środa, 10 marca 2021

Od Inanny

Drewniana łycha powędrowała ku górze, a dziewczęce, młode usteczka ułożyły się w nieobcy jej, szczery i zadowolony uśmiech. Jak mogła nie emanować wyrazistym rozradowaniem, gdy złote, błyskające w ciepłych promieniach słońca tęczówki, zatrzymały się właśnie na sporawej porcji wyśmienicie smakującego jedzenia? Choć tak różnego od tego, czym musiała żywić się jeszcze w granicach swej ojczyzny, choć o porcji świeżych fig i słodkim smaku kantalupy mogła zaledwie pomarzyć, iferyjska kuchnia nie przestawała ją zadziwiać — w szczególności tak sporawa ilość mięsa w kontynentalnej diecie. Łyżka ponownie wylądowała w końcówce pomidorowego sosu, kiedy smukłe paluszki bardki złapały za grubą kromkę chleba, przykrytą świeżym twarogiem oraz porzeczkową konfiturą. Kto to widział tak dużą i sycącą porcję pieczywa! Nie to, co cienkie pity, czy plaster saj, który mógł odgonić głód zaledwie na dobrą godzinę.
Mruknęła zadowolona, zapewnie najgłośniej i najwyraźniej ciesząc się smakiem gildyjskiego jedzenia spośród wszystkich, którzy postanowili pojawić się na dzisiejszym śniadaniu. Inannie obce spojrzenia zupełnie nie przeszkadzały. Ba, jako podróżny muzyk uwielbiała łatkę obiektu zainteresowań — przykuwać wzrok, stawać się tematem rozmów, zwyczajnie znajdować się w samym centrum uwagi.
Drewniane bransolety prędko powędrowały ku dziewczęcemu łokciu, nieznacznie hałasując z każdym kolejnym ruchem swej właścicielki. Ostatnim kęsem skibki wytarła porządnie talerz, zbierając z niego wszystkie resztki pomidorów oraz cukinii, zupełnie nie przejmując się tym, iż ze słodką konfiturą mogą już tak dobrze nie smakować. Westchnęła, widocznie z rozpoczynającego dzień posiłku zadowolona. Zadowolona i wyraźnie najedzona, nawet jeśli cichutki głosik z tyłu głowy powtarzał, że bez większych przeszkód zdołałaby wciągnąć w siebie kolejną porcyjkę rewelacyjnego śniadania. Złote oko powędrowało w stronę leżącego obok, drewnianego talerza, swym kształtem przypominającego raczej prosty kawałek drewna, niżeli jakiekolwiek naczynie, i znajdujące się na nim, niemalże nietknięte leczo oraz dwie, grube skiby. Uniosła spojrzenie, zatrzymując je na siedzącym przy jej prawym boku, młodym chłopaku. Rozejrzała się dookoła, jakby obawiając się, że następne słowa dotrą do nieodpowiednich uszu.
— Będziesz to jadł? — spytała bez ogródek, wskazując paluchem na śniadanie swojego sąsiada. Niebieskie ślepia nieznajomego zaraz wylądowały na rozpromienionym licu jasnowłosej i jej niespotykanych, złocistych piegach. Czując na sobie spojrzenie chłopaka, sama zerknęła prosto w chłopięce tęczówki, pewnie i raźnie, jakby chcąc dać nieśmiałemu do zrozumienia, że tak, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż ten dokładnie się nowoprzybyłej przygląda. Ciemna brewka powędrowała ku górze, wciąż oczekując odpowiedzi. Posłała młodzieńcowi jeden ze swych niezwykle czarujących uśmiechów, chcąc jakkolwiek zachęcić chłopaczynę do wybełkotania chociażby to najprostszego słowa. Miała ciche wrażenie, że już wcześniej zdołała napotkać się na jego osobę. Czy to nie on oprowadzał ją po izbie, przy okazji załatwiając z bardką całą masę innych, zupełnie jej nieinteresujących formalności?
— N-Nie? — usłyszała po niekrótkiej chwili cichy i niepewny głosik chłopaka, pospiesznie łapiąc za należący do niego talerz i zaraz wpychając do buzi spory gryz ciemnego chleba. Tylko tyle potrzebowała, by ponownie zabrać się za jedzenie, nawet jeśli jej własny żołądek krzyczał, iż zjadła już wystarczająco, a każde, kolejne chapnięcie może doprowadzić do nieznośnego bólu brzucha.
Uniosła się wreszcie z twardej ławy przy akompaniamencie uwiązanych u pasa grzechotek, pogrywających wesoło z każdym krokiem rozweselonego dziewczęcia. Puste talerze wylądowały w jednej z rąk, kiedy drugą chwyciła za pustą już szklankę i skocznie pognała w stronę kuchni, grze przebywać musiała przecież największa owej gildii gwiazda — sama kucharka! Drewniane drzwi otworzyła kopniakiem — jeszcze trochę i być może zdołałaby je wywarzyć — podchodząc do napełnionej wodą michy, gdzie pozostawiła naczynia po swym podwójnym śniadaniu. I choć spojrzenie Iriny do najbardziej zadowolonych nie należało, chociaż już miała skarcić dziewczę za tak głośne i niespodziewane najście, nie zdążyła chociażby otworzyć swych starczych ust, kiedy słodka blondyneczka pojawiła się zaraz obok jej osoby. Chudziutkie, ciemne paluszki wylądowały na polikach staruszki, by Inanna, równie gwałtownie, obdarowała niziutką kucharkę soczystym buziakiem w czółko.
— Wyśmienite, Irinko! Wyśmienite! — wydukała pospiesznie i głośno, tak jak na samą Inannę przystało, po czym żwawym krokiem skierowała się w stronę wyjścia, ponownie zjawiając się w jadalni, wciąż okupowanej przez licznych gildijczyków. Być może nie powinna zamykać oczu, przechadzając się po sali pełnej ludu. Być może nie powinna była myśleć o niebieskich migdałach, a właściwie o nowych, nabytych od osobliwej diablątki, która zaraz uwagę jasnowłosej przykuła swymi demonicznymi różkami oraz gadzim ogonem, strunach, które miała właśnie w planach założyć na swą lutnię. A być może, tak po prostu, wystarczyło zachowywać się nieco normalniej, tak jak na iferyjskiego, prostego człowieka przystało, by zaraz nie odbiła się od klatki piersiowej nieznajomego, wpadając na nią z impetem, który ciałko dziewczyny posłał na zakurzoną podłogę. Jęknęła z bólu, czując, jak ten nieprzyjemnie rozprowadza się po płaskich pośladkach i choć doskonale zdawała sobie sprawę, gdzie naprawdę boli, rączka powędrowała w stronę głowy, tam mając zamiar wymasować nieistniejącego guza.
Kto mi dziecioka przewraca, no, słucham?

1 komentarz: