wtorek, 30 marca 2021

Od Sophie

Sophie usiadła przy biurku w swoim nowym, przytulnym i jeszcze nie urządzonym laboratorium. Stół alchemiczny była już przymocowany, wyschła farba na kracie do montowania szkła. Co delikatniejszy sprzęt wciąż znajdował się jednak w drewnianych pudłach, Sophie nie zdążyła też wypakować żadnych odczynników. Liczyła jednak, że nie zajmie jej to dużo czasu - wiedziała co robi, wszystko już rozplanowała, pozostało teraz ten plan wykonać.
Sophie rozłożyła przed sobą kartkę. Zawinęła rękawy, odgarnęła włosy, umoczyła pióro w atramencie i zaczęła pisać.
Szanowny Panie Profesorze,
mam nadzieję, że mój list zastanie Pana w dobrym zdrowiu.
Kobieta popatrzyła na swoje dzieło, lekko zacisnęła usta. Nie czuła się zbyt wygodnie w tak formalnym stylu listu, jednak profesor von Hohenheim przykładał wagę do etykiety i konwenansów, a Sophie wiedziała, że profesjonalny ton sprawi mu radość. Kwitnący pod oknem jaśmin napełniał laboratorium delikatnym, kwiatowym zapachem, kobieta wróciła do pisania.
Dotarłam szczęśliwie na miejsce i obecnie jestem w trakcie urządzania laboratorium. Zajmuje mi to wiele pracy, nieocenionymi są też Pana Profesora wskazówki, którymi podzieli się Pan ze mną jeszcze w Sorii. Sądzę, że wiedza ta, a także przesłana przez Pana aparatura, wymiernie przyczyni się do o wiele szybszego rozpoczęcia przeze mnie właściwej pracy. Jej wyniki będę konsultować na bieżąco.
Sophie postukała piórem o kant kałamarza, przez chwilę zbierała myśli. Jaśmin pachniał na tyle intensywnie, że miała z tym lekki problem.
Pośród zapoznanych tu przeze mnie osobistości, każda wyróżnia się wieloma wielce unikatowymi cechami, które to cechy niezwykle trudno byłoby mi opisać, nie czyniąc tego listu nadmiernie długim. Intuicja podpowiada mi, że oto znalazłam środowisko, którego egzotyka i różnorodność będzie dla mnie prawdziwym katalizatorem postępu naukowego.
Alchemiczka ponownie oderwała pióro od kartki, przebiegła list wzrokiem. Może powinna napisać o chociaż kilku osobach?
I wtedy do niej dotarło.
Że jaśmin nie kwitnie w marcu.
— Cholera ciężka! — krzyknęła, zrywając się gwałtownie z krzesła, otwierając okno na oścież tak, że huknęło o ściany budynku.
Naciągnęła koszulę, by zakrywała dolną połowę jej twarzy, tworząc prowizoryczną maskę. Zaraz pobiegła do drzwi, je też otworzyła i przytomnie przypadła krzesłem. Wiatr momentalnie stworzył przeciąg w pomieszczeniu, zrobiło się zimno. Sophie podbiegła do skrzyń z odczynnikami - stały jedna na drugiej, starannie opisane i zabite gwoździami.
— Gdzie jesteś, do kroćset... — mruknęła do siebie, błądząc wzrokiem po skrzynkach, aż znalazła tę właściwą.
Była na samym spodzie, u podstawy owej nieforemnej piramidy, którą Sophie miała zająć się dopiero jutro, jeśli nie później. Rzeczywistość zweryfikowała - ta właśnie skrzynka zawierała pękniętą butelkę z odczynnikiem, który może nie był nie wiadomo jak toksyczny, ale jeśli odparuje cały jego litr, na pewno w końcu ktoś się zatruje.
— Dobra, myśl, kobieto!
Konkluzja była szybka i konkretna. Sama sobie nie poradzi.
Sophie podbiegła do drzwi, zwinęła dłonie w trąbkę i krzyknęła, ile sił w płucach:
— RATUNKU!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz