piątek, 12 marca 2021

Od Antaresa cd. Pana Sokolnika

Antares wracał do budynku Gildii, na jego twarzy malował się kwaśny wyraz. Kroki stawiał szybko, twardo - gdyby szedł po posadzce, niski obcas wybijałby niepokojący rytm. Rycerz był zły. Głównie na siebie, na swoją słabość i kolejny argument, który dawał temu drugiemu, by mu dopiekł. Magia nie tylko rekompensowała mu niedostatki w fizycznej sile i zręczności, dawała mu dużo więcej, bo pozwalała pokonać większość przeciwników, z którymi krzyżował ostrza na sparingu. Jednego jednak nie potrafiła mu dać. Nie potrafiła dać mu prawdziwie rycerskiego wyglądu.
Mężczyzna mógł mydlić sobie oczy i odwracać wzrok od problemu, wmawiając sobie, że to przecież umiejętności się liczą, problem był tylko taki (i widać to było na każdym turnieju rycerskim), że rycerz musiał nie tylko walczyć i postępować jak rycerz, ale i podobnie wyglądać. Antares, niestety, ze swoim niewielkim wzrostem, chudymi kończynami i drobną twarzą, na wieki był skazany na wygląd młodziutkiego giermka, i żadna ciężka zbroja nie potrafiła tego zmienić. Bywały już przecież sytuacje, w których mężczyźnie odmawiano uznania jego własnych dokonań tylko dlatego, że nie wyglądał, jakby był do nich zdolny. I to mimo naocznych świadków potwierdzających jego wersję. Takie rany najboleśniej kładły się na jego duszy, najdłużej babrały i zawsze zostawiały bliznę, choćby nawet bardzo bladą.
Te przykre myśli zajmowały głowę mężczyzny na tyle skutecznie, że początkowo nie zwrócił uwagi na nadciągają katastrofę. Umknęły mu ludzkie słowa wydobywające się z ptasiej krtani, zbliżające się z każdą chwilą kreatywne wiązki przekleństw, nie zwrócił na nie uwagi, aż było za późno. Antares odwrócił głowę, przed oczami mignął mu biały ogon i zaraz rycerz poczuł jakiś ciężar na ciemieniu.
Mężczyzna spiął się, instynktownie powędrował dłonią do rękojeści miecza.
"Co do kurwy nędzy?!" warknął ten drugi, nie przywykły widać, by ktokolwiek w okolicy wyklinał więcej, niż on sam.
Pierwsze zaskoczenie minęło. Antares szybko się opanował, powolnym i płynnym ruchem wysunął część ostrza. Obrócił gładko wypolerowaną klingę, zerknął ostrożnie na odbijający się w metalu kształt.
Niechybnie na głowie siedział mu jakiś ptak. Barwę miał niczym sowa śnieżna, posturą przypominał sokoła, głowa i dziób niepodobne były jednak do żadnego ze znanych rycerzowi ptaków. Nieproszony gość postawił zdobiący jego głowę grzebień białych piór i rzucił w przestrzeń kolejną inwektywą. Antares schował miecz, ostrożnie sięgnął dłonią, by odgonić go od siebie, starania te zakończyły się jednak kompletnym fiaskiem, gdy ptak rozłożył skrzydła i zadrobił nogami. Jego okryte szarą łuską, chude stopy mościły chyba jakieś fantazyjne gniazdo na głowie rycerza.
Harce ptaka skończyły się tak nagle, jak się zaczęły. W jednej chwili siedział wygodnie na głowie Antaresa, w następnej zaś lądował już na ramieniu mężczyzny, którego rycerz widział pierwszy raz w życiu. Mężczyzna coś powiedział, Antares nie dosłyszał, intuicja podpowiadała mu jednak, że to były jakieś przeprosiny.
— Nic nie szkodzi — odpowiedział, niepewnie sięgając dłonią własnej głowy i przeczesując palcami włosy. Nie tylko musiał poprawić nieco swą fryzurę, ale chciał też sprawdzić, czy pupil jegomościa nie postanowił zostawić mu jakiegoś średnio przyjemnego prezentu. Na szczęście obyło się bez tego drugiego. Antares odetchnął z ulgą.
"I patrz, palanta jednego! Stoi jak kołek w płocie, mamle coś pod nosem jak ten dziad proszalny. Może chce, żeby mu grosza rzucić? Ptaka tak se wytresował, że go z każdego jarmarku pogonią, francę jedną!"
Antares już nawet nie komentował tych wypowiedzi, pozwalając temu drugiemu wylać swoją irytację. Zabawne - to ptak mościł się im na głowie, jednak cała agresja maga skierowana była li tylko i wyłącznie przeciwko właścicielowi. O tym drugim można było powiedzieć wiele złego, ale wszystkie zwierzęta darzył dużą sympatią i nigdy nie obwiniał ich o żadne występki, wszystko kładąc na karb nieumiejętności właściciela.
Rycerz przyjrzał się w końcu nieznajomemu. Skoro spotkali się tak blisko siedziby Gildii, zapewne drugi mężczyzna też do niej należał, Antares był jednak przekonany, że widzieli się pierwszy raz. Zapamiętałby go, zapamiętałby charakterystycznego, białego ptaka na jego ramieniu i tatuaże w modrym, morskim odcieniu zdobiące jego twarz i dłoń.
— Jeśli mnie pamięć nie myli, jeszcze się sobie nie przedstawiliśmy — powiedział rycerz, przypominając sobie zaraz o manierach. Skłonił się lekko. — Jestem Antares, miło mi poznać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz