sobota, 13 marca 2021

Od Ophelosa CD Leonarda

Spojrzenie siwe zawisło na spojrzeniu szarym, a galopujące myśli zatrzymały się na dłuższą chwilę na tej jednej, jedynej, że oczy Leonarda były oczami przeokropnie smutnymi i zmęczonymi bardzo, jeżeli nie bardziej od tych chryzantowych. I pastuch nawet nie zauważył kiedy donośnie wypuścił powietrze przez nos, ramiona jego opadły, a sylwetka rozluźniła się, jakby to on dopiero co wypuścił za długo trzymany w ustach dym. Nie narzekał na wymagania krążące po szarych oczach Leonarda. Nie narzekał na wyzwania, prośby i jego obrzydliwą, infantylną bezpardonowość, która żądała od samego słońca, by to błyskało cieplej i mocniej, od drzew, by ponownie wypuściły liście na zbliżającą się zimę, od trawy, by ta zazieleniła się jeszcze bardziej, tak samo, jak robiła to w środku wiosny.
Ophelos, tak samo jak ta natura, mógłby się dostosować, bo nie odnajdywał w nich kiedyś znajomej nienawiści.
Owce cały czas spokojnie skubały przyziemne pozostałości roślin, może jedna podniosła głowę i zmrużyła oko, spoglądając na tę zupełnie niewerbalną i pozbawioną jakichkolwiek gestów wymianę czułości pomiędzy dwoma chłopcami.
Chryzant skrzyżował swoje nogi w kostkach, stopą potarł o już przygotowującą się do zimy trawę.
I spodobało mu się bardzo, jak w końcu oboje odpuścili, a jego towarzysz chyba po raz pierwszy pozwolił swym tęczówkom błysnąć weselej, kącikom ust unieść się i zmarszczyć, a rzęsom zatrzepotać w roześmianym geście, który oświadczył zamarłemu w bezdechu światu, że jest nie najgorzej. Pastuch odpowiedział mu tym samym, no, może na dokładkę pokręcił jeszcze głową, nie dowierzając odrobinę, że w taki sposób doprowadzą do rozluźnienia atmosfery. Prędzej spodziewałby się obrazy majestatu wielkiego panicza z dobrego domu, który nie może pozwolić gorzkiej żółci swego żołądka zebrać się w gardle.
A jednak.
Owca powróciła do dalszego skubania trawy, a Chryzant drgnął lekko, bo przecież zauważył, jak szare oczy zjeżdżają z tych jego, muskają nos i roześmiane wargi, ślizgają się po przełykającej ślinę grdyce, aż w końcu zatrzymują się na zmęczonych pracą palcach, na opuszkach ściskających fajkę, jakby był to najcenniejszy pastuszkowy skarb. I może w rzeczywistości nawet tak było, a przynajmniej w tej rzeczywistości biednego, gildyjnego pastucha, który nie musiał martwić się kiedyś znajomymi i drogimi mu ludźmi, krążącymi gdzieś po świecie znajdującym się poza sielankowym, gildyjskim dworkiem.
— Zapamiętam — odparsknął Leonardowi, ale zrobił to zupełnie nieświadomie i bez myśli zaprzątających jasnowłosą głowę – bo ta zajęta była męskimi palcami pianisty muskającymi szyję swojego właściciela, po której tak interesująco teraz tańczyły.
Przeskakiwały z miejsca na miejsce, stukały po jej strukturze, paznokcie zahaczały, ale tylko na moment, o skórę. I tworzyły cień, hipnotyzujący cień, który zmieniał się z sekundy na sekundę, bo i słońce trochę opadło na horyzoncie, pogłębiło błękit nieba i skontrastowało swą czerwienię. Chryzant nawet nie zauważył, kiedy w jego gardle ugrzęzł oddech, kiedy klatka piersiowa napompowała się pod jego wpływem ciut za mocno, aż w końcu rozbolały go żebra. Odchrząknął gwałtownie, orientując się, co robi, a siwe spojrzenie przeniósł na pasące się w oddali owce, byleby uniknąć pytań o tę brzydką nachalność.
Nie wiedział jednak, czy tak naprawdę te by mu bardzo przeszkadzały.
— I do usług, naprawdę — dodał jeszcze, zaśmiał się pod nosem, prawą dłoń oparł o kark, w który się podrapał, czy to z nerwów, a może próbując rozluźnić odrobinę spięte mięśnie. Poklepał się po szyi, palce wplótł w jasne włosy i w końcu zdobył się na odwagę, ponownie zerknął na Leonarda. Ale na jego twarz, nie na dłoń poruszającą się po męskiej, długiej szyi. — Zresztą, nigdy nie narzekałem na twoje towarzystwo, więc… — zatrzymał się na chwilę, chcąc choć ten jeden raz przemyśleć słowa, które za chwilę miały opuścić krtań — więc po prostu następnym razem postaram się lepiej ciebie wprowadzić w techniki palenia fajki. Obiecuję, serio. — I jakby dla potwierdzenia swych słów, oparł dłoń o szeroką pierś, tuż nad sercem. Bo choć Chryzant za wiele nie wiedział, wiele ze szkoły nie pamiętał, wiele faktów nie kojarzył, tak chociaż tej informacji udało się ugrzęznąć w jasnowłosej głowie. — Mogę ci kiedyś pokazać, jak nakładać tytoń do fajki. Bo wiesz, to wcale nie jest taka łatwa sprawa, że wsypujesz i masz! — parsknął śmiechem, wesołe iskierki zatańczyły w siwych tęczówkach.
A te następnie skierowały się ku tym drugim, chcąc te swoje szczęście przekazać. Pastuszkowe wargi rozchyliły się odrobinę, płuca wypuściły powietrze. Podciągnął do siebie jedną z nóg, położył na kolanie wolną dłoń i ścisnął je. Chryzant mrugnął raz, drugi, skóra pomiędzy brwiami zmarszczyła się.
Owce zastrzygły uszami, parsknęły z zadowoleniem, ale swych głów nie podniosły.
[They gay af]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz