czwartek, 11 marca 2021

Od Antaresa cd. Williama

Antares nie przywykł do tego, by tak niefrasobliwie łapać go i gdzieś prowadzić, ale rzecz jasna nie zaprotestował, pozwalajac bibliotekarzowi, by nawigował go po swym książkowym królestwie. To było dla Antaresa niecodzienne, poczuć na nadgarstku dotyk dłoni, która nie była szorstka i spracowana, nie była pokryta odciskami od dzierżenia broni. Przecież ostatnio to sir Roderyk łapał go za nadgarstek, poprawiając chwyt na mieczu i prowadzenie ostrza. Dawno, kiedy jeszcze Antares był ledwie giermkiem.
"Gość ma nosa, od razu wyczuł, że jesteś pierdoła i zaraz się zgubisz", podsumował ten drugi, rycerz nie miał już nawet siły, żeby wywrócić oczami.
"Jak znajdzie tę książkę, to będę, kurna, pod wrażeniem. Bardziej mglistego opisu już nie mogłeś mu zaserwować, co nie?"
Antres, jak nie lubił zgadzać się z magiem, tak teraz nie miał wyboru - wiedział dobrze, że podał Williamowi szczątkowe informacje i mężczyzna mógł kojarzyć dzieło chyba tylko wtedy, jeśli sam je przeczytał i pamiętał... Rycerz gorąco liczył na uśmiech losu i proszę - ten jeden raz los postanowił mu go sprezentować w postaci szeroko uśmiechniętego Williama podającego mu szukaną książkę.
— Bardzo dziękuję — powiedział rycerz, odbierając wolumin. Miał taką samą, zieloną okładkę, jak książka, którą niegdyś czytał, i do tego rycinę przedstawiającą mężczyznę z narzuconą na ramię charakterystyczną, zwierzęcą skórą.
Antares ożywił się nieco na następną propozycję Williamia.
— Jeśli nie stanowiłoby to nadmiernego problemu, bardzo chętnie napiłbym się herbaty. Poproszę.
— To żaden problem — zapewnił go William. — Chodź, wrócimy do centrum biblioteki. Tam jest więcej światła i będziesz mógł wygodnie usiąść.
To mówiąc, Will ponownie wziął rycerza za nadgarstek i pociągnął za sobą. Antares dał się oczywiście zaprowadzić, posłusznie zajął miejsce na jednym z foteli. William zaginął gdzieś w trzewiach biblioteki.
"I co? Tu jest milej, niż na tym twoim placu treningowym. Jakbyś poszedł po rozum do głowy i wziął się za studiowanie magii, to byś codziennie dostawał herbatę od Willa. Ale nie! Ty wolisz codzienny wpierdol od Aarona."
Antares doszedł do wniosku, że mógłby znaleźć w swym grafiku czas i na jedno, i na drugie. Rycerz otworzył książkę, przebiegł wzrokiem pierwszą stronę tekstu. Co prawda pamiętał, jak wszystko się zaczynało, stwierdził jednak, że nie byłoby złym pomysłem odświeżyć sobie fabułę i zwyczajnie zacząć od początku.
W tym momencie wrócił Will, niosąc dwa pękate kubki z herbatą. Jeden postawił na stoliku obok Antaresa.
— Proszę. Pomyślałem, że biała herbata z jaśminem będzie trafionym wyborem.
— Tak, dziękuję — Antares sięgnął po kubek.
— Ale poczekaj, aż trochę przestygnie. Dopiero co ją zaparzyłem. — Will zaśmiał się, skierował kroki ku swojemu stanowisku. — Pozwolisz, że wrócę do pisania? Jeśli będziesz czegoś potrzebował, będę pod ręką. Nie wahaj się z pytaniami, zaręczam, że nie będziesz mi przeszkadzał.
— Tak, dziękuję — powiedział ponownie rycerz, wywołując na twarzy Willa wyraz lekkiego rozbawienia.
W bibliotece zapadła cisza, gdy obaj mężczyźni zajęli się swoimi książkami. Antares dość szybko zanurzył się w fabule dzieła, jednak od czasu do czasu podnosił wzrok, gdy cichy stukot odstawianego przez bibliotekarza kubka na moment rozpraszał jego uwagę. Ten drugi, o dziwo, nawet nie miał nic zgryźliwego do powiedzenia i Antares miał wrażenie, że mag chyba usnął, ukołysany aromatem herbaty, szelestem kartek i miarowym skrzypieniem pióra o pergamin.


Antares ściągnął troczki koszuli, następnie założył na to pikowany, biały aketon. Zebrał w dłoniach kolczugę, wsunął ręce w rękawy, przerzucił resztę przez głowę. Poczuł ten przyjemny ciężar na ramionach, jak klepnięcie dłoni starego przyjaciela, gdy utkana z metalowych kółek zbroja rozlała się do samych kolan. Gdy był w trasie, zdejmował kolczugę jedynie do snu, teraz zaś, gdy dołączył do Gildii, nie miał powodu, by codziennie nosić zbroję. Chyba jednak trochę zmiękł, może się odzwyczaił. Powinien porozmawiać z Aaronem, może starszy wojownik dałby się namówić na bardziej wymagający trening.
Kolczuga sięgała mu daleko, długie rękawy chroniły również łokcie. Antares założył na to wszystko zdobny kaftan utrzymany w pogodnie błękitnym odcieniu - osłaniał metalowe kółka zbroi tak, by o nic nie wadziły, ale spod rękawów i dołu widać było srebrny pasek kolczugi. Antares zapiął pas z mieczem, założył okute metalem karwasze i zarzucił płaszcz. Rękawice zatknął za pasem, wziął spakowane juki i udał się do stajni.
Favellus czuł, że coś się święci. Poznał po wypakowanych jukach, że jadą w dalszą podróż, więc niecierpliwił się w boksie, racząc Antaresa nagłymi chlaśnięciami długiego ogona. Rycerz dopiął w końcu ostatnią torbę i wyprowadził Favellusa ze stajni.
Will zaraz dołączył, dosiadając Idalii, jednej ze spokojnych, gildyjnych klaczy. Mężczyzna ubrany był w wygodny strój podróżny, a ramiona okrył grubym płaszczem. Co prawda wiosna miała przyjść lada chwila, ale poranki i wieczory wciąż były zimne, łatwo było się przeziębić.
— Wybacz zwłokę! Spakowałem jeszcze trochę herbaty z goździkami i kardamonem — powiedział, ruszając w stronę gościńca. — Rozgrzeje nas, jeśli w nocy ściśnie mróz.
Favellus momentalnie ruszył, jak zwykle próbował wysforować się przed drugiego konia. Antares ściągnął mu nieco wodze, poklepał po szyi.
— Powiem szczerze, że nadal dziwi mnie wybór Cervana. I sama misja.
Antares nie mógł się nie zgodzić. Gdy Mistrz przedstawił im ich zadanie poprzedniego wieczoru, rycerz spodziewał się wszystkiego - tropienia potworów, stawania do pojedynku, ochorny ważnej osobistości - ale nie tego, że będzie musiał udać się na czyiś ślub.
— Byłeś kiedyś na ślubie? To znaczy, na takim szlacheckim ślubie.
— Tak — odparł Antares.
Zapadła cisza, Will parsknął lekkim śmiechem, ale był to śmiech pełen niewinnej wesołości i rozbawienia.
— A coś więcej?
Antares zerknął na bibliotekarza.
— To był ślub lady Glorii Richardson z lordem Archerem Wallacem. Panna młoda była w sukni prawie w całości z koronek i złotogłowiu, było pełno gości, a uczta potem trwała do samego rana. Podali głównie dziczyznę - było kilka dzików i sarnina, a nawet i niedźwiedź, ale tylko dla gości honorowych. Zaproszono mnóstwo muzykantów, byli też akrobaci... — Antares urwał, zmarszczył brwi. — Trudno byłoby w takiej ciżbie dostrzec skrytobójcę.
William westchnął ciężko, jego uśmiech zniknął, wargi lekko się zacisneły.
— Myślisz, że sprawa jest aż tak poważna? Zakłócić przebieg uroczystości to jedno, ale skrytobójca...
— Tego nie wiem — odparł szczerze rycerz. — Ale cokolwiek się tam wydarzy, będę gotowy. Włos nie spadnie z głowy ani państwa młodych, ani twojej. Nie musisz się martwić. Jakoś dojdziemy do tego, kto wysyłał te listy z pogróżkami, a potem doprowadzimy go przed oblicze sprawiedliwości.
William ścisnął mocniej wodze.
— Może obędzie się bez walki...
— Może — zgodził się Antares. — Oby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz