czwartek, 25 marca 2021

Od Echa CD Hekate

Kto wie, może minęło kilkanaście minut, dwie sekundy lub kilka godzin, odkąd zgiął się w pół tuż za progiem. Nie wiedział, bo umysł był jeszcze otumaniony, błędnik tańcował w szaleńczych pląsach, a on powoli zapominał, gdzie w ogóle się znajdował, podczas gdy żółć muskała z toksyczną czułością ściany gardła. Jęknął cicho, już sam nie wiedząc, czy z pulsującego bólu głowy, czy może jednak z ogólnego poczucia obrzydzenia własną osobą.
Udanie się do swojego pokoju i bezwładne klapnięcie na nie najtwardszy, ale też nie najmiększy materac wydawały się Echu najrozsądniejszymi z dostępnych mu opcji. Za nimi były również żołądek i przełyk chłopaka, cały czas zgiętego w pół, a może już leżącego na podłodze, nie chcącego w ten sposób wykonywać niebezpiecznych, gwałtownych ruchów, które nierozerwalnie wiązały się ze staniem na dwóch kończynach. To wszystko oczywiście z mocno zaciśniętymi powiekami i modlitwą w jedynie sobie znanym języku (tak przynajmniej myślał) na ustach, że pierwszy miesiąc pobytu w gildii nie skończy się jednak widowiskowym puszczeniem pawia w drzwiach wejściowych. Do tego dodawał jedynie raz na jakiś czas zgromienie hebanowym spojrzeniem ewentualnego nędzarza, który przechodząc, spoglądał na otumanionego z pytaniem, troską w oczach. Echo nie potrzebował jednak żadnych współczuć, żadnych ciepłot i żadnych pytań o zdrowie, bo przecież sam doprowadził się do tak godnego pogardy stanu – sam więc miał też przez niego przejść.
Zupełnie innego zdania był jednak właśnie pochylający się nad cierpiącym biedakiem Ignatius.
— Wszystko dobrze?
— Jak widać — mruknął Echo, podnosząc się na łokciach.
— Och — westchnięcie było chłodne, pozbawione troski, którą dało się jeszcze dosłyszeć w pierwszym pytaniu. — Mistrz chce się z tobą widzieć. 
Mężczyzna ściągnął brwi, wyprostował się gwałtownie, jakby dopiero co został poparzony, kopnięty w swój tyłek lub uderzony prosto w brodę, od dołu, zmuszając kręgosłup do szybkiego wygięcia się w ucieczce przed cudzą pięścią, do prędkiego podniesienia się na nogach, wręcz odskoczenia. 
— Przecież nic nie zbiłem — jęknął, szybko żałując swojego gwałtownego ruchu, który przypomniał mu o syndromie dnia poprzedniego; żółć podeszła do gardła. — Chyba.
— Dlaczego miałb… Chyba?
— Nigdy nie można mieć stu procentowej pewności, gdy nie pamięta się połowy poprzedniego wieczoru. — Brązowe oko błysnęło z przekorą, Ignatius odpowiedział mu cichym prychnięciem.
Przekora jednak szybko odeszła w zapomnienie, zastąpiła ją odrobina konsternacji, może zmieszania.
— Jeżeli nic nie zbiłem, to o co chodzi? — zapytał w końcu Echo, chowając dłonie do kieszeni spodni. Zakołysał się na piętach, jedno z ciemnych pasm włosów opadło na prosty nos.
Młody Teroise wzruszył ramionami, odchrząknął i wyprostował się bardziej, o ile w ogóle było to w ogóle możliwe w przypadku chłopca.
— Misja. Jedziesz z Hekate.
— Misja. Z Hekate? — powtórzył po nim Echo, krzywiąc się znacznie i co bardziej ciekawskie osoby mogłyby pomyśleć, że skrzywienie to przypisane jest mu w naturze, wpisuje się w jego byt i nigdy go już nie opuści. — Ona dopiero co tu nie przyjechała?
— I? A ty nie siedzisz tu już od miesiąca?
— Kobyła mi się podbiła.
— Javiera i Theo na pewno się nią zajmą. Nie masz czym się martwić, weźmiesz któregoś z naszych koni.
Ignatius zgrabnie wyminął mężczyznę, chwycił za klamkę od głównych drzwi. Błękitne, czujne oko zlustrowało po raz ostatni wyjątkowo zagubionego w całej sytuacji strzelca.
— Najwidoczniej coś się dla ciebie znalazło — oświadczył sekretarz, niby stwierdzając oczywistą oczywistość, którą najwidoczniej tak bardzo chciał usłyszeć z cudzych ust mężczyzna. — Lepiej już idź, są w bibliotece.
— Czekaj — rzucił nagle Echo, obracając się, by złapać jeszcze Ignatiusa. — Jak ty w ogóle, na miłości boskie, zawsze nas znajdujesz?
Chłopca już nie było, a jedyną odpowiedzią, którą uzyskał mężczyzna, było skrzypnięcie, a następnie, niosące się echem po korytarzu, trzaśnięcie drzwi.

Chłopak wślizgnął się do pomieszczenia niczym wąż, jak to miewał w swoim zwyczaju. Znudzonym, hebanowym spojrzeniem omiótł przestrzeń w poszukiwaniu dwójki ludzi, których, dzięki bogowie, na szczęście szybko dostrzegł. Schował dłonie do kieszeni, wyprostował się i wypchnął klatkę piersiową, starając się jednak utrzymać swoją prezencję w jakkolwiek znośnym stanie, choć doskonale wiedział, że to możliwe po prostu nie było. Nie w takim momencie.
Mistrz na jego widok uśmiechnął się pod nosem, Hekate, w znudzeniu stukająca opuszkami prawej dłoni o drewniany blat stołu, zresztą też.
— Aaron mi mówił, że możesz nie czuć się najlepiej.
Echo stężał, ciemne tęczówki błysnęły z przerażeniem.
— Dobra rada, mierz siły na zamiary.
— Mierzę.
Czarne oko Mistrza błysnęło, jak się Echu wydawało, niebezpiecznie. Powstrzymał się więc od jakichkolwiek odpowiedzi i zamiast tego podążył za wskazującą na krzesło dłonią Cervana. Usiadł, zarzucił nogę na nogę, a brodę podparł na dłoni. Znudzone spojrzenie wbiło się w rozrzucone na stole papiery, mapę, pióro, na szczęście nierozlany atrament.
— Jedziecie do Taewen — zaczął Mistrz, palcem sunąc ku położonemu nad Ifelt miastu. — Dostaliśmy wiadomość, że coś tam grasuje, ludzie znikają po nocach. Na miejscu już na nas czekają, ktoś na pewno wprowadzi was w szczegóły. Wyruszacie jak najszybciej.
— Coś? — Echo podniósł brew, dodając oczywiście do tego znajome sobie zmarszczenie twarzy. Nos poruszył się niespokojnie.
Cervan skinął głową.
— Jak mniemam, Hekate nie powinna mieć problemów. Zresztą — tu zatrzymał się na chwilę, rozbawienie zatańczyło w czerni jego tęczówek, gdy spojrzał się na spiętego chłopaka — ty też wydajesz mi się dobrym kandydatem.
Echo odchrząknął.
— Znam się na artefaktach, nie… — wstał z krzesła, pochylił się nad mapą i zmrużył oczy w konsternacji — stworach pożerających bachory po nocach, bo wyjadły cukier z cukiernicy.
Mistrz parsknął śmiechem, oparł dłoń tuż obok pochylającego się nad papierami mężczyzny.
— Ale strzelać w każdych warunkach potrafisz.
— Tak.
— Więc sobie poradzisz. No! — Mężczyzna klasnął w dłonie, podskoczył po chwili, orientując się, że cała trójka nadal znajduje się w bibliotece, w której za każdą półką mógł czaić się rogaty demon gotowy do wymierzenia odpowiedniej kary za przerywanie ciszy w bibliotece. — Pozwolicie, że zajmę się teraz naglącymi mnie sprawami. Zostawiam wam mapę, dokumenty, tak na wszelki wypadek — oświadczył, już odwracając się na pięcie, już gotując się do opuszczenia biblioteki. Stanął jednak gwałtownie, niby wryty w ziemię, łypnął na dwójkę przez ramię. — I, oczywiście, uważajcie na siebie, jadąc na miejsce. Xavier i Syriusz coś o tym wiedzą, wolałbym jednak, żeby nikt was w drodze do Taewen nie okradł.
Echo uśmiechnął się pod nosem, może nawet i parsknął, stukając palcami o zaznaczone na mapie miasto i doskonale pamiętając, jak skończyło kilka ostatnich osób chyżo wkładających swoje łapska wprost do jego kieszeni. Skrzywił się jednak nagle, przypominając sobie o tym pierdolonym bólu głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz