanie stęskniły się za delikatnym mrowieniem. 
Płuca nie wytrzymując dłużej, wypuściły z siebie ciężki oddech, który uciekł przez delikatnie rozchylone wargi. Leonardo zdołał już pogodzić się z faktem, że w tym samym momencie, złotowłosy miał zniknąć, rozpuścić się w mgłę, zostawiając go samego, całkiem samego, w defrosiańskim dworku. Ku jego szczeremu zaskoczeniu, nic takiego się nie stało, Chryzant siedział dokładnie tak, jak wcześniej, uważnie obserwując młodszego swoim wyjątkowo przyjaznym, siwym okiem. 
— Tak lepiej. Jak już wychodzisz z konwencji, to rób to w całości, nie? Polecam. Dopóki tego nie zrobisz, to w sumie nie wiesz, jak się oddycha.
Szare spojrzenie było w tamtej chwili wyjątkowo otępiałym. Nie wiedząca, jak się zachować, ręka, znalazła nagle oparcie w połowie drogi między nimi, gdzie wtuliła się w sztywne źdźbła trawy. Pierś, wypuszczając z siebie poprzedni wydech, zapadła się tak nisko, by prawie czuł, jak jego serce napiera na żołądek, zmuszając go do przeciśnięcia się jeszcze niżej, opadnięcia, wykręcenia się pomiędzy kiszkami. 
Przeklął, jedynie w myślach. 
Koniecznie pragnął, by spracowana ręka odnalazła jeszcze w nim obiekt zainteresowania. Musnęła kolejny guzik, zabawiła się nim, drażniąc zmysły i wzbudzając w szlachcicu irytację zmieszaną z czystym zaintrygowaniem. 
Nie zauważył, kiedy ciało przysunęło się do ciała. Blada twarz odnalazła jakoś drogę ku tej spieczonej słońcem, zahartowanej pyłem i mimo wszystko wyglądającej na o wiele zdrowszą. Leonardowe oczy błądziły po niej, nie wiedząc, gdzie powinny się skupić, bo każdy jej fragment wydawał się w tamtej chwili nieodpowiednim. 
— A jeśli mimo to, wciąż jest mi duszno? — spytał, doskonale wiedząc, że mimo dzielącej ich przestrzeni, chłodny oddech omiótł usta Chryzanta. 

⸺⸺֎⸺⸺
[oop-]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz