piątek, 12 marca 2021

Od Isidoro cd. Inanny

Isidoro siedział w obserwatorium, pochylał się nad rozłożonymi kartami tarota. Było bardzo wcześnie, ledwie świtało i astrolog miał na sobie wyłącznie koszulę nocną i miękkie, filcowe kapcie w gwiazdki. Wpatrywał się w karty, przechylał nieco głowę. Tarot mówił mu dzisiaj wiele zaskakujących rzeczy, Isidoro zaś słuchał grzecznie, łowiąc każde słowo wypowiadane przez przeznaczenie.
Oto na środku leżał Głupiec. Pyzata twarz śmiała się do Isidoro, barwny strój przyciągał wzrok. Wzrok przyciągały również i zjeżdżające do kolan spodnie, a raczej to, co odsłaniały. Głupiec świecił gołymi pośladkami, robił to jednak w sposób na tyle uroczy i niewymuszony, potykając się o własne nogi, że było to raczej zabawne niż krępujące.
Głupiec rzadko wskazywał na konkretną osobę, rzadko też przewidywał niefortunne wypadki - zupełnie na odwrót, niż wydawało się to tym, którzy o tarocie nie mieli za dużego pojęcia. Isidoro uśmiechał się do charakterystycznej karty, która tak często była zwiastunem przewrotnego, ale i zabawnego losu, następnie zaś popatrzył na dwie flankujące ją karty. Mag z jednej, muzykant z drugiej.
Mag przedstawiony był w postaci starca z długą brodą, którego powłóczysta szata rozlewała się błękitnymi kaskadami na dziwaczny, złoty tron wsparty na pojedynczej, kurzej nóżce. Trudno było powiedzieć, co konkretnie malarz chciał przez to przekazać i jaka to artystyczna wizja mu przyświecała. Nóżka była cienka, wydawała się chwiać na żerdzi, a złoto ciężkiego tronu niemal ją przygniatało. Mag wydawał się nie zwracać na to uwagi, jego wzrok utkwiony był gdzieś w górze, w niebiosach, znajdujących się daleko poza obramowaniem karty.
Muzykant podzwaniał płaszczem obszytym złotymi monetami, fantazyjny kapelusz zjeżdżał mu na oczy. Egzotyczna lutnia o niemożliwie zagiętym gryfie dominowała większość karty, postać muzykanta wydawała się ją po trochu otaczać, a po trochu podpierać. Struny drżały, szarpnięte malowaną dłonią, powietrze wibrowało wesołymi tonami, choć przecież to tylko zwykły kawałek lakierowanej tektury leżał na stole.
Isidoro otaksował wzrokiem pozostałe karty. Rydwan mknął przez pustynny kraj, ciągnąc za sobą pasmo duszącego kurzu i złotych iskier. Siódemka Denarów toczyła się krągłymi monetami po dębowym stole. Do tego jeszcze Trójka Kielichów pyszniła się złotymi tłoczeniami, zaraz zaś obok leżało Koło Fortuny - nieco na uboczu, jakby na doczepkę.
Siedem kart składało się na wróżbę na nadchodzące dni, Isidoro zaś dawno nie widział tak niezwykłego połączenia. Chyba ostatnio w Almerze los postanowił zabrać go na taką przejażdżkę. Astrolog doszedł do wniosku, że nie ma co narzekać - zdążył już odpocząć po nadmorskich wakacjach, los miał więc wolną rękę, by znów go czymś zadziwić.
Isidoro wrócił do swojego pokoju. Słońce było coraz wyżej, czas najwyższy było ubrać się i odświeżyć, i - rzecz jasna - pójść na śniadanie. Irina bardzo dokładnie zliczała rano, kto pojawiał się na posiłku, a kto marudził, Isidoro zaś nie chciał być w tej drugiej grupie, jako że groziło to oberwaniem chochlą po głowie. Astrolog nie był jeszcze mentalnie gotowy na pożegnanie z tym światem, toteż nie chciał kusić losu i narażać się Irinie.
Mężczyzna odświeżył się, zmienił koszulę nocną na swój codzienny strój, jednak dodał do niego jeszcze jeden element - poduszkę, włożoną strategicznie w tylną część spodni. Tego poranka miała być kluczowa dla jego przetrwania. Isidoro popatrzył jeszcze raz w lustro i sprawdził, czy jego nagle powiększone pośladki nie odznaczają się nadmiernie, przykrył jeszcze wszystko płaszczem i tak przygotowany, ruszył na stołówkę.
Wszedł do pomieszczenia zaraz za Mattią. Jego brat pewnym krokiem udał się po jedzenie, Isidoro jednak nie miał tyle szczęścia. Akurat, gdy przechodził koło drzwi kuchennych, te nagle rozwarły się z hukiem i wypadła z nich jakaś kobieta. Isidoro nie zdążył się jej nawet przyjrzeć, nie zdążył zareagować, gdy został staranowany przez nieznajomą. Świat wyciął fikołka, Isidoro poleciał do tyłu i grzmotnął najmniej szlachetną częścią ciała prosto o bukowe deski. Poduszka spełniła swoje zadanie, uderzenie nie było nawet w połowie tak bolesne, jak mogłoby być i astrolog nawet nie zadzwonił za mocno zębami.
Mattia zaraz się odwrócił, spojrzał zaskoczony na swojego brata.
— Wszystko w porządku? — Już miał podejść, ale Isidoro machnął tylko ręką.
— W porządku, nic mi nie jest. — Isidoro zwrócił się do nieznajomej. — A ty? Jesteś cała?
Popatrzył na kobietę. Trudno byłoby zapomnieć jej twarz - harmonijną, ogorzałą od słońca, usianą miriadami złocistych piegów, do tego okoloną grzywą płowych włosów. Dotykała dłonią czoła, choć Isidoro był święcie przekonany, że czołami się nie zderzyli. Nie sięgnąłby chyba, nieznajoma była od niego nieco wyższa.
Isidoro w końcu pozbierał się z podłogi i wyciągnął poduszkę ze spodni dochodząc do wniosku, że spełniła już swoje zadanie. Następnie wyciągnął dłoń do drugiej poszkodowanej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz