poniedziałek, 15 marca 2021

Od Nikolaia cd Tassariona

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺

Korytarz niósł echo. Szybkie, pewne kroki, niezwykle głośny stukot wypolerowanych butów na niskim obcasiku. Część włosów związana była całkiem nową, kobaltową wstążką, którą sprawił sobie w trakcie wycieczki do Almery, której zdecydowaną część spędził w przydzielonej mu kwaterze.
Bujne wizje spędzenia czasu na plaży i konkretnego wysmażenia i tak spieczonej już słońcem skóry, spełzły niestety na niczym. Ledwo tydzień po przyjechaniu na miejsce, zdążył się struć, rozchorować, czy cholera wie, co jeszcze, w każdym razie prawie cały pobyt zmuszony był przeleżeć, jedynie z okazjonalnymi wycieczkami do toalety, czy na posiłek i z powrotem. Wyprawę więc uznał za kompletne fiasko, którego beznadziejność miał zamiar wypiewać tak głośno, jak się to tylko dało, dodatkowo podkręcając wszystkie negatywne aspekty wycieczki. Niestety, nie złapał jeszcze Kai, tym bardziej Eugeniusza, który z pewnością unikał krawca, plotąc ze swoimi wspólnikami złowieszcze plany, bo nie mógł pozwolić sobie na to, by reputacja organizacji się poprawiła. Uznał więc za konieczne, by czym prędzej odnaleźć starucha i ewentualnie zakłócić powoli klarujące się plany rozpiżdżenia budynku w drobny mak, co z pewnością planował. Zdecydowanie zbyt często i zbyt długo panoszył się w pracowni, nie wspominając już o tych wszystkich dziwnych machineriach, które tam ukrywał i z których nic dobrego wyjść nie mogło. Jedyne, co trzymało Nikolaia przy zdrowych zmysłach, to świadomość, że na szczęście, nie śmierdziało tam niczym, co mogłoby wskazywać na ewentualne plany puszczenia gildii z dymem w trakcie ich snu. Jeszcze tego brakowało, by blondyn zmuszony został przedzierać się przez dym i popiół w celu wyratowania wszystkich, smacznie śpiących gildyjczyków, a koniec końców zostać uwięzionym w płonącym budynku, by tam umrzeć jako bohater, którym od zawsze był.
Żeby uniknąć tak felernego zakończenia własnej historii, postawił sobie za punkt honoru wyruszenie w podróż do cieśli chwilę po zaliczeniu porannej toalety; spodziewać się jednak można było, że już chwilę po tym, gdy tylko jego myśli skupiły się na tym, którym mydełkiem powinien się wypachnić w trakcie kąpieli, mężczyzna kompletnie zapomniał o swojej przysiędze.
Tymczasem jego buty dalej bardzo głośno stukały, a dźwięk ten jeszcze dodatkowo wzmacniał, idąc coraz bardziej pewnie siebie i coraz wyżej zadzierając głowę. Część włosów, związana już wcześniej wspomnianą, całkiem nową, kobaltową wstążeczką, którą zdobył w Almerze, która była również jedyną jego pamiątką z pechowego wyjazdu, rytmicznie bujała się z lewa na prawo. Pozostałe, wypuszczone kosmyki, które otulały ciemną twarz, nieco subtelniej, jednak również podskakiwały. Koszula, która rozpięta była o jeden guzik za daleko, dobrze przylegające spodnie, które doskonale wiedział, że miały być jego zmorą, kiedy przychodziło do ubierania jeszcze wilgotnego ciała. Czego jednak nie robiło się, by wyglądać przefantastycznie, a czuć się jeszcze lepiej.
Nikolai nie miał w zwyczaju pukać. Gdy ktoś zwracał mu uwagę i pytał, czy nie miał w domu drzwi, bez zastanowienia odpowiadał twierdząco, wyrzekając tym samym szczerą prawdę. Trudno bowiem było nazwać drzwiami kotarę składającą się z wiszących luźno koralików, z czego połowa zdążyła już odpaść. Również później, nigdy nie natrafił na miejsce, w którym ludzie zwracaliby uwagę, na tak trywialne zagadnienia, jak pukanie do drzwi, czy zapowiadanie się. Kiedy ktoś czegoś potrzebował - wchodził, wyglądało jednak na to, że w tutejszych stronach ten zwyczaj nie był zbyt mile widziany. Mimo to mężczyzna z wysp nie przywyknął jeszcze do tych dziwnych, całkiem bezsensownych praktyk. Jakby się paliło, też musiałby wpierw wyprostować poły swojego płaszcza, oczyścić gardło z flegmy, a następnie, po odczekaniu długich trzech sekund, zapukać dwa razy, utrzymując miękki nadgarstek? Następnie miałby przeczekać kolejne trzy, długie sekundy, pozwolić sobie otworzyć ciężkie drzwi, by oznajmić szanownemu panu jegomościowi, że, otóż to, na dolnych piętrach grasuje akurat, dość pechowo, pożar, jednak proszę się nie spieszyć i nie panikować, proszę dokończyć swój napitek i będziemy mogli ruszyć ku wyjściu? Wolne żarty, gdyby tak miały wyglądać wszystkie te, komiczne rytuały, prędzej wyskoczyłby przez najbliższe okno, odmachnąłby ręką, na do widzenia i ulotnił się, zanim ktokolwiek zdążyłby wszcząć alarm.
Dlatego również do łaźni wparował bez żadnej zapowiedzi. Nie mrugnął nawet gdy stojąca, jak ją Pan Vercan stworzył sylwetka, zaczęła motać się w panice, szukając dłonią ręcznika. W ułamku sekundy mężczyzna zdołał zakryć swoje genitalia, na co Nikolai zareagował subtelnym, lisim uśmiechem. Niekoniecznie bystre oko, kilkukrotnie przeciągnęło wzrokiem po męskim ciele, rozpoznając w nim tego świeżaczka, który, jak to wydedukował, zdążył już bardzo zaprzyjaźnić się z Martuchą. Szkoda tylko, że jednocześnie udało im się prawie zrujnować przyjęcie urodzinowe szanownego mistrza, na szczęście tylko prawie, bo ta przyjemność przypadła samemu Nikolaiowi, jak i tej różowej landrynie, przez którą nabawił się kolejnej blizny. Nie zdążył jej jeszcze za nią podziękować, odkąd w bliznach człowiek wydawał się atrakcyjniejszym, przynajmniej w mniemaniu Nikolaia. Planował jednak zakupić jej jakieś pudło czekoladek w ekonomicznej cenie, może zaprosić na jakąś herbatę, pogadać, spytać, czy nie jest przypadkiem nieco bardziej zainteresowana podobnymi zabawami z ostrymi narzędziami. Nie pamiętał jej imienia, co uznawał jedynie za dodatkowy atut w całej tej sytuacji.
Mężczyzna zaczął coś wykrzykiwać, machać ręką, błądzić jarzębinowymi ślepkami po pomieszczeniu, podczas gdy Nikolai jedynie przyglądał się z wyjątkowym zainteresowaniem bladej skórze, która wyglądała, jakby mężczyzna dopiero co wyszedł z przerębli, a nie balii z gorącą wodą. Ciało, jak z wosku, otulone kroplami, które powoli zsuwały się po szerokich ramionach, leniwie lizały męskie biodra, zaglądały tam, gdzie Nikolai aktualnie nie miał prawa spoglądnąć. Spotkało się to z niezwykłym rozczarowaniem z jego strony, korzystał jednak ile mógł, z największą uwagą przyglądając się obojczykom, które zdołały zebrać w swoim zagłębieniu małe jeziorka.
Usta złożyły się w dzióbek, gdy zagryzł lewy policzek od środka. Uniósł brwi, widząc, jak ten dalej się mota, a gdy nareszcie stanął w nieco bardziej oświetlonym miejscu, zauważył, że i na nim skupiono przez chwilę swoją uwagę. Poczuł się dokładnie oglądnięty, co przyjął z wyjątkowym zadowoleniem, prawie rozpływając się pod tak gorącym, że aż lodowatym spojrzeniem nagusa.
— Cóż, mam nadzieję, że podobało ci się to, co właśnie zobaczyłeś — rzucił, błądząc za czymś oczami i dłonią. Nikolai ponownie się uśmiechnął, pozwalając, by oczy w ciemnej oprawie podążyły za spojrzeniem tego drugiego.
— I to jak — odparł, przerzucając swój ręcznik przez drewniany parawan, odgradzający praktycznie nic od niczego. Przejechał jednak palcami po chropowatej powierzchni, która niedostatecznie dobrze zaimpregnowana przed wilgocią, zdążyła się wyszpaczyć.
W tym momencie obie pary oczu padły na to samo miejsce. Kupkę ubrań, która leżała na wyciągnięcie ręki od Nikolaia i trochę dalej od rusałki wodnej, która dalej pokracznie zasłaniała się dość małym ręczniczkiem.
Nikolai wyjątkowo okazał się szybszym. Zanurkował po materiał, wręcz w piruecie odsunął się od mężczyzny, który zdążył jeszcze wyciągnąć za nim rękę, a następnie jednym, zamaszystym ruchem, rozłożył poskładane ubrania i zaczął uważnie się im przyglądać. Wydał z siebie jęk obrzydzenia, widząc, jak brzydkie były te szmaciszcza.
— Strasznie to przedpotopowe, nawet Szanowny Tadeusz ubiera się nowocześniej! A wiesz, to ropucha, do tego wiekowa, z pewnością starsza ode mnie, a to już coś! Nie, żebym był szczególnie stary, ale wiesz, trzydzieści jeden, ostatnio znalazłem zmarszczkę na czole, czekaj, tylko się napnę, o tutaj — rzucał żwawo, wskazując palcem na swoją skroń, gdzie rzeczywiście, po odpowiednim wykrzywieniu twarzy, pojawiała się zmarszczka w postaci kurzej łapki. — Starość nie radość, ale ty wyglądasz całkiem-całkiem młodo, więc skąd ten krój!? To jakiś nowy trend, za którym nie nadążam? Jesteś z Tamahii? Tam zawsze mieli jakieś dziwne zwyczaje ubierania się, ten dziwny medyk, ten, który przepisuje mi tylko krople żołądkowe, krople żołądkowe! Na ból pleców! Ten, ten z badylem zamiast nogi i kaprawymi oczkami, no, to on też się ubiera jakoś dziwnie. Niby to wyjściowe, ale łazi w tym, jak po domu, do tego ta paskudna, marynarka, która mu do niczego nie pasuje! Tfe, tfe! No, to on też był z Tamahii. Nigdy tam nie byłem i patrząc na was, chyba nie zamierzam. Myślałeś o zmianie ymydżu? To takie określenie na wizerunek, bardzo ciekawe, podobno jeszcze inaczej się to akcentuje, ale zupełnie nie pamiętam jak. No, to skąd taki wybór? Aaaa, biedny student, a to pewnie po starszym bracie, rozumiem, doskonale rozumiem, ciężko macie, jeszcze ostatnio ceny bimbru i klitek pod schodami znacząco poszły w górę, a do tego nie zapewniają wam żadnego wsparcia finansowego i na co ja co roku płacę podatki, co? Żeby taki oto, przystojny, dobrze zbudowany, musiał łazić, jak ostatni kloszard, serce się łamie. Wpadnij kiedyś do mnie, to może przynajmniej uda się to lepiej skroić i będziesz wyglądał w tym jak człowiek! Chyba że to twój styl i tak ma być, to przepraszam bardzo. — Skończył, odwracając materiał na drugą stronę i wyczytując metkę wszytą w tył, która praktycznie zdrapana, nie mówiła mu za dużo. Skrzywił się, a jeszcze bardziej skrzywił się, widząc jak paskudne były skompletowane do tego spodnie, których nie starał się już komentować. — A to? — rzucił, wskazując na ręcznik. — Nie krępuj się, skarbeńku, widywałem mniejsze! — dodał z uśmiechem.

⸺⸺ 🜚 ⸺⸺
[O dża pyerdole]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz