środa, 17 marca 2021

Od Antaresa cd. Lei

Antares podążył za Leą, opuścił gabinet Mistrza. Sam zastanawiał się, na ile poradzi sobie z zadaniem, starał się jednak nie okazywać tego po sobie. Bądź co bądź, był rycerzem, musiał trzymać fason. A już na pewno nie mógł okazywać słabości przy...
"... takim słodkim rudzielcu, co nie?" wpadł mu w myśli ten drugi. Antares zacisnął zęby, ale nie skomentował. Przynajmniej mag nie rzucił nadmiernie niestosownym określeniem, jak to niestety miewał w zwyczaju.
Następne słowa Lei sprawiły jednak, że rycerz przystanął, uniósł nieco brwi.
— Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by myśleć o towarzyszce zadania jako o kuli u nogi. Naturalnym jest, że różnimy się doświadczeniem i umiejętnościami. Ufam jednak Mistrzowi Cervanowi i wiem, że jeśli to naszą dwójkę wybrał do zajęcia się tą sprawą, to właśnie owa różnica doświadczenia i umiejętności będzie naszą najmocniejszą stroną — powiedział ze szczerością w głosie.
"Uśmiechnąłbyś się czasem. Bo na wyjęcie kija z tyłka to nawet już nie liczę" zbeształ go mag. Rycerz doszedł do wniosku, że właściwie to musi zgodzić się z tym drugim. Przywołał na twarz uśmiech, w założeniu ciepły i przyjazny.
— Zaś jeśli chodzi o pakowanie się... — Antares zastanowił się chwilę. Nie powinni brać nadmiaru sprzętu, ale z drugiej strony nie byli do końca pewni, do czego mogło być zdolne tamto stworzenie. Musieli przygotować się na różne wypadki. — Myślę, że moglibyśmy jeszcze wstąpić po drodze do Raviego. To nasz medyk — wyjaśnił. Lei na pewno też by się przydało wiedzieć, do kogo w Gildii można się udać w przypadku jakichkolwiek problemów ze zdrowiem. — W gabinecie ma wystarczająco dużo zapasów, na pewno pomoże nam skompletować apteczkę.
Oboje ruszyli w kierunku gabinetu. Antares zapukał, a słysząc dobiegające z wnętrza "Proszę!", otworzył drzwi i przepuścił Leę do środka.
Gabinet wychodził na południe, więc słońce zaglądało tu cały dzień, chętnie użyczając swego blasku by pomóc Raviemu w oględzinach pacjentów. Ściany pomieszczenia zakryte były szafkami zawierającymi medykamenty, na środku zaś, częściowo przysłonięta przepierzeniem, stała pusta kozetka. Faun siedział bokiem przy biurku, na kolanie zwijał właśnie bandaż równie biały, co jego włosy i skóra. Podniósł wzrok na wchodzących i gestem wolnej dłoni wskazał im stojace przy biurku stołki.
— Co się stało? — zapytał od razu, odkładając zwinięty bandaż i robiąc miejsce na blacie.
— Nie, nic się nie stało. Mistrz zlecił nam zadanie i będziemy niedługo wyruszać... — Antares nie zdążył nawet dokończyć myśli, że w związku z tym potrzebowaliby skompletować apteczkę. Ravi skinął tylko głową, wstał, zaczął wykładać potrzebne rzeczy na biurko. — I chyba nie poznałeś jeszcze Lei.
— Racja, jeszcze się nie poznaliśmy — Faun odłożył pęczek poskładanych gaz i podszedł bliżej. Kopyta stuknęły o drewnianą podłogę. — Jestem Ravi, miło mi.
— Lea. Mi również miło — dziewczyna uśmiechnęła się do medyka.
— Dawno dołączyłaś? — zagadnął Ravi, wracając do swojego zajęcia.
— Nie, ledwie parę dni temu.
— I jak wrażenia?
Lea zaśmiała się, zaczęła odpowiadać. Rozmowa zaraz przeszła i na cel zleconej misji.
"Mógłbyś się od tej kozy uczyć, jak zagaić do niewiasty."
Ravi kręcił się po gabinecie, na biurku szybko powstała zgrabna paczka z najpotrzebniejszymi rzeczami, które mogłyby przydać się im na trasie.
— Tutaj macie jeszcze olejek rumiankowy z miodem i korą wierzby. Gdyby któreś z was zostało pogryzione przez tę istotę, olejek zatrzyma na pewien czas zakażenie. Jeśli oczywiście nie okaże się, że potwór jest jadowity — Dodał, wzdrygnął się na samą myśl. — Dam wam jeszcze sproszkowany ałun.
Antares skinął głową w podzięce. Ałun działał ściągająco, tamował krwawienie. Jeśli bestia go pogryzie, proszek najlepiej sprawdzi się na ranie szarpanej, zanim rycerzowi uda się dotrzeć do medyka. O tym, że bestia może zacisnąć swoje szczęki na ramieniu Lei Antares nawet nie myślał. Nigdy do tego nie dopuści.
Ravi przewiązał pakunek, wręczył Lei.
— Uważajcie na siebie.
Pożegnali się z Ravim i udali do swych pokojów, by spakować pozostałe rzeczy na podróż.
O umówionym czasie Antares czekał już na dziedzińcu, a Favellus gryzł lekko wędzidło, pragnąc wyruszyć w drogę. Śnieżnobiały rumak bojowy jak zwykle rwał się do działania i niecierpliwie grzebał kopytem w ziemi.
W końcu ze stajni wyszła też Lea. Dziewczyna przebrała się w wygodne i praktyczne ubrania, dobre zarówno na podróż, jak i przeprawę przez las. Płaszcz spływał jej z ramion, chroniąc przed chłodem i kaprysami wczesnej wiosny, kontrastując swym stonowanym kolorem z charakterystyczną barwą włosów Lei. Dziewczyna wprawnie wsiadła na cisawego wałacha, poprawiła jeszcze przytroczone do siodła juki.
Antares posłał Lei uśmiech, wskoczył na siodło.
— Chyba możemy już ruszać — powiedział, kierując swojego wierzchowca w stronę traktu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz