piątek, 19 marca 2021

Od Leonardo cd Ophelosa

⸺⸺֎⸺⸺

Jakie długie były to chwile, gdy zmuszony był czekać w niepewności, gdy momenty rozciągały się niemiłosiernie, a przez jego głowę, jak stado koni, przedzierała się właśnie lawina myśli. Bo nie był w tamtej chwili niczego pewien, a już w szczególności tego, czy odczytał poprawnie sygnały (o ile w ogóle to zrobił), które wysyłane były mu przez Ophelosa (co do tego, czy w ogóle były wysyłane, również miał w tamtej chwili pewne wątpliwości). W każdej chwili gotów był zacisnąć w panice powieki i odskoczyć, przepraszając za nieporozumienie, za swoje zachowanie, które było co najmniej szczeniackim, a na koniec ponownie uciec. Chwilę tę jednak odwlekał niemiłosiernie, walcząc z natłokiem wrażeń i wciąż licząc, że jednak będzie dobrze, że wszystko, czego się dopuścił, obierze jednak preferowany przez niego kierunek. Zastygł w ruchu, oczekując własnego stracenia i z każdą chwilą będąc coraz bardziej przekonany, o popełnionym przez niego błędzie. Z rozedrganym oddechem oczekiwał swojego osądu. Już miał odskakiwać, odsuwać się, kręcąc głową, nawet rozpoczął pełen zrezygnowania gest, gdy poczuł, jak silna dłoń zacisnęła się na jego łokciu.
Przywołano go na miejsce, przywrócono całkowitą trzeźwość umysłu, a wszelkie wątpliwości rozwiały się dokładnie w momencie, kiedy skóra musnęła materiał. Kiedy cudzy oddech zdecydował się przytulić do jego warg, a słowa, miękkie jak nigdy dotąd i na domiar złego niezwykle kuszące znalazły swoje miejsce w całej tej wymianie gestów i wymownych spojrzeń, które praktycznie cały czas błądziły po cudzych ustach.
Jakie długie były to chwile, gdy twarz znalazła się bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, czoło dotknęło czoła, a ten cudzy, trochę krzywy, wciąż jednak niezwykle dumny, szlachecki nos, musnął ten drugi, mniejszy, może jedynie trochę dłuższy.
Leonardowy oddech drgał niemiłosiernie, uznając, że nie przystało być w tamtej chwili zbyt głośnym i nachalnym. Pędząca jednak z zawrotną prędkością krew w żyłach, oczekiwała przyspieszenia tego rytmu; było mu więc coraz ciężej, a głowa powoli stawała się gorącą. Pełna. Jeszcze pełniejsza, niż dotychczas, jeszcze bardziej zbrukana gęstymi, czarnymi myślami, splątanymi, niczym rozerwana w połowie pajęczyna. Dłoń na szyi, ciepła, parząca wręcz dłoń, która zdaje się, zasyczała w kontakcie z lodowatą skórą szlachcica, okazała się być ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy i pozwoliła, by mur rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą jedynie drapiący w płucach pył.
Nie mogąc już dłużej wytrzymać, odetchnął głośno, przez usta, a oddech jego był tak drżący, by poczuł momentalnie zażenowanie całą tą sytuacją i obawę, bo co mógł pomyśleć sobie Chryzant, który trzymał go takiego, niby podrygującego w spazmach niewiadomego pochodzenia.
Jednak wciąż znajdował się w ciepłym objęciu, dlatego nie myśląc dłużej nad odpowiedzią, pokiwał głową, z początku wolno, szybko jednak nabierając pewności siebie.
— Tak, tak — wyszeptał powoli, pozwalając, by wolna dłoń, na której się nie opierał, powędrowała do ophelosowej żuchwy i ułożyła się na niej delikatnie, by przypadkiem nie spłoszyć pasterza.
I mimo że Ophelos zapytał pierwszy i udzielono mu pozwolenia, to Leonardo nie mogąc znieść więcej wżerającego się w jego duszę napięcia i zdenerwowania, jako pierwszy objął wargami tę cudzą, górną.
Zdecydowanie irytował go ten zastój, ten kontakt, który do niczego jednak nie prowadził, był, żeby być i doprowadzać go do obłędu, powoli postępującego szaleństwa.
Oh, kurwa.

⸺⸺֎⸺⸺
[:0]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz