niedziela, 21 marca 2021

Od Lei cd. Pana Sokolnika

Widziałam to niezwykłe stworzenie (a właściwie sam jego łebek) zaledwie przez krótką chwilę, ale już byłam nim absolutnie zauroczona. Duży dziób, oczy jak guziki, śnieżnobiała czupryna - istne wcielenie słodyczy i oryginalności. Nie był to jednak rodzaj typowo cukrowego wyglądu, jakim zwykły odznaczać się króliki czy koty. Przypominał mi trochę zabawki, które szyła nam babcia. W ich głowy czasem wkładałam piórka czy młode gałązki, co z założenia miało imitować włosy, ale nigdy jakoś zbytnio ich nie przypominało. Tenże ptak przypominał mi trochę ożywioną maskotkę - słowem, był rozczulający.
Gdyby była tu teraz Miśka, z całą pewnością skakałaby z radości - naprawdę, ta dziewczyna nigdy nie przestawała mnie zadziwiać swoją ponadprzeciętną ekspresją, która ujawniała się zwłaszcza w obecności zwierzaków maści wszelakiej. Kiedy pewnego dnia dzieci sąsiadów przyniosły do naszego domu małego szczeniaka, prawie zadusiła go z miłości na śmierć. Branie jej ze sobą do lasu zwykle wiązało się z trudnością upolowania czegokolwiek - nie mogła powstrzymać okrzyku zachwytu za każdym razem, kiedy widziała zająca lub sarnę, a dąsała się, kiedy sięgałam po łuk. Z tego też powodu niechętnie jadła mięso, pochłaniała za to ogromne ilości warzyw. Widząc ptaka, który mówi, nie wypuściłaby ani jego, ani właściciela przez kilka godzin. Cóż, tutaj akurat sama nie byłam lepsza - stworzenie było niezwykle ciekawe. Z nieco niewyparzonym językiem, ale to tylko dodawało mu uroku. Przypominał rozbrykane dziecko.
- Absolutnie nie ma za co przepraszać - zaśmiałam się, zerkając na wybrzuszenie w okolicach brzucha chłopca. - Jest piękny. Pewnie musiałeś z nim być od urodzenia, że tak ładnie z tobą rozmawia?
Czarnowłosy nie odpowiedział od razu. Wyraźnie się speszył, uparcie uciekał wzrokiem jakby w stronę mojej torby. Zajęło mi to dobrą chwilę, żeby to stwierdzić, ale bez dwóch zdań wyraźnie na nią patrzył. Zauważył spore wybrzuszenie? Domyślił się, że mam tam stworzenie, które jeszcze rano spokojnie hasało po lesie? Odruchowo sięgnęłam ręką w stronę materiału, by upewnić się, że nic mi stamtąd nie wystaje. Nauczona życiem z Miśką wiedziałam, że chodzą po tym świecie tak wrażliwe dusze, że widok czegoś martwego wzbudzał w nich ból, jakby to im samym odebrano życie. Świadomość, że przyczyniłam się do śmierci niewinnej istoty nie była czymś przyjemnym, ale wiedziałam też, że nie zrobiłam tego dla sportu czy zabawy. Zaniosę go niedługo Irinie, żeby inni mogli dzięki ciepłej strawie odzyskać energię, być może przed wyczerpującą misją.
- Właściwie to nie - odpowiedział w końcu, nadal ze spuszczonym wzrokiem. - Ma już swoje lata, ale nie jesteśmy od zawsze razem.
- Och, rozumiem...
Speszenie nieznajomego udzielało się również i mnie. Czy wypadało mi dalej wypytywać o Ignasia? Było przecież zimno, a biorąc pod uwagę, że chłopak niósł swojego opierzona towarzysza pod grubą warstwą ubrań, zapewne nie było to stworzenie przyzwyczajone do mroźnych temperatur ani śniegu. Równocześnie, byłam go ciekawa. Przypominał mi trochę Paula, synka Marcela. Mieli podobne włosy, nawet głos nieznajomego kojarzył mi się z moim małym bratankiem: z łatwością mogłam sobie wyobrazić, że tak właśnie będzie brzmieć, gdy dorośnie. W ogóle mógłby go całkiem przypominać, ale pewnie jeszcze się zejdzie, zanim tak wyrośnie, biorąc pod uwagę, że ten berbeć za niedługo będzie obchodzić dziewiąte urodziny (nawet jeśli już podejmował bardzo dorosłe decyzje i planował oświadczyć się córce sąsiadów, gdy skończy dziesięć lat, taki szkrab).
- Mógłbyś mi opowiedzieć może nieco więcej o swoim przyjacielu? Nigdy nie widziałam takiego gatunku - zapytałam, dając wreszcie ujście swojej ciekawości. - A właśnie. Jestem Lea, bardzo mi miło.

Panie Sokolniku? ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz