czwartek, 18 marca 2021

Od Echa CD Hekate

Jęknął cicho, gdy potężna dłoń uderzyła go pomiędzy łopatki – praktycznie złamał się w pół, oddech opuścił płuca, a w kącikach ciemnych oczu, i to bez żadnej przesady, zalśniły łzy. Prawa noga uratowała go przed rychłym upadkiem.
— To co, nie jedziesz dzisiaj z nami? — pytanie Aarona wybudziło go z zastoju spowodowanego szokiem.
— Nie — odchrząknął, prostując się. — Nie, Kharqa mi się podbiła na jakimś kamieniu, kulawa w pie…
— Koni ci u nad pod dostatkiem, a bułany Chryzanta nie obraziłby się za drobną przejażdżkę — powiedział mężczyzna i, na bogów, ścisnął go za ramię, odrobinę za mocno. Prawdopodobnie pozostawiając po sobie czerwony ślad, który następnie będzie miał się zmienić w porządnego siniaka. Echo jęknął, skrzywił się, ale nie na tyle, by dać po sobie poznać. Nie zadziałało, przygryzł więc polik.
— Muszę zobaczyć ją w kłusie — odpowiedział w końcu, ciemne oko błysnęło.
— Możesz zostawić ją Javierze. A Eilis i tak jest pewnie gdzieś w Tirie.
Echo westchnął ciężko, skierował czubek swojego nosa ku sufitowi. Podniósł brwi.
— Za ile mam być gotowy?
— Masz pięć minut. Nie bój się, Chryzant się nie obrazi. No, może tylko Fiona, ale ona to już znajdzie sobie inny powód, nie? — parsknął głośnym śmiechem, ponownie klepnął strzelca po plecach. Ten nie odpowiedział na drobny przytyk o Fionę, która na jego widok prawdopodobnie zarzuciłaby jedynie jakąś kąśliwą inwektywą, kto wie, może tym razem skierowaną w męski ubiór, tak na przykład.
— Chciałem jej pomóc.
— Echo, nie wiem, czy komentowanie wszystkich wybory innych osób i czepianie się techniki strzelania elfek to dobry pomysł. — Chłopak prychnął jedynie, nie mając ochoty odnosić się do teraz wyciągniętej na wierzch bardzo drobnej sprzeczki. Najdrobniejszej, jaka tylko mogła mu się przydarzyć.
— Będę za piętnaście. Dogonię ciebie. Pomożesz mi jeszcze zdjąć podkowę?
Echo nie potrafił rozszyfrować jego tajemniczego uśmiechu kryjącego się za gęstą brodą.

Nieśmiało musnął łyską koński bok, na co ten odpowiedział mu jedynie machnięciem łba, parsknięciem i poruszeniem ucha. Aaron, teraz kręcący się na swoim koniu wokół stojącego jak kołek bułańca, wybuchnął śmiechem. Ściągnął wodze i zatrzymał się noga w nogę przy Echu.
— Co ty, konno nigdy nie jeździłeś, że łydy nie potrafisz dać?
— Okopywanie boków cudzego konia to niezbyt rozsądny pomysł. Takiego, który stoi, od…
— Szesnastu.
— Szesnastu dni bez siodła tym bardziej.
— Echo, na Nathoriego…
— Kogo? — Strzelec zmrużył oczy, w tym samym czasie ściągając wodze ogiera, który na ruch ten przestąpił z nogi na nogę.
— Nathoriego.
— Słyszałem.
— To po co się pytasz?
Nie odpowiedział, Aaron podniósł brew, pokręcił głową.
Echo tym razem pochylił się do przodu, przesunął dłonie wzdłuż szyi – i w końcu przycisnął łydkę, już pewniej, doskonale wiedząc, że koń na ten ruch nie podskoczy w miejscu, nie odbije się w górę czy nie wymyśli innego cholerstwa, które miałoby mu pomóc pozbyć się jeźdźca z całkiem wygodnego siodła. Bułaniec zarzucił weselej głową i ruszył galopem przez to nieszczęsne błoto, które chlusnęło na buty, na popręg. Echo skrzywił się nieznacznie, ale po chwili już parsknął śmiechem, orientując się, że zostawił zdziwionego mężczyznę w tyle. Uśmiechnął się szeroko do niego, przez ramię i przekładając wodze do jednej dłoni, machnął w jego kierunku ręką, niby dla pozdrowienia.
Ale błoto pryskało nadal, prysnęło więc i w twarz, prosto w brązowe oko.
— Kurwa!
Gwałtownie ściągnął końskie wodze, a bułaniec zatrzymał się posłusznie, może z dozą zdziwienia – bo kto to słyszał, żeby tak puszczać konia przyjemnym galopem, rozpasać go i pozwolić się odrobinę ponieść, by następni niemiłosiernie postawić do pionu, zatrzymać brutalnie, niby za karę, choć koń na karę przecież nie zasługiwał. Echo westchnął cicho, musnął końską szyję w przeprosinach, podczas gdy druga dłoń, z wodzą przerzuconą do łokcia, starała się zetrzeć ziemię, której udało przemknąć się pod powiekę.
Chwilę później stał przy nim śmiejący się w niebogłosy Aaron.
— I po co ci to było?
Echo nie odpowiedział, zamiast tego zajmując się rozsmarowywaniem błota na swojej twarzy. Może i burknął coś pod nosem, ale Aaron już unosił się w strzemionach, mrużył oczy. Kątem oka zerknął na młodszego chłopaka, brodą wskazał na majaczącą na horyzoncie sylwetkę.
— To ktoś z naszych? — zapytał Echo, cały czas tak samo skrzywiony, jak kilkanaście sekund temu. Teraz jedynie z rozmazanym, późnozimowym błotem na całej twarzyczce. A mógł przecież zostać z siwą, choć podejrzewał, że i w jej przypadku w końcu wylądowałby w błocie, pociągnięty za tarzającym się zwierzem.
Aaron pokręcił głową, może wzruszył ramieniem.
Dłoń Echa powędrowała w kierunku łuku skrywanego w skórzanej łubi, palce musnęły jego grzbiet.
— Aleś ty przyjacielski.
Brew chłopaka uniosła się, czoło się zmarszczyło.
— Bo ty to wszystkich witasz z otwartymi ramionami.
— A nie? To ty nie chciałeś się napić.
— Nie miałem ochoty.
— Tak, tak, zawsze tak mówicie, a później się okazuje, że wypijecie jeden kufel i leżycie pod stołem.
Chłopak prychnął i ruszył bułańcem do przodu, ku tajemniczej, jeszcze nieznanej im osobie. Dłoń grzbietu łuku nie opuszczała, opuszki przyciskały się mocno do drewna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz