niedziela, 21 marca 2021

Od Leonarda cd Ophelosa

⸺⸺֎⸺⸺

Ten krótki moment - w którym stracił grunt pod nogami i, jakkolwiek to zabrzmi, rękami, a jedynym oparciem, na jakie mógł liczyć, było trzymając go mocno ramię Chryzanta - bezkompromisowo był jednym z tych, w których trakcie całe życie zdołało przelecieć mu przed oczami. Przerzucony, jak worek zboża, uderzył prostymi plecami o wyboistą, wyżartą przez owce do korzeni, ziemię. Zaklął w głowie, przypominając sobie, że miał na sobie jedną z lepszych koszul, która teraz kończyła jak zwykła szmatka, przesiąknięta błotem. Obślizgła masa dosięgnęła jego skóry przez materiał i prawdopodobnie, gdyby nie przyciskający go do ziemi pastuch, już dawno uciekłby z miejsca zbrodni. Mężczyzna był jednak tęższym od niego i bez względu, jak bardzo nie napinałby mięśni w szczupłych rękach, nie byłby w stanie przerzucić go z równą łatwością, co on.
Dłoń na łopatkach zmuszała go do zostania w miejscu, kręcący kółka kciuk nieco go uspokajał i wszystko wydawało się tak pięknym, do momentu, kiedy ten nie zdecydował się zastosować wobec Leonardo tak nieczystego zagrania. Powinien się cieszyć, że był Chryzantem i Leonardo niesamowicie miał w tamtej chwili ochotę jedynie go całować i zedrzeć z niego tę całkiem nieznośną i zmiętą koszulę. Nawet jeśli na początku miał opory, co do dotykania jej gołymi palcami.
Obślizgła breja, która wciąż chlupała pod bladymi plecami, dawała o sobie się we znaki, ciągnąc chłodem po nerkach. Pewnie, gdyby mógł, za dwa dni rozchorowałby się i leżał pod grubym kocem, jednak odkąd tak przyziemne sprawy już go nie dotyczyły, nie miał zamiaru dłużej roztrząsać tego problemu. W końcu i tak ciepłe usta Chryzanta na jego czole miały wybaczyć wszystkie te nieprzyjemności i niedogodności wynikające z paskudnego ukształtowania terenu. Przymknął oczy, gdy wargi zahaczyły o brew, wspiął się długimi palcami prawej dłoni na kark mężczyzny, gdzie za chwilę przystąpił do mierzwienia krótkich włosów i szarpania ich w celu drobnej przekomarzanki. Ophelos nie miał zamiaru pozostawać wdzięcznym, nie tylko zwrócił wszystkie pocałunki z nawiązką, ale pozwolił sobie jeszcze ująć leonardową brodę między palce i zmusić go do odchylenia głowy, wyraźnie eksponując, dotychczas ukryte, jabłko adama. Przełknął dość głośno i nerwowo, czując, jak usta zaczynają lawirować niebezpiecznie blisko żuchwy, a dotychczasowe połacie skóry zdają się nie być wystarczającymi, dla tak żądnej osobistości, jaką był Ophelos. Bał się nawet, czy drugi przypadkiem nie pożre go za chwilę w całości, nie przejmując się nawet chrzęszczącymi pod zębami kośćmi.
Nie mógł znieść tej jednostronnej bierności. Zdążył już zatęsknić za słonym posmakiem ust Ophelosa i tym całkiem spokojnym oddechem, który omiatał jego policzek. Mężczyzna podchodził do tego wszystkiego zupełnie inaczej, niż on. Nie drżał, nie wykonywał gwałtownych ruchów (no, może poza tym nieszczęsnym wywróceniem Leonarda, jak żółwia, uniemożliwiając podniesienie się), a lenistwo wylewało się z niego litrami. Podczas gdy on drżał, jak jesienny liść na wietrze, bojąc się, że za chwilę całkowicie straci grunt pod nogami, nawet jeśli nie okazywało się być to aż tak strasznym przeżyciem.
Uznał, że jego lewa ręka stała się zbyt bierną, dlatego podniósł ją aż do koszuli drugiego. Naprawdę miał ogromną ochotę po prostu ją rozedrzeć, wbić w nią przydługie paznokcie i rozciąć materiał jednym, zamaszystym ruchem. Nie byłoby mu szkoda tego paskudnego kawałka szmaty. Mógłby mu załatwić całkiem nową, szytą na miarę, z grawerunkami na pierdolonych guziczkach i kwiatowym haftem na prawej piersi. Nie chcąc jednak wyjść na całkowitego furiata, pozwolił sobie jedynie na wtargnięcie palcami na chryzantowy bok, przeczołgując się pod fałdą materiału. Skóra mężczyzny była ciepła i szorstka, przypominała Leonardowi piaskowe wybrzeża i powodowała, że ten mimowolnie się rozluźniał. Ophelos bezczelnie dobierał się do jego szyi, a Leonardo równie bezczelnie wodził palcami po biodrze mężczyzny, zahaczając, niby całkiem przypadkowo, o wiszące na nim luźno spodnie.
Gdzieś w tle dało się usłyszeć beczenie owcy. Rzeczywiście, w końcu nie byli całkiem osamotnieni, mieli na głowie całe stadko, które chyba dawało sobie radę, przynajmniej tak wnioskował młodszy, zbyt zaaferowany pastuchem, by choćby pomyśleć o zerknięciu kątem oka na podopieczne jego aktualnego obiektu zainteresowania.
Ophelos jednak na chwilę się zatrzymał, niedbale spoglądnął przez ramię, a Leonardo, korzystając z tej chwili, kiedy jego szyja nie była właśnie napastowana przez ciekawskie usta Chryzanta, odetchnął nieco głębiej. Kiedy jednak moment ten trwał już nieco za długo, zdecydował się zainterweniować, usprawiedliwiając to niezwykłą tęsknotą do ophelosowych warg, które ucałował gorliwie, gdy tylko udało mu się, korzystając z faktu dłoni na karku pasterza, przyciągnąć go do siebie. Może nawet rzuciłby jakimś błyskotliwym przytykiem, gdyby nie niezwykłe skupienie, towarzyszące mu przy dobieraniu odpowiedniego tempa oddechu i adekwatnego ułożenia ust na tych cudzych. Przypomniał sobie nawet o tym całkiem ciekawym zagraniu ze strony pastucha i nim mógł się spostrzec, ściągał intensywnie łopatki, wypychając pierś ku górze. Ciężkie ciało Ophelosa oparło się na nim jeszcze bardziej, a Leonardo drgnął w podekscytowaniu, czując pełny tors na tym własnym i niesamowite ciepło, jakie biło od jego ciała. Jak chodzący piecyk. Tylko trochę ładniejszy i mniej kanciasty.
W namiętnościach pozwolił sobie nawet subtelnie przygryźć dolną wargę Ophelosa, poszarpać się z nią nieco, a następnie odpuścić, by sięgnąć ustami do jego brody, żuchwy, szyi, gnąc się pod drugim ciałem, niczym wąż, wszystkie te części znajdowały się w końcu poza jego dotychczasowym zasięgiem.
Natomiast błądząca do tej pory po biodrze dłoń, znalazła nagle wygodne miejsce, centralnie na dołeczkach znajdujących się nad ophelosowym tyłkiem.

⸺⸺֎⸺⸺
[ ah yes yes całuski ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz