sobota, 20 marca 2021

Od Mattii - Astra inclinant, sed non obligant II

Miarowe skrzypienie ucichło, gdy miękki koc i ciepło płonącego w kominku ognia w końcu wysłało Agustinę do Krain Snów. Starsza służąca, do niedawna guwernantka Carmen, a teraz jej przyzwoitka, wypuściła z dłoni robótkę. Kłębek jasnej włóczki poturlał się gdzieś między prowadnice bujanego fotela. W pokoju rozległo się chrapanie.
Mattia oderwał w końcu pędzel od kartki, westchnął. Spojrzał na siedzącą obok dziewczynę.
Carmen w skupieniu przenosiła wzrok między wazą z kwiatami a własną kartką. Cienki kawałek węgla skrzypiał po papierze, kreśląc kolejne elementy szkicu. Carmen pochylała się, jednak nawet w tej pozycji jej plecy były idealnie proste, szyja wyciągnięta, głowa podniesiona. Jej ramię stanowiło łagodny, elegancki łuk, płynący z gracją w kierunku kartki. Smukłe palce ubrudzone węglem co jakiś czas muskały papier, nadając twardym kreskom subtelnej miękkości. Carmen w zamyśleniu rozchyliła idealnie pociągnięte barwiczką wargi, dodała jeszcze kilka detali. Przechyliła głowę, kosmyki hebanowych włosów rozsypały się kaskadą po ramieniu. Dziewczyna przez chwilę oceniała swoje dzieło, odwróciła się w końcu do Mattii.
— Jak ci idzie?
Jej głos był łagodny, miły dla ucha. Mattii kojarzył się z ciepłem letniego słońca, z popołudniową sjestą i mruczeniem kota.
— Chyba mi właśnie nie idzie...
Carmen uniosła brwi, odłożyła węgiel, wytarła dłonie w ręcznik. Zebrała fałdy sukni, purpurowy jedwab zaszeleścił sucho. Zaraz usiadła tuż obok Mattii, obłok perfum o zapachu kwiatu gorzkiej pomarańczy otulił astrologa. Dziewczyna przypatrzyła się dziełu na kartce. Zapadła chwila milczenia.
— Co chciałeś osiągnąć?
— Na pewno nie to — Mattia parsknął śmiechem.
Carmen zerknęła na niego, kącik jej ust zadrgał w uśmiechu, który nie był tak wystudiowany i uładzony, jak wszystkie inne jej uśmiechy. Dziewczyna rzadko pozwalała, by ktokolwiek zdołał spojrzeć ponad grubymi murami jej idealnie zgodnego ze ścisłą dworską etykietą zachowania, Mattia należał jednak do tego wąskiego grona wyjątków.
— Łączenie akwareli z pastelami to bardzo ciekawy koncept. — Pochwaliła go.
— Ale wykonanie... — Mattia zawiesił głos, machnął dłonią w kierunku kartki.
Wykonanie pozostawiało wiele do życzenia. Tłuste pastele miały w zamierzeniu tworzyć wyrazistą ramę dla akwareli, jednak Mattia nie opanował medium i zacieki z farby powpływały w zagięcia kresek, rozmiękczając i fałdując papier. Obiekt, który miał być wazonem z kwiatami, przypominał bardziej zbiór przenikających się kształtów, pozbawionych głębi kolorów i wałkujących się kawałków pasteli.
— Jesteś dla siebie zbyt surowy.
— Pokaż swoje.
Carmen westchnęła, sięgnęła po kartkę, wręczyła Mattii.
Jeśli nie było nikogo, kto oczekiwałby od niej czegoś innego, Carmen zawsze wybierała wyłącznie węgiel. Mocne pociągnięcia znaczyły obły kształt wazonu, subtelne kreski oddawały jego zdobienia i lśniące w lakierowanej powierzchni światło. Reszta widzianego na rysunku pomieszczenia tonęła w półmroku, tym mocniej podkreślając pęczki tkwiących w wazonie suszonych kwiatów. Astrolog czuł jednak jakąś niecierpliwość w rysunku, jakiś rodzaj niepokoju. Nie musiał pytać, o co chodziło. Sam dobrze wiedział.
Carmen się nudziła.
Od niemal tygodnia nie dało się wyjść z Castello Stellato. W górach szalała zamieć, wiatr wył po krużgankach, miotał garściami śniegu, a widoczność była taka, że wyciągnięta dłoń ginęła w śnieżnej zamieci. Nie był to pierwszy raz, gdy kaprysy pogody więziły mieszkańców zamku, jednak Mattia był już do tego przyzwyczajony. On też się nudził, to prawda, ale potrafił jakoś sobie z tym poradzić.
Carmen była inna. Cały czas potrzebowała bodźców z zewnątrz, łaknęła rozmów, tańca, nowości. Będąc zaś dobrze wychowaną młodą damą, nie dawała po sobie poznać jakiegokolwiek dyskomfortu - do perfekcji opanowała uprzejme uśmiechy i miłe odpowiedzi, jakich od kobiet wymagało społeczeństwo. Mattia znał Carmen na tyle dobrze by wiedzieć, że dziewczyna jest już na granicy swoich możliwości.
Mattia nie skomentował rysunku. Carmen nie lubiła pochwał, jeśli nie były naprawdę zasłużone, zaś w tym przypadku było widać, że dziewczyna rysowała dla zabicia czasu i frustracji. Astrolog uśmiechnął się pod nosem. Miał już pewien plan, jak zadziwić czymś Carmen i sprawić, by nie wspominała pobytu w Castello Stellato jako długiego pasma nudy.


— Mattia, przecież już jest ciemno! Nie wolno iść w góry, jak jest ciemno! Sam mi to mówiłeś!
Mattia uśmiechnął się szelmowsko. Ton głosu Carmen nie współgrał z jej słowami - dźwięczało w nim podekscytowanie, zaś oczy dziewczyny błyszczały.
— Nie idziemy w góry, spokojnie. Tylko na tyły zamku, to niedaleko.
— A jak ktoś nas znajdzie? To będzie skandal!
— Nikt nas nie znajdzie. Gwarantuję.
— Skąd wiesz? Patrzyłeś w gwiazdy? Przewidziałeś to?
— A jak ci się wydaje?
Carmen nie odpowiedziała od razu. Patrzyła przez chwilę na astrologa, ale Mattia wiedział już, że wygrał.
— Tylko wezmę płaszcz — powiedziała i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Mattia oparł się barkiem o framugę i parsknął śmiechem, słysząc gwałtowny szelest wywołany gorączkowymi poszukiwaniami.
Mattia nie patrzył ostatnio w gwiazdy i nie zajmował się wróżeniem, jednak zrobił to Isidoro - z tej przyczyny Mattia był o wiele bardziej pewny ich dokładności. Nie powiedział o tym Carmen - dziewczyna nie była przekonana do umiejętności młodszego astrologa, nie potrafiła przyjąć wszystkich tych jego drobnych dziwactw, Mattia wierzył jednak, że na pewno miało to przyjść z czasem. Cóż, znała się z Isidoro krótko, a choć Mattia doceniał swego brata, musiał przyznać, że Isidoro nie potrafił zrobić dobrego pierwszego wrażenia. Drugiego też nie. Ani trzeciego.
W końcu Carmen stanęła w drzwiach.
— Jestem gotowa.
Dziewczyna nie znosiła zimna. Karmazynowy płaszcz podbity grubym futrem otulał ją ciężkimi fałdami materiału. Drobne dłonie niknęły we wnętrzu wełnianych rękawiczek, zaś długi szal szczelnie opatulał jej szyję i zasłaniał część twarzy. Spod nasuniętego na głowę kaptura widać było tylko roześmiane oczy.
— Co masz w torbie?
— Niespodziankę — odparł Mattia i wziął ją za rękę. Ledwie ją czuł przez własne grube rękawiczki. — Chodźmy!


Gdy wyszli z zamku, świat powitał ich ciszą i spokojem, którego tak brakło przez ostatnie dni. Śnieg już nie padał, wiatr ustał, w końcu widać było gwiazdy. Blade światło księżyca kładło się na idealnie gładkich zaspach, igrało chłodnymi iskierkami na rzeźbionych zimowym powiewem krawędziach. Mattia zmrużył oczy. Nastał wieczór, słońce dawno zaszło, jednak śnieg rozpraszał każdy odprysk księżycowej poświaty, malował świat wszechobecną bielą. To miało jednak trwać krótko - według Isidoro burza śnieżna powinna wrócić ledwie za kilka godzin, Mattia miał więc zamiar skorzystać z pozostałego czasu ile tylko mógł.
Astrolog pewnym krokiem brnął przez świeży śnieg. Nie było śladu po ścieżce, jednak Mattia znał okolice zamku jak własną kieszeń, mógłby dotrzeć na miejsce z zawiązanymi oczami. Nie puszczał dłoni Carmen, wybierał dla niej najłatwiejszą drogę, przebijał się przez zaspy i pomagał przez nie przejść.
— Stawiaj stopy tam, gdzie ja — przykazał, obserwując poczynania dziewczyny.
Carmen jedną ręką zebrała fałdy sukni i płaszcza, drugą zaś ufnie zaciskała na dłoni Mattii. Ostrożnie stawiała stopy tam, gdzie wskazał astrolog, bezbłędnie trafiając w skryte pod śniegiem naturalne, bazaltowe stopnie.
— Daleko jeszcze?
— Nie. Popatrz, już jesteśmy.
Jeszcze kilka kroków i Carmen wstrzymała oddech w zachwycie. Przed nimi rozciągało się zmrożone, górskie jezioro. Czarna, lśniąca tafla odbijała migoczące na nieboskłonie gwiazdy, zaś rozwiane z jej powierzchni śnieżne zaspy okalały ją niczym misterna rama lustra. Poszarpane, granitowe szczyty osłaniały jezioro ze wszystkich stron, odcinając je od widoku zamku i wszelkich dźwięków. Miało się wrażenie, że oto otwierało się przed nimi miejsce poza czasem i przestrzenią.
— Jak tu pięknie — westchnęła Carmen, sama postąpiła kilka kroków naprzód.
Mattia uśmiechnął się pod nosem, zaczął iść w stronę jeziora, prowadząc Carmen bliżej zamarzniętej tafli.
— Chcesz wejść na lód? Przecież tam będzie ślisko... — zauważyła, ale dała się poprowadzić do samego brzegu.
— I o to właśnie chodzi.
Mattia zdjął z ramion płaszcz, rozłożył go na pryzmie śniegu i wskazał Carmen. Dziewczyna usiadła, z niecierpliwością w oczach wyczekując kolejnych pomysłów Mattii. Astrolog zdjął rękawiczki, rzucił je w śnieg. Zdjął torbę z ramienia i rozpiął sprzączki.
— A teraz - niespodzianka... — Dłoń zanurkowała w torbie, wyciągnęła skórzanego buta z wąskim, metalowym ostrzem przybitym do podeszwy. — Pójdziemy na łyżwy. Pokaż, zdejmę ci buta.
— Oszalałeś! Przecież ja nie umiem na tym jeździć! — zaprotestowała Carmen, wdzięcznym ruchem wyciągając stopę w stronę Mattii.
Astrolog zdjął Carmen trzewik, założył grubą skarpetę na jej odzianą w cienkie pończochy stopę, mocno zasznurował łyżwę.
— Na pewno się przewrócę! — Carmen sprawnie wyciągnęła drugą stopę. — Co, jeśli ktoś nas zobaczy?
— Nikt tu nie przyjdzie, nie martw się. — Mattia szybko skończył z drugą łyżwą Carmen. Następnie usiadł w śniegu i szybko założył swoje. — A jeśli chodzi o przewracanie się... Wiesz, tata zawsze mi mówił, że jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Jeżdżę od dziecka, o przewracaniu się wiem wszystko, więc jeśli się przewrócisz, to z prawdziwym profesjonalistą.
Mattia wstał, uśmiechnął się do Carmen i wyciągnął rękę, kłaniając się jej dwornie.
— Czy zechce pani ze mną zatańczyć?
— Z rozkoszą. — Carmen wsunęła dłoń w rękę Mattii, spróbowała się podnieść.
Astrolog wiedział, że próba ta skazana jest z góry na porażkę. Pochylił się, położył dłonie na jej biodrach, poderwał ją jednym ruchem. Carmen pisnęła zaskoczona, instynktownie złapała się barków Mattii.
— A teraz idziemy na lód. Powoli, trzymam cię — Astrolog zaczął krok za krokiem cofać się w kierunku jeziora.
Carmen wstrzymała oddech, całym ciężarem zawisła na Mattii, a jej rozszerzone strachem oczy wlepione były w dół, w czubki jej łyżew. Kostki jej drżały, nie mogła złapać równowagi na wąskim ostrzu. Szurała metalem w śniegu, czując, że jeśli choć na moment oderwie stopę, natychmiast wyląduje w zaspie.
— Zaraz się przewrócę — wydusiła, zerkając przelotnie na Mattię i niemal od razu wracając wzrokiem w dół.
— Tak, oczywiście. Pozostaje tylko pytanie, kiedy — odparł ze śmiechem Mattia.
Carmen fuknęła.
— Śmiejesz się ze mnie.
— Śmieję się razem z tobą, to duża różnica.
Dziewczyna przystanęła. Tylko jeden krok dzielił ją od czarnej tafli.
— Nie wejdę tam...
— Mhm, masz rację. Wejdziemy razem. Chodź, nie patrz w dół. — Mattia zbliżył się, objął ją mocniej. — Patrz tylko na mnie.
Pociągnął ją w swoją stronę tak samo, jak robił to w tańcu. Ciało Carmen zareagowało, nim dziewczyna zdołała zastanowić się nad tym co robi. Stopa sama wykonała krok w przód, łyżwa dotknęła lodu.
Zerwał się wiatr, roziskrzona czerń nieba ogarnęła dziewczynę. Nagle utrzymanie równowagi przestało być problemem - czy to Mattia mocniej ją podtrzymał, czy może unosiła się na skrzydłach wiatru? Instynktownie wyprostowała plecy, uniosła głowę. W jej barkach nie było już tyle napięcia, nie było strachu i kurczowego trzymania się Mattii. Astrolog poczuł to, uśmiechnął się, jego ciało zaczęło łagodnie się kołysać, z lewa na prawo. Carmen podchwyciła ten rytm, najpierw niemrawo, potem coraz odważniej. Na moment oderwała stopę, niewprawnie odepchnęła się łyżwą. Prawie straciła równowagę, astrolog złapał ją w ostatniej chwili.
— Prędko ci do tych wywrotek. — Roześmiał się.
— Trzymaj mnie mocniej!
— Jak będę cię za mocno trzymał, to nigdy nie rozwiniesz skrzydeł — odparł, ponownie nabierając prędkości.
Mattia zerknął przelotnie przez ramię, łagodnie skręcił, prowadząc Carmen po szerokim kole. Z satysfakcją zauważył, że nogi już jej się nie trzęsły, że nie patrzyła już tylko na niego, ale i wokół siebie. Na moment oderwała stopę, starając się odepchnąć. Łyżwa stuknęła głośno o lód, kaptur zsunął się jej z głowy, ale Carmen się nie zachwiała. Znów się odepchnęła, Mattia dopasował tempo. Krok po kroku, ich stopy znalazły wspólny rytm, łyżwy zakreślały symetrycznie dopełniające się półkola. Mattia stopniowo przeniósł dłonie z jej bioder na ramiona, odsunął się dalej, chwycił ją za ręce. Carmen znów się spięła.
— Ale nie puszczaj mnie!
— Nie puszczę, obiecuję. — Mattia ponownie skrócił dystans, lekko rozłożył ręce Carmen, by było jej łatwiej zachować równowagę. — Widzisz?
Dziewczyna uśmiechnęła się, mimo wieczornych ciemności było widać, jak się rumieni. Przelotnie spojrzała w oczy Mattii, uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Jej oczy się rozszerzyły.
— Musimy skręcić!
— Jak sobie señorita życzy — odparł ze śmiechem, bez problemu wymijając zatopioną w zamarzniętej wodzie skałę. Carmen spięła się nieco, jej wzrok nie odrywał się od przeszkody, ale dała radę sama skręcić - Mattia nie musiał jej już pomagać.
— Coraz lepiej ci idzie. — Pochwalił ją.
Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem, znów się rozluźniła, jej krok stał się pewniejszy. Mattia odczekał nieco, pozwolił im zrobić kolejne pełne koło na jeziorze. A potem puścił jedną dłoń Carmen, obrócił się, by też jechać przodem, równolegle z nią.
— Mattia!
— Przecież jestem obok. I nie puszczam cię, spokojnie. — Ścisnął mocniej jej dłoń. — Jak stracisz równowagę, to polecimy oboje.
— To nie jest żadne pocieszenie!
Słowa dziewczyny miały wyrazić jej obawę, ale obawy tej nie oddawał ani ton jej głosu, ani wyraz twarzy. Carmen śmiałą się, do tej pory zasłaniający jej twarz szalik zjechał w dół, jednak dziewczyna go nie poprawiała. Zimno i wiatr zdawały się jej nie przeszkadzać, tak była pochłonięta jazdą na łyżwach.
— Chodź, pojedziemy bardziej na środek — powiedziała, wskazując Mattii miejsce z dala od zasp i śniegu.
Astrolog skręcił wraz z nią, ciesząc się w duchu. Carmen błyskawicznie przeszła od "nie wejdę na lód" do "tam pojedziemy", astrolog nie mógł się doczekać następnych kroków na jej łyżwiarskiej drodze. Popatrzył na dziewczynę, przez pewien czas nie zwracał uwagi na to, co miał przed sobą.
Mattia gładko przejechał przez tkwiące w zamarzniętej wodzie pęcherzyki powietrza, jego łyżwa tylko lekko drgnęła na nierównościach. Drgnienie to okazało się jednak zbyt gwałtowne dla Carmen. Uśmiech momentalnie zniknął jej z twarzy, zastąpiony przez panikę, ręce dziewczyny zamachały nieskoordynowanie w rozpaczliwej próbie zachowania równowagi. Mimowolnie pociągnęła Mattię do tyłu, astrolog usiłował jakoś ją podtrzymać. I stało się to, co Mattia zapowiadał od samego początku - jak polecieli, to oboje.
Carmen rozsypała się na lodzie w fałdach płaszcza i zadartej sukni, jej łyżwy przez moment odbijały światło gwiazd. Mattia grzmotnął biodrem o taflę, metalowa sprzączka spodni zostawiła na niej płytką pajęczynę pęknięć.
— Jesteś cała? — zapytał astrolog, unosząc się na łokciu i przesuwając w stronę Carmen.
— Nie patrz! Nic mi nie jest, przewróciłam się tylko trochę...
— Nie można przewrócić się tylko trochę. — Mattia wstał, otrzepał biodro i podjechał do Carmen. Wyciągnął dłoń, chcąc pomóc jej wstać. — Zaliczyłaś pierwszą wywrotkę, więc teraz jesteś prawdziwą łyżwiarką.
Carmen poprawiła suknię i płaszcz, dopiero wtedy uniosła wzrok, jednak zamarła, nim chwyciła dłoń Mattii.
— Co to takiego...?
Astrolog obejrzał się, spojrzał w niebo.
Zielony płomień przełamał czerń nieboskłonu i chłodną biel gwiazd. Rozmigotane światła zorzy polarnej tańczyły wraz z niebiańskim wiatrem, niczym nierzeczywista, zwiewna firanka. Carmen patrzyła jak urzeczona, barwne rozbłyski kładły się jej na twarzy, odbijały w tafli lodu.
Aurora borealis — odpowiedział Mattia, przyklękając z powrotem obok Carmen. — Zorza polarna. Rzadko się pojawia, mamy duże szczęście, że zdecydowała się dzisiaj pokazać.
— Jest piękna... — szepnęła Carmen, wodząc wzrokiem za światłami.
Mattia uśmiechnął się i ponownie zwrócił twarz ku niebu. Dla niego zorza była czymś równie egzotycznym, co dla innych tęcza - również sądził, że jest piękna, ale widok ten już nie zapierał mu tchu w piersiach. Carmen nigdy nie widziała zorzy, to zjawisko w ogóle nie występowało w cieplejszych regionach. Nim przyjechała do Castello Stellato, nie widziała nawet śniegu.
— Hm, piękna... — powtórzył w zamyśleniu. Nie zwrócił uwagi na lekki szelest sukni Carmen.
— Nikt nie patrzy, prawda? — rozbrzmiało tuż przy jego uchu.
Mattia odwrócił się. Zimowe powietrze wypełnił zapach południowych kwiatów, zziębnięty policzek rozgrzał się dotykiem lata. Astrolog był przekonany, że jego serce zatrzymało się na moment. Czas zamarł. W mroku nocy - pocałunek słońca.
Wszystko skończyło się tak nagle, jak się zaczęło. Carmen odsunęła się, wrócił chłód - tym dotkliwszy, że zastępował jej bliskość. W kłującym od zimna powietrzu zatańczyły pierwsze płatki śniegu.
— Czas wracać — powiedziała cicho. — To był piękny wieczór. Dziękuję.
Uśmiech na jej ustach, choć nieśmiały, po raz pierwszy naprawdę sięgnął oczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz