piątek, 26 marca 2021

Od Pana Sokolnika cd Lei

𓅪

Zarzucano mi, że szeptałem. Wolałem wierzyć jednak, że to oni niepotrzebnie unoszą głos. Chociaż możliwe, że rzeczywiście odwykłem od wrzawy rozmów, szczęku naczyń i zagłuszania tego wszystkiego przez głośną muzykę. Gdyby rodzina zobaczyła, jak bardzo ich syn, bratanek i siostrzeniec zmiękł i zmalał, wyrzekliby się mnie bez zastanowienia. Nie powinni jednak spodziewać się niczego innego, po tym jak pozostawiłem swój los i obycie w społeczeństwie w pokrytych łuskami, szarych nóżkach zwykłej papugi. Czasem nawet nachodziła mnie taka myśl, gdzie ja posiałem resztki zdrowego rozsądku i co mną konkretnie pokierowało, by wstąpić, praktycznie przypadkiem, korzystając, że akurat była po drodze, na Aleję Pilśniową owianą gęstą mgłą tajemnicy. Odpowiedź jednak nigdy nie chciała nadejść, bez względu na to ile bym się nad nią zastanawiał. Tajemnica pozostawała tajemnicą, a ja zacząłem podejrzewać Ignasia jako głównego sprawcę mojego nagłego omamienia, bo byłem zdecydowanie głupszy niż jeszcze kilka lat temu i to już nie tylko społecznie.
Parszywe ptaszysko wczepiało ostre szpony w mój brzuch, chcąc upewnić się, że pozostanie w miejscu i nic mu nie grozi, a ja zmuszony byłem tuszować ból, raz na jakiś czas pozwalając, by moja dłoń podparła roztyłą kloakę Ignasia, raz po raz zsuwającego się ze swojego dotychczasowego miejsca. Uznałem, że jedyną zaletą obecnej sytuacji było natychmiastowe wręcz zaskarbienie sobie łaski kobiety. Co do takich rzeczy papuga miała niezwykły talent i w kilka chwil potrafiła swoim urokiem osobistym, jak to się śmiałem, zyskać całą rzeszę wspólników. Teraz jednak do śmiechu mi nie było, bo konwersacja toczyła się dalej, a ja nie wiedziałem, nie byłem gotowy na taką ewentualność. Zazwyczaj zbywano mnie i pupila machnięciem ręki, czasem rzucano ze dwa niecenzuralne słowa, a czasami nawet nie zwracano na nas uwagi. Jednak pociągnąć dalej tę oporną konwersację, jeszcze nikt nigdy nie spróbował. Nie licząc kilku furiatów, którzy widzieli w papudze okazję do zysku i nie wiedzieć czemu, zaczynali się ze mną targować, jakby Ignaś był co najwyżej workiem mąki, który targałem ze sobą jak skończony idiota. Może stąd ten chwilowy zastój, ta konieczna potrzeba odnalezienia jakiegoś ratunku w stopach dziewczyny, ewentualnie w tych własnych i puste marzenie o znalezieniu w końcu punktu zaczepienia. Bo może w ten sposób byłoby mi łatwiej. Nic takiego nigdy się nie pojawiło, dlatego asekurowałem się jedynie rozbieganym spojrzeniem, bo nawet błyskawiczne przeskakiwanie z miejsca na miejsce wydawało mi się prostszym, niż ponowne zatrzymanie się na oczach rozmówczyni. Nawet jeśli ich spojrzenie nie paliło, wciąż wprowadzało mnie w nieznośne poczucie dyskomfortu. Może rzeczywiście, powinienem zacząć pracować nad swoim położeniem w społeczeństwie i jak ponownie nauczyć się w nim działać.
Rudy włos skapywał gęstymi strugami na ramiona kobiety, wykrzykiwał o sobie odważne treści, a krzyk ten był wyjątkowo głośnym na wybielonym śniegiem pejzażu. Gęsty jak jucha, intensywny, jak żurawina. W chwili rozkojarzenia może nawet powiedziałbym, że przypominał mi o Mironie, musiałbym jednak całkiem zgubić gdzieś pamięć o jego wizerunku, jeśli zdołałbym kolor młodej marchwi pomylić z agresywną czerwienią. Może potem usprawiedliwiałbym to faux pas wizją jakiegoś wieczoru, gdy siedzieliśmy przy jednej jedynej świecy, ale nawet wtedy kolor jego włosów nie był nawet zbliżony, do tego na głowie dziewczyny.
— Jestem Lea, bardzo mi miło.
A ja zgubiłem gdzieś wątek i świadomość, o czym mówiła przepadła w najlepsze, wprawiając mnie w jeszcze większą panikę, bo bać się rozmowy to jedno. Bać się rozmowy i być zmuszonym do dalszego prowadzenia jej, bez pojęcia na temat tego, czego dotychczas dotyczyła, to sprawa, która wręcz prosiła się o płacz, zgrzytanie zębów i ewentualny zawał. Parszywie cienki lód powoli załamywał się pod moim ciężarem, a wiercący się Ignaś wcale nie stanowił w tej sytuacji wsparcia.
— Ja-a — zacząłem dość niechętnie, a może raczej niepewnie, chociaż obie te emocje były niemal nierozróżnialne w moim przypadku. Mimo wszystko starałem się brnąć dalej, uznając, że ucieczka, jakkolwiek kuszącą propozycją się nie okazywała, była niestety wyjątkowo nieadekwatna. Dlatego, póki tylko mogłem i atmosfera nie zaczynała robić się nieprzyjemna, starałem się odwlekać kolejne słowa, nieustannie przyglądając się workowi. Nawet jeśli jego zaintrygowanie nie obeszło się bez echa, bo kobieta pokusiła się o sięgnięcie do niej, najwyraźniej w obawie, czy wszystko z nią w porządku. — Mówią na mnie Pan Sokolnik. Sokolnik starczy.
Żyłem z naiwną nadzieją, że tyle starczyło, że było to wszystko, o co kobieta zapytała. Ta jednak dalej spoglądała na mnie z zaintrygowaniem, a moje obawy i przypuszczenia się spełniły. Było coś jeszcze, co udało mi się całkowicie pominąć. Może rzeczywiście, trzeba było uciekać.
— Ignaś kakadu! — skrzeknęła papuga, jak mój rycerz w białym upierzeniu, jednocześnie rozwiewając wszystkie dotychczasowe niejasności. Bo Ignasiowi zdarzało się, żeby mówił sam z siebie, ale zdecydowana większość przypadków, kiedy otwierał dziób, spowodowana była czynnikiem zewnętrznym. Więc musiała spytać o papugę.
— Eh, tak. Ignaś to kakadu biała. Rzadko kiedy można ją znaleźć w tych regionach, a jeśli już się zdarzy, to tylko z przemytu — odparłem, starając się, chociaż udać śmiałka, jednak nie wyszło mi to na dobre, bo zanim skończyłem mówić, zorientowałem się, jak niefortunnie mogły zabrzmieć moje słowa. — To znaczy! Nie przemyciłem go, nawet nie wpadłbym na pomysł, żeby zabierać zwierzę z naturalnego dla nich środowiska! Nie śmiałbym! To nie tak! Oh, to zabrzmiało bardzo źle — jęknąłem, przeczesując włosy, a Ignaś zdecydował się całą moją marną wypowiedź skwitować jedynie bardzo zniekształconym śmiechem, którego również zdołał się nauczyć, sam nie wiem kiedy.
𓅪
[ćwir ćwir]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz