sobota, 20 marca 2021

Od Echa CD Hekate

Chłopak jęknął, a obity (długa historia, choć wystarczająco miał mieć tego dnia czasu, by ją opowiedzieć) bark powitał materac; bez tej powszedniej mu, znajomej rozkoszy, z którą witał prześcieradło każdego poranka. Siniak miał urosnąć, i miał urosnąć bardzo duży, ogromny wręcz, bo gdy uderzasz na początku twarzą, a później ramieniem o ladę, przy której siedzisz od kilku godzin z Aaronem, powoli i z dawno zapomnianą przyjemnością sącząc alkohol, to robisz to w bardzo wydatny sposób.
A przecież starszy mężczyzna gadał mu do ucha, żeby się nie bujał, a jednak Echo w swym zwyczaju miał nie słuchać cudzych rad, tych ludzi zwłaszcza, którzy nigdy mieli nie poznać jego prawdziwego imienia, a jego sylwetka miała majaczyć w ich myślach, obijać się o ścianki umysłu niczym to nieszczęsne echo. Bo w końcu nie wiedzieli, jakie mu życie doświadczenie przyniosło, nie wiedzieli, że większość swych nauk wyciągał z własnych potknięć i upadków; najwidoczniej i to przypierdolenie o drewno baru miało być właśnie taką lekcją.
Nie do końca wiedział, na którą godzinę wskazywało słońce kołyszące się (od kiedy słońce kołysało się w ten sposób?) na błękicie nieba, nie do końca wiedział też, ile godzin spał, o której wrócił do pokoju i w ogóle jak się do tego pokoju dostał. Z tego wszystkiego wywnioskował jednak, że na śniadaniu pojawić się dzisiaj już raczej nie miał, bo to już dawno miało się zakończyć, a Irina niezbyt zachwycona byłaby spóźnialskim na jeszcze uginających się, sprężystych, ale nie w dobrym znaczeniu tego słowa, nogach.
Z pokoju wymsknął się niczym żmija chowająca się w pokrętnych liniach piachu, byleby nikt nie dostrzegł złego humoru malującego się na twarzy; i choć zły humor na tej twarzy malował się praktycznie codziennie, tak ten spotęgowany ilością alkoholu nadal przetwarzaną przez organy ciała był po prostu brzydki i odrzucający. A Echo wolał jednak nie pokazywać się przed nikim, przed niektórymi bardami, przed rudowłosą elfką czy przed towarzyszem wczorajszej zabawy, który tego dnia miał czuć się zdecydowanie lepiej, w tak okropnym, uwłaczającym godności stanie.
Woda pomogła otrzeźwić umysł, a ciemne oczy przejechały po nagim ciele w poszukiwaniu ewentualnych uszkodzeń, draśnięć, które mogły powstać wczorajszego wieczoru. Kolczyk jednak był na miejscu, szram na skórze nie odnalazł; oczywiście prócz siniaka pięknie malującego się w swych czerwono-fioletowych odcieniach przypominających niebo towarzyszące zachodzącemu słońcu. Chłopak odetchnął w końcu trochę głębiej, nawet i poliki przybrały zdrowszego, choć nadal w okolicach szarości, koloru. Przeciągnął się kocio, rozciągając zmęczone mięśnie, które zmęczonymi miały być jeszcze przez przynajmniej kilka kolejnych godzin, założył w końcu świeże, lekkie ubrania i niczym prawie nowo narodzony opuścił łaźnie z odrobinę, ale jeszcze nie do końca, lżejszą głową.
Nie do końca wiedział, czy spacer z jeszcze mokrymi końcówkami włosów w późną, błotnistą zimę był dobrym pomysłem; ale zrobił to pomimo wszelkich zdrowotnych wytycznych, których w zupełnie normalny dzień by się trzymał, bo przecież wolał nie kusić losu o przysporzenie mu kataru. Ale czego nie robiło się dla otrzeźwienia umysłu! Zimne powietrze uderzyło nozdrza, wypełniło zastałe płuca, zmusiło krew do szybszego podróżowania ku opuszkom palców.
Zimnem w otrzeźwiającej samotności jednak miał się nie cieszyć za długo; za swym prawym uchem usłyszał dziewczęcy głos, podniósł brew, by ostatecznie westchnąć ciężko na widok tej nowej, gildyjskiej twarzyczki, którą miał przyjemność powitać w niezbyt elegancki sposób dzień wcześniej.
— Echo — odpowiedział sucho, zmarszczył czoło i obrócił się na pięcie, czym prędzej chcąc usunąć się do własnego pokoju. Syndrom dnia poprzedniego wystarczająco dawał mu się we znaki, by nie mieć ochoty na grzecznościowe wymiany zdań o pogodzie. — Ja ciebie bez gałęzi we włosach także! — dodał za sobą, brąz oka błysnął filuternie w słonecznym świetle, gdy dłoń uniosła się i pozdrowiła dziewczynę w prostym geście.
Może nawet obrócił się na pięcie, przeszedł kilka kroków, spoglądając na to nieszczęsne dziewczę z odrobinę szyderczym uśmiechem na tej swojej poszarzałej od wypitej ilości alkoholu twarzyczce. Szybko jednak tego pożałował, w umyśle zakręciło się ciut za bardzo, drzewa dziwnie podwoiły się, ziemia zafalowała.
Chłopak zniknął za drzwiami budynku, by za tymi właśnie drzwiami zgiąć się w pół i przyłożyć dłoń do czoła, gdy to zapulsowało znajomo, a gdzieś w oddali gardła zebrała się przyjacielska, gorzka żółć.
[zium]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz