niedziela, 28 marca 2021

Od Ophelosa CD Leonarda

Siwe oczy przymknęły się z rozkoszą, gdy cudze opuszki przeleciały przez ażurowe, teraz już nie białe, już nie prześwitujące niby welon, włosy, gdy te masowały tak miło skalp. Pastuszek nawet nie zorientował się, kiedy zdążył tak bardzo zatęsknić za cudzą czułością.
Bo ta do pewnego momentu była, aż w końcu gwałtownie ją urwano. I żył tak Chryzant w swej mgle, bez prawdziwej czułości i bez prawdziwego ciepła, udając, że już dawno wykorzystał wszelkie limity na te dwie istności, a ich brak był pewnego rodzaju pokutą za całą przelaną kiedyś krew. Za każdą rodzinę pozbawioną ojca, za każdą siostrę pozbawioną brata, za każdą matkę pozbawioną syna. Miecz przecież tak łatwo wchodził w oddychające jeszcze, mokre ciało. Z czułością i ciepłem najbliższego sercu kochanka grzebał pomiędzy organami, przestawiał je do swoich upodobań, przeszywał opiekuńczą stalą szepczącą do ucha swej ofiary historie i ballady o wiecznym odpoczynku. Och, jak piękne i szczere to były pieśni.
Z krwią powoli ubywającą z cudzego ciała ubywały również przywileje dobrego człowieka, w krtań za to wlewano grzechy oraz winy. A te, jak w końcu wychowywano zawsze Ophelosa, należało z siebie wyrywać siłą, należało pokutować i wbijać we własne stopy cienkie szpilki, wykrzykując swoje modlitwy w niebo. A krzyk Chryzanta był coraz cichszy wraz z każdym dniem, w którym pokuta pozbawiająca czułości wdzierała się w duszę i szarpała ją tak samo, jak szarpał Ophelos ciepłe ciała swym pięknym, zawsze naostrzonym mieczem.
Czy odpokutował więc? Czy wybaczono już mu każdą kroplę krwi, która zsunęła się z ostrza, by spaść na ziemię i tam zakończyć swój żywot, użyźniając ją, dając kolejne życie? Kto wie, może Ophelos po prostu stał za całym łańcuchem pokarmowym, odhaczał słabsze jednostki, których powoli rozkładające się ciała miały posłużyć za strawę dla dzikich zwierząt czy kryjących się w glebie organizmów. Może przez chwilę był bogiem. Ale każdy bóg bez swego najwierniejszego wyznawcy kiedyś musi upaść, potknąć się o własne nogi, przywalić nosem o ten jeden stopień schodów, z których przed chwilą się sturlał.
Upadł więc i Ophelos, a jego jedynymi wyznawcami stały się pasące się spokojnie, w niektórych miejscach przybrudzone, chmurki. Chryzant większych i dzielniejszych wiernych jednak nie potrzebował.
A teraz, o dziwo, znalazł się ten jeden, ale nie jedyny, przesuwający swymi opuszkami po skalpie, zachwycający się budową skroni i dzielnie podziwiający ostrość kości jarzmowych. Chryzant westchnął z cichą rozkoszą, rozpłynął się w darowanemu mu uwielbieniu. Siwe oko błysnęło zza długich rzęs muskających śmiejące się poliki.
Zbliżył się do Leonarda ponownie, oddał mu ciepło i oddał mu czułość, podejrzewając, że i on kiedyś został tych przez bogów pozbawiony. Pozostawiony w tych swoich wyżerających od środka ciemności, smutku oraz żalu. Dłoń wplotła się w cudze włosy, opuszki przebiegły pomiędzy pasmami włosów, masując skórę głowy. Równie brudną.
Smutnymi byli stworzeniami.  
— Ale wiesz, że mnie nie musisz przepraszać? — ciche szepnięcie rozeszło się po płatku cudzego ucha, musnęło je i utuliło, upewniając, że Chryzant nie musi obdarzać go swoim przebaczeniem i nie musi skazywać na jakąkolwiek pokutę.
W końcu nie siedział w panteonie niemiłosiernych bóstw skazujących człowieka na ograbienie z czułości, odarcie z ciepła. Nikt nie powinien być skazywany na tak okropne tortury.
[ they are broken ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz