piątek, 26 marca 2021

Od Inanny CD. Isidoro

Ciemna brewka powędrowała ku górze, a płowy włos zatańczył wokół smukłej, obsypanej złotymi piegami, twarzyczki, kiedy nieznajomy wyciągnął w jej stronę poduszkę — tę samą, która jeszcze niedawno znajdowała się w jegomościa spodniach — zupełnie jakby spodziewał się, iż dziewczyna jakkolwiek się istnieniem poduchy zainteresuje, bądź przyjmie ją jako swego rodzaju ekscentryczny podarek. Pokręciła pospiesznie głową, robiąc ostrożny krok w tył. Jakiekolwiek nie panowałyby w Nalaesii zwyczaje, które samej Inannie mogły wydawać się cudackie i osobliwe, przyjmowanie obcej pościeli nie było czymś, na co jasnowłosa miałaby być w tym momencie gotowa. Uśmiech jednak ani na moment nie spłynął z opalonej buziuchny, mimo iż gest poznanego co dopiero gildijczyka faktycznie zdołał odrobinę bardkę zaskoczyć. Nie pozwoliła sobie na dłuższą chwilę osłupienia, zaraz zajmując się ciemnowłosym i nie czekając na jakąkolwiek zgodę z jego strony, zaoferować chłopakowi swe towarzystwo.
Inanna mruknęła, smukły paluszek wylądował na dolnej wardze.
— Czym zajmują się — przerwała, próbując powtórzyć słowa Isidoro, mimo iż język dziewuszki wyraźnie jej na to nie pozwalał — astromofologowie?
Promienie wczesno-wiosennego słońca ponownie przedostały się przez grubą warstwę zabrudzonej szyby, kolorując drewniane ściany jadalni złocistymi plamami, idealnie współgrającymi z równie ciepłym oraz jasnym okiem bardki. Zastukała opuszkami palców o blat stołu, zaraz przymykając ciemne powieki i rozkoszując się ciepłem ognistej gwiazdy, która ułożyła na niej swe gorące spojrzenie. Gorące spojrzenie bóstwa, które dwadzieścia lat temu zdołało uratować ją przed nieczułym pocałunkiem śmierci.
Nie sądziła, że kiedykolwiek zatęskni za ulicami swej ojczyzny, gdzie w każdym, ciaśniejszym zaułku unosił się smród potu oraz szczyn, gdzie suche, napływające z pustyń powietrze raniło wrażliwą skórę, wargi spragnione wody. Brakowało jej ciepła, kolorów, śmiechu swych rówieśników. Brakowało wieczornych tańców, poobcieranych kolan; wszystkiego tego, co pozostawiła za sobą, opuszczając wysokie mury miasta oraz wyruszając w wymarzoną podróż, z której nigdy miała nie powrócić.
Kątem oka dostrzegła kolejnego z gildijczyków, czując na sobie zaskoczone spojrzenie nieznajomego, któremu jeszcze chwilę temu sprzątnęła śniadanie zaraz sprzed nosa, oferując je swojemu nowemu towarzyszowi. Machnęła drobniutką dłonią, fuknęła gniewnie w jego stronę z tylko sobie znanego powodu.
— To tak, jak ja! — odparła donośnie, przez co słowa bardki rozeszły się po całym pomieszczeniu. Poprawiła się jeszcze na swoim miejscu, a płowy kosmyk odrzuciła za plecy. Drewniane bransolety zagrały na odkrytej rączce. — Do bitki się nie nadaję, żaden ze mnie pięściarz, czy inny rozrabiaka. Ale, sam rozumiesz, czasem na sytuację nie ma się wpływu, a wtedy nim się obejrzysz, zostajesz wciągnięty w jakieś nieprzyjemne perypetie. — Złapała za kubek, w którym znajdowała się właśnie zbożowa kawa. — Ile to ja już lutni straciłam, kiedy któremuś nie za bardzo spodobały się słowa lub kiedy raz nie udało mi się wejść na odpowiedni dźwięk, więc potem wszyscy oburzeni, że za co oni płacą, choć płacić płacili jedynie karczmarzowi, który dolewał do kufli coraz to więcej piwa. Pięści szły w ruch, a że moje piąstki za duże nie są, trzeba było sobie radzić inaczej, nie?
Zachichotała radośnie, czemu akompaniował nierówny rytm wybijany przez przywiązane do dziewczęcego pasa grzechotki, jednak zaraz, zupełnie wyrwana z własnego rozbawienia przez niespodziewane słowa Isidoro, zamilkła w niemałej konsternacji. Ściągnęła ciemne brewki, posyłając swemu towarzyszowi pytające spojrzenie, chcąc się przekonać, czy faktycznie dobrze zdołała usłyszeć jego słowa. Nie byłaby w stanie zliczyć, jak wiele razy odpowiadała już na to pytanie, te kilka lat temu, kiedy całe jej życie obracało się wokół brudnych, gorących uliczek, a każda wizja przyszłości była jedynie nieosiągalną mrzonką lepszego życia. Marzeniem, na tyle odległym, że nigdy nie miała pochwycić go w swe ramiona. Mimo to, w oczach wielu już dawno dopadła ją dorosłość. Ta sama, która, gdyby tylko tej jednej nocy nie postanowiła opuścić bezpiecznych ścian klasztoru, już dawno zrobiłaby z niej żonę oraz matkę, niekoniecznie szczęśliwą i niekoniecznie spełnioną.
Wzruszyła leciutko ramionami, szeroki uśmiech opuścił rozpromienioną twarzyczkę. Miała o wiele więcej szczęścia niż cała reszta pozbawionych domu dzieciaków, każdego dnia próbujących jakkolwiek przetrwać w świecie bogatych i dorosłych. Większość z nich kończyła w ciemnych rynsztokach — padnięci z głodu, przemęczenia. Inanna zdołała uwolnić się od tego losu. Od niechcianego końca w zapomnieniu. I chociaż ostatecznie znowu została sama, całkowicie pozbawiona przyjaciół czy rodziny, niejeden z tamtych wyrostków zrobiłby wszystko, by teraz znaleźć się na jej miejscu.
— Cóż, zawsze chciałam grać — odparła wreszcie po chwili namysłu, tym razem jednak bez towarzyszącego jej wcześniej podekscytowania. Wzięła głęboki wdech. — Grać i śpiewać. I pisać też, chociaż jeśli o pisanie chodzi, znam tylko podstawy — przyznała niechętnie, wracając myślami do pierwszych lat swego życia, gdzie jako wychowanka duchownych i ta, będąca żywym dowodem na faktyczne istnienie sił wyższych, przyjmowała jeszcze jakiekolwiek nauki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz