poniedziałek, 22 marca 2021

Od Lei cd. Antaresa

Kiedy tylko po raz pierwszy zauważyłam w stajni cisawego wałacha (w dodatku o jakże ciepłym imieniu Helios), od razu zapałałam do niego sympatią. Wujek przy każdej okazji opowiadał o swoim pierwszym koniu, który miał dokładnie takie umaszczenie i był dla niego jak najlepszy przyjaciel, dlatego kiedy po raz pierwszy spojrzałam w duże, ciemne oczy konia, miałam wrażenie, że to jego potomek.
Tak, Lea, bo po świecie chodzą tylko dwa cisawe konie. Dokładnie. Gratuluję dedukcji.
Podziękowałam chłopcowi, który pełnił funkcje stajennego - wyglądał bardzo młodo, może był synem jednego z członków? - po czym dołączyłam do Antaresa, który już czekał na dziedzińcu.
- Chyba możemy już ruszać - stwierdził, gdy już usadowiłam się wygodnie na koniu.
Z racji swojego - bądź co bądź - niewielkiego wzrostu, za każdym razem, gdy wsiadałam na koński grzbiet, zadziwiała mnie zmiana perspektywy. Ziemia była dużo dalej, ale niebo - ani trochę bliżej. Początkowo mocno mnie to peszyło i wujek musiał poświęcić mi ogrom czasu i cierpliwości, żebym przestała się bać, ale wreszcie byłam w stanie docenić to doświadczenie.
- Znasz drogę? - zapytałam, nie do końca pewna, jak pokierować Heliosem. Czułam pod kolanami napięte mięsnie zwierzęcia, które już rwało się do ruchu.
- Gościńcem - odpowiedział od razu rycerz - to prosta droga, dobrze wydeptana.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się i poprawiłam uzdę, wykorzystując okazję, by podrapać wałacha za uchem.
Kiedy krótko później wyszliśmy na trakt, w duchu przyznałam rycerzowi rację: faktycznie, trudno było przeoczyć szeroką drogę. Jak tak pomyśleć, to właśnie nią szłam, kiedy zmierzałam po raz pierwszy do gildii. Biorąc pod uwagę, że było to raptem kilka dni temu, powinnam była wcześniej skojarzyć.
Zerkałam co jakiś czas na towarzysza, który jechał niedaleko, swobodnie siedząc w siodle. Swoją drogą, biały koń i rycerz, ciekawe połączenie, tak bajkowo brzmiące. Byłam dość ciekawa, czy świadomie się na to zdecydował. Patrzył przed siebie, wyprostowany i poważny. Która to już jego misja? Kusiło mnie, by zapytać o poprzednie doświadczenia, ale nie chciałam też go rozpraszać. W trakcie jazdy konnej rozmowy były też dość utrudnione.
Tymczasem skupiłam się na podziwianiu krajobrazu. Gdybym wiedziała, że tu tak pięknie, już chyba z kilkanaście razy bym zwiedziła tę trasę. Widoki nie dorównywały tym leśnym, ale też były urokliwe. Za pierwszym razem byłam chyba zbyt zdenerwowana, by je w pełni docenić, teraz za to miałam niemal cały dzień na to, by obserwować niekończące się pola pokryte cienką warstwą białego puchu, właściwie bardziej przypominającego szron niż śnieg. Gdzieniegdzie rosły samotne drzewa, zwykle sosny - strzeliste i wciąż pokryte zielonymi igiełkami - lub rozłożyste, nagie dęby. Odliczałam już dni, kiedy zaczną pojawiać się na nich pąki. Potem już tylko mgnienie oka, a dosłownie wszędzie będzie gwarno, żywo i zielono.
- Może powinniśmy zrobić przerwę? Jesteś zmęczona? - usłyszałam po kilku godzinach.
Podniosłam głowę, wyrwana z rozmyślań. Dopiero uświadomiłam sobie, że przez większość drogi prawie niemal nie zamieniłam z Antaresem słowa, raptem kilka zdań o naszych koniach (choć dość istotne było też to, że nie marzyłam o odgryzieniu sobie języka). Zacisnęłam wargi, nieco zmieszana - powinnam chyba trochę lepiej dbać o polepszenie więzi z członkami gildii. Chciałam podzielić się z nim większą ilością moich przemyśleń z naszej dotychczasowej drogi, ale z drugiej - nie byłam pewna, gdzie leżałaby granica między paplaniem bez sensu a miłą rozmową. Z drugiej strony, nie czułam zakłopotania tym milczeniem, nie było ono z gatunku tych niezręcznych, podczas których atmosferę można by kroić nożem. Od mężczyzny promieniował pewien spokój, który udzielał się też i mnie, już nawet nie przerażała mnie tak bardzo wizja tego, co miało nas czekać w Taewen.
- Czemu nie. Przydałoby się rozprostować kości, no i napoić konie.
Zatrzymaliśmy wierzchowce nieco z boku, ostrożnie schodząc na drogę - na szczęście, nie było zbyt ślisko. Przeciągnęłam się i przeszłam kilka metrów w tę i z powrotem, a Helios obserwował mnie z pewną dozą zainteresowania, jakby się zastanawiał, czy zaraz się aby nie zamienimy. Poklepałam go po chrapach, sięgnęłam do juk po bukłaki i dałam mu nieco pić. Sięgnęłam też przy okazji dla nas po dwie pajdy chleba z kiełbasą, które zabrałam na dzisiejszą podróż.
- Podoba mi się ten śnieg. W ogóle ten okres zimy, zwłaszcza niedługo przed wiosną, kiedy przyroda jakby wstrzymuje oddech. Prawda, niedługo zaczną się roztopy, wszędzie będzie błoto, ale to też całkiem... hmm, urocze? Jakby ziemia zrzucała z siebie stare ubranie i szukała czegoś nowego. Jaka jest twoja ulubiona pora roku? - zakończyłam, być może nieco niezręcznie. Rumieniec wpełzł na moje policzki, gdy uświadomiłam sobie, że był to nieco przydługi wywód. Połączony, co prawda, z moimi wcześniejszymi przemyśleniami, ale nie mającym żadnego związku z werbalną rozmową.

Antares? Oto Lea, mistrzyni tematów rozmów ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz