sobota, 20 marca 2021

Od Pana Sokolnika cd Antaresa

𓅪

W dwanaście i pół sekundy zdążyło zadziać się dużo. Na tyle dużo, bym nie do końca potrafił poskładać własne myśli, przeanalizować obecną sytuację i pomyśleć, co mógłbym odpowiedzieć. W dwanaście i pół sekundy mężczyzna zdołał poprawić włosy, tak samo, jak Ignaś własne piórka. Gdy nareszcie dobrał się do własnego skrzydła, długo jeszcze męczył je dziobem, zanim zdołał zadbać, by wszystko było dokładnie tak, jak sobie to wyobraził. Nie należał do ptaków strojnych, ale zdecydowanie był jednym z bardziej wygodnickich, jakie miałem przyjemność spotkać i bliżej poznać. Zbratać się. Zwał, jak zwał.
W te dwanaście i pół sekundy udało mu się również znaleźć na wyciągnięcie wyjątkowo chudej dłoni i przedstawić się, jak to przystało na każdego, szanującego się człowieka, który nie zerkał na ludzi z dziwną manierą wyższości.
Ku mojemu rozczarowaniu, zdążyło się okazać, że kilku gildyjnych gagatków właśnie takim przeświadczeniem żyło i niechętnie, albo z wyjątkowym uprzedzeniem, przedstawiali się. Przy okazji oczekując oczywiście specjalnego traktowania, zgięcia się w pół i wycałowania królewskich sygnetów, które najprawdopodobniej (o ile w ogóle) leżały właśnie w którejś z szuflad przeznaczonej im komody. Oczywiście całość ta została poddana przeze mnie wyraźnej hiperbolizacji, bo nawet jeśli co poniektórzy zdawali się zgryźliwymi, to najprawdopodobniej wynikało to z wcześniejszych nieprzyjemności, jakie zastali w ciągu dnia, aniżeli głęboko zakorzenionych uprzedzeń. Sam również nigdy nie miałem w zwyczaju chować urazy, to też przy każdej okazji zdarzało mi się skinąć głową na „dzień dobry” i uśmiechnąć się na tyle ładnie, na ile potrafiłem; przy okazji prosiłem o litość siły wyższe, by Ignaś przypadkiem nie zdecydował się przypomnieć ze swoim żartem o wężu, czy innym, niekoniecznie dopuszczalnym społecznie mottem.
Zastanawiałem się, ile zajmie, zanim zmuszony zostanę do przeproszenia absolutnie każdego możliwego mieszkańca za nieznośną papugę, która nie dość, że wulgarna, to z wielką przyjemnością męczyła nieznajomych. Obsiadała, przytłaczała swoją obecnością i niby wampir energetyczny, wykorzystywała ludzi ku własnej przyjemności.
Pewna wróżka pokwapiła się nawet o stwierdzenie, że nieszczęsne ptaszysko było przeklętym, co zbyłem krótkim machnięciem ręki; nigdy nie chciałem sobie takimi ideami zaprzątać głowy, jakby przynajmniej godziły one w moją godność. W rzeczywistości jednak prawdziwie obawiałem się, że przypuszczenia kobiety były prawdziwe, a Ignaś, jak cudownym stworzeniem by nie był, sprowadzał, gdzie mógł nieuchronne katastrofy. Ignorancja nigdy nie miała być poprawną odpowiedzią na żadne zagadnienie, nie byłem chyba jednak dotychczas w formie, ani w humorze, by roztrząsać podobne obawy i wgłębiać się w sprawy natury nadprzyrodzonej. Żyłem w końcu z Ignasiem samotnie (przynajmniej do tej pory) i nigdy nie sprowadził na mnie (o innych zamiaru się wypowiadać nie miałem) większych problemów.
Teraz jednak kiedy w dwójkę mieliśmy koegzystować z dziesiątkami innych ludzi, zacząłem przypuszczać, że powinienem zająć się tą sprawą i ewentualnie skorygować wszelkie… Błędy? Którymi obarczone zostało ptaszysko.
Dwanaście i pół sekundy wcale nie było taką dużą ilością czasu, a jednak mimo to czułem, jakbym wpadł w błędne koło, zakrzywioną rzeczywistość, w której czas mijał zdecydowanie wolniej. Mężczyzna wciąż czekał na moją odpowiedź, a każda kolejna sekunda, której długości nie byłem w stanie dokładnie określić, działała jedynie na moją niekorzyść. Nie potrafiłem również określić, jak długo miał przyjemność już czekać. Jeśli dłużej, niż pięć normalnych sekund, mogło zrobić się już niekomfortowo. Z kolei jeśli dopiero co dygnął i powietrze przebite zostało przez imię [Antares, kolejne, które jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu o kulturowym miszmaszu. Nie było egzotycznym (jak Inanna), nie było również zwykłym (jak Marta), wstrzeliwując się dokładnie w środek tworzonej przeze mnie skali gildyjnych udziwnień. Uznałem, że dobrze byłoby umieścić go obok Ignatiusa, jednak nie za daleko od Iry], również byłoby nietypowym od razu odpowiedzieć, wychodząc tym samym na spieszącego się furiata. Dlatego poczekałem jeszcze dokładnie dwie sekundy, zanim odpowiedziałem niezbyt głębokim ukłonem, w rodzinnym zwyczaju kładąc prawą dłoń na lewej piersi, palcami muskając zakryte obojczyki.
— Pan Sokolnik. Również mi miło — odparłem, czując, jak Ignaś powoli przeskakuje na moje plecy, nie chcąc runąć z mojego ramienia. Problem pojawił się jedynie w momencie, kiedy zacząłem się prostować, wbić musiał więc szpony w materiał moich szat, a następnie, jak gdyby nigdy nic, przejść pod moją lewą ręką, skąd wystawił ciekawski łeb. — Przeprosiłbyś, zamiast się wygłupiać, Ignasiu — westchnąłem ciężko, sięgając po papugę, która z radością rozsiadła się, tym razem na prawej dłoni. — Przeproś Antaresa za swoje karygodne zachowanie.
— Przaszam! — zniekształcone skrzeknięcie wynagrodzone zostało przeze mnie pogłaskaniem ignasiowej głowy.
Dopiero w tej chwili przyjrzałem się dokładniej mężczyźnie. Był drobniejszy ode mnie, niższy ode mnie, jednak postura jego wskazywała na wyjątkową samodyscyplinę. No i ostrze kryjące się w pochwie. Skinąłem głową, widząc, z czym mam do czynienia.
— Piękna...
— Piękna pogoda! — Ignaś zagwizdał. — Spacer!
— Tak, piękna pogoda na poranny spacer, wyjąłeś mi to z ust — mruknąłem, zdecydowanie ciszej, niż żwawa, pewna siebie papuga, która niespokojnie kręciła się na mojej ręce.
— Piękna pogoda. Peekaboo!
— Pogramy w peekaboo, ale później, dobrze?
— Peekaboo!
— Najpierw śniadanie.
— Śniadanie! Idziesz śniadanie? — gwizdnięcie, odwrócenie się do mężczyzny, zatrzepotanie skrzydłami.
— Ignaś chciałby wiedzieć, czy wybierasz się na śniadanie.

𓅪

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz