sobota, 13 marca 2021

Od Antaresa cd. Javiery

Przez większość czasu Antares był skazany na milczące podążanie za Javierą. Chociaż zajmowanie się koniem mnie było mu obce - w końcu sam zajmował się Favellusem, sam też go trenował i uczył - to jednak nie ufał swojej ekspertyzie na tyle, by z całą pewnością na podstawie śladów powiedzieć, że konie zostały skradzione, nie zaś spłoszyły się i same uciekły. Ufał też Merwynowi i nie miał żadnego powodu, by podejrzewać mężczyznę o kłamstwo. Cóż niby hodowca by zyskał na jakimkolwiek zatajaniu prawdy?
Kwestia ziół rozsypanych na ścieżce była co najmniej podejrzana - Antaresowi w ogóle też nie przyszłoby do głowy, by szukać podobnych poszlak.
Dotarli do skraju lasu. Łagodniejsza pogoda wczesnej wiosny sprawiła, że śnieg w większości stopniał, pozostawiając jedynie błotniste szlaki, w których grzęzły buty. Gdyby leżał jedynie śnieg, dałoby się o wiele łatwiej wytropić zaginione konie - w zleżałym, częściowo zamrożonym śniegu nawet zacieranie śladów niewiele by dało. Teraz jednak, kiedy ziemia była tak mokra i miękka, ślady same się rozpływały, nie dając dwójce tropicieli prawie żadnych wskazówek.
Antares podążał dalej za Javierą, jego wzrok przebiegał wśród leśnego poszycia. Żadne liście nie zdążyły się jeszcze rozwinąć, na gałęziach tkwiły ledwie małe, zaciśnięte pączki. To sprawiało, że widoczność w lesie była doskonała, rycerz zdawał sobie jednak sprawę z tego, że działało to w dwie strony - jeśli nie zachowają ostrożności, złodzieje bez problemu ich wypatrzą.
— Ślady krwi. Nie jest dobrze — wymamrotała Javiera, patrząc kątem oka na rycerza. Końce jej palców umazane były krwią.
Antares zerknął nad jej ramieniem, popatrzył na plamę. Chciał jakoś podnieść Javierę na duchu, że może to niewielka rana, że może była płytka, jednak byłoby to kłamstwo. Bryzg był spory, koń musiał zranić się głęboko i obficie krwawić.
— Ale nie zaschła. Krew nie zaschła - to znaczy, że rana jest świeża. Całe stado może być niedaleko. Gdybyśmy się pospieszyli, może jest szansa, że ranny koń nie straci zbyt dużo krwi — podsunął. To było jedyne, co przychodziło mu do głowy.
Javiera skinęła głową, ale wyraz jej twarzy pozostawał napięty. Zależało jej na dobru koni, ale sytuacja wymagała ostrożności.
— Tak, pospieszmy się. Ale musimy też uważać. Nie wiemy, co to mogą być za ludzie.
Antares skinął głową.
— Pójdę pierwszy. Może uda się to załatwić tak, by nie trzeba było dobywać broni. Ale jeśli do tego przyjdzie, będę gotów.
To mówiąc, rycerz ruszył przed siebie, torując drogę przez las.
Rozglądał się po drodze, w oczy rzucały mu się kolejne plamy krwi. W końcu na horyzoncie zamajaczyła jakaś polana. Antares podniósł ostrzegawczo dłoń, słuchał przez chwilę i wytężał wzrok. Tak, na polanie ktoś był. Jakaś większa grupa. Były też i konie, niechybnie owo skradzione stado.
Rycerz doszedł do wniosku, że dobrze byłoby przyjrzeć się całej grupie, problem był tylko taki, że wciąż pozbawiony liści las nie dawał im żadnej osłony. Będzie trudno.
— Myślisz, że damy radę się trochę podkraść? — zapytał Javiery, starając się mówić jak najciszej. Nie był mistrzem skradania, jego specjalnością była raczej szarża na główne siły wroga, jednak w tym przypadku nie było o tym mowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz