TW: Wykorzystywanie nieletnich, krew, przemoc, topienie, śmierć.
Kiedyś było inaczej.
Nie, żeby piękniej ani prościej, po prostu... inaczej. Jak
wtedy, gdy uświadamiasz sobie, że sens twojego istnienia dawno przepadł w
mroku dziejów. Więcej nie jesteś już w końcu nikomu potrzebny, a tym
bardziej samemu sobie, więc zapadasz się w ten dziwny pogląd, że wszystko
powinno być oparte na postępie. Oczywiście, od samego początku było to zgoła
fałszywe założenie, bo rozwój świata ograniczyłeś do zasięgu własnych
zasobów. Na początku nie sprawiało to nikomu żadnego problemu, ale z czasem
zacząłeś zauważać, że przecież kolejne pokolenia stać na coś więcej niż
wyłącznie wiarę w ciebie. Zrobiłeś to, co zrobiłby na twoim miejscu każdy
kochający własne potomstwo osobnik.
Dałeś im odejść.
Podarowałeś ludziom ich własne życia na własność, choć nigdy wcześniej nie
spodziewałeś się, że mógłby być to dla ciebie powód do dumy. Teraz
rozumiesz, że wolność pozwoliła im zakwitnąć, zbrzydnąć się i zestarzeć
razem z tobą. To był w pewnym sensie progres, bo mimo że sami wynieśli z
tego niewiele, przestałeś czuć się aż tak samotny, widząc, jak niebo zapełnia
się twoimi pobratymcami. Może nie z krwi i kości, a z pyłu i szumu
kosmicznego, ale bywają rzeczy gorsze niż mętny krajobraz pustej
przestrzeni.
Rzeczywistość siłą wtłoczyła ci się do płuc.
Przecież tak naprawdę wcale nie istniejesz.
X X X
Calitha budzi się o świcie. Nosi dziwne imię, takie, którego nie jest pewna
w pierwszej sekundzie poranka, ale po chwili wszystko wraca na swoje
miejsce. Gdzie jest. Kiedy jest. Dlaczego jest. I nawet kim jest. Gdy
wstaje, senna mara odchodzi w zapomnienie. Miną lata, zanim sobie uświadomi,
że nocami zapomina i rodzi się na nowo wśród pytań, na które sama nie
znajdzie odpowiedzi. Kiedyś ktoś powie jej, że nigdy nie spotkał nikogo tak
głuchego, ślepego i niepodatnego na wolę niebios. Calitha przyzna mu rację,
bo choć z nich wszystkich ona jedna smakuje rzeczywistość, tak zażarcie
będzie się bronić przed ucieczką w niezrozumienie. Wraz z odpowiedzią wyda
jej się, że skłamała. Nim mrugnie, nieprzyjemne, rozdzierające trzewia
poczucie winy zaleje jej głowę skołtunionymi, nieznanymi frazami. Po chwili
wszystko będzie w porządku. I tak tego nie zapamięta, bo każda taka sytuacja
wymyka się jej świadomości, powoli obrastając umysł cienką skorupą ucieczki
w zapomnienie.
X X X
To drugie coś, którego nie potrafisz nazwać, zresztą
też.
Wobec tego bezcieleśnie oddajesz się śnieniu. Wydaje ci się, że mamroczesz i
szepczesz, śląc na nieznane obszary kolejne kataklizmy. Może wzdychasz, gdy
szpetne obrazy zamiast ulgi przynoszą zwątpienie. Nigdy nie czułeś się
bardziej okłamany, bo obiecano ci złote góry, a trwasz we własnym piekle
niespełnionego szaleństwa. Już sam nie wiesz, gdzie leży granica pomiędzy
waszymi światami. Czasem jesteś tutaj z tym dziwnym czymś, a czasem jesteś
tam z nimi, równie dziwnym gatunkiem. Nie, może nawet dziwniejszym. W obu
miejscach czujesz się całkowicie niepotrzebny, ale w każdym życiu łamiesz
sobie kark, zanim zdąży to do ciebie dotrzeć. Gdy po raz pierwszy żyjesz
wystarczająco długo, wpadasz w szał. Nic nie jest w stanie cię z niego
wyciągnąć, gdy pożerasz w panice kontynenty.
Przecież nigdy więcej nie miałeś być tak bardzo samotny.
X X X
Poranki bywają najcięższe, gdy dla młodych Roseviańczyków nadchodzą dobre
kilka godzin przed wschodem słońca. Calitha jeszcze wtedy nie nazywa się
Calitha, bo nie zasłużyła wystarczająco na swoje imię, ale ona także zwleka
się z płóciennego łóżka. Nieco wolniej niż zwykle, bo trzy godziny snu nie
pozwoliły dziecku właściwie wypocząć, jednak bez oporu. Dziewczynka wie, że
za opór i zbytnią powściągliwość można oberwać co najwyżej pasem, a nie
rozwiązaniem problemu ze snem. Nie zwraca uwagi na pozostałe dzieci w sieni,
choć na kilkunastu metrach kwadratowych są tak ciasno upakowani, że
najmniejszy nieprzemyślany ruch kończy się strzeleniem sąsiadowi z łokcia.
Ubierają się w nienaturalnej ciszy, zmieniając cienkie, szorstkie koszule
nocne na miękkie, ciężkie tuniki, które są na większość z nich stanowczo
zbyt duże. Obwiązują kilka pasków, jeden wokół talii, drugi wokół szyi i dwa
kolejne wokół nóg, zaczepiając pasma skóry o wszyte w ubranie haczyki.
Zakładają buty, gdzieniegdzie ktoś zauważa, że ma dwie lewe sztuki, ktoś
komuś innemu podmienił rozmiar. Nikt głośno nie narzeka. Odkąd rodziny
przekazały ich madence, wiedzą przecież lepiej. Ustawiają
się w szeregu wzdłuż jedynego w pomieszczeniu okna i schodzą kolejno po
chybotliwej drabinie. Dziewczynka niepostrzeżenie próbuje podrapać się po
krostkach i rankach na nogach od źle ubitej słomy, która wrzynała się w nią
okropnie od początku jej przyjazdu.
Mogę wytrzymać, myśli i naprawdę w to wierzy, bo to był
ostatni dzień bez przydziału. Nim zdąży wstać słońce, ona będzie miała coś
więcej niż imię. Całą tożsamość. Będzie wiedziała dokąd należy, gdzie po tym
wszystkim trafi, co będzie robiła i do czego będzie się nadawać.
Jeszcze dwa lata temu czuła przerażenie na samą myśl o tym, ale teraz
ogarnia ją ekscytacja. Cała kolumna maszeruje ciemną ścieżką wzdłuż
kolejnych chat wioski, którą zaraz opuszczą. Spędzili tutaj dobre kilka lat,
ciężko harując na polach, szkoląc się w łowieniu zwierzyny, zakładaniu
pułapek i pielęgnacji ogrodów. Wszyscy mają ręce pełne odcisków, głowy
wypełnione marzeniami, są w końcu gotowi, by przydać się do czegoś swojemu
narodowi. To ogromny zaszczyt, bo wierzą, że życie jest darem, który trzeba
należycie wykorzystać. Tak przynajmniej tłumaczyła im to madenka, wbijając
do zakutych łbów kolejne prawa i zasady.
Dziewczynka zastanawia się, czy matka czeka na nią w domu. Nigdy się jakoś
nie polubiły, bo dzieci w jej rodzinie było zbyt dużo, żeby można się było
przejmować jedną, niewiele znaczącą dziewczynką, ale lubiła myśleć, że matka
czeka. Myśli też o tym teraz, gdy obija kolana o wystające skały przy
szczególnie wąskiej trasie. Korytarz ciągnie się przez środek pobliskiej
góry, której szczyt wydawał się jeszcze wczoraj złożony z najpiękniejszych
konstelacji. Gdy gromadka wychodzi po drugiej stronie, dziewczynka odwraca
głowę, ale nie dostrzega wierzchołka góry.
Szybko wraca wzrokiem przed siebie, gdy ktoś szturcha ją łokciem. Nie wie, ile idą i nie wie w ogóle czy idą, bo gdy w przyszłości wróci do tego dnia
wspomnieniami, będą one zbyt zalane szumem czasu, żeby mogła cokolwiek
świadomie potwierdzić.
Będzie pamiętać, że na pewno w pewnym momencie stanęli. W tym, w którym
dziecięce szepty zaczęły obrastać w panikę, że droga przed nimi się nie
kończyła, że ścieżka przestawała być tak wyraźna jak na początku, że mimo
wschodu słońca nie słyszą żadnych ptasich odgłosów. Dziewczynka w
opowieściach do chłopca będzie przysięgać, że wieszczka wyłoniła się z
promieni słońca, obrosła w ciało i wywoływała ich palcem, aby po kolei każde
z nich podążyło za nią do nieba.
X X X
Wieszczka patrzy na nią, choć nie powinno się to wydawać możliwe, zważywszy,
że kobiecie brakuje obu oczu. W ich miejsce wstawiono bezkresny ocean, w
którym dziewczynka się zapada, zapada i zapada, wydaje jej się nawet, że
tonie, ale po chwili wybudza się z letargu. Kobieta wydaje się tym
zaskoczona, podchodzi bliżej i głaska dziecko po włosach. Długie, poszarpane
paznokcie zatapiają się w ciemnych pasmach, żeby szarpnąć po chwili za nie
nerwowo.
— Widzisz, widzisz? — pyta wieszczka.
Dziewczynka kiwa głową, choć nie wie, o co chodzi. Kobieta nie wydaje się
zadowolona i mruczy coś pod nosem, aż w końcu zacieśnia uścisk na włosach
dziecka i pcha je w kierunku plaży, gdzie czeka reszta osób, które przeszły
już ceremonię nadania imienia. Wychodzi z niej zwycięsko, choć nikt oprócz
niej tego nie wie, gdy z dumą obwieszcza swoje nowe imię, topiąc rzucającą
się kukłę.
— Calitha — mówi do siebie, gdy wpycha pod wodę ściągniętą pasami słomę.
To dobre imię, nawet bardzo dobre, bo Calitha oznacza Cal`tha, czyli skorą
do oka, czyli nie będzie musiała wrócić na stałe na pola. To bardzo dobre
imię, choć zostawia na jej języku posmak paniki za każdym razem, gdy próbuje
je wymówić na głos.
W tym samym czasie wieszczka patrzy na nią z brzegu. Calitha to zauważa i
odpowiada jej butnym spojrzeniem. Wieszczka w końcu kręci głową i oddala się
bez słowa. Calitha próbuje nie być tym przerażona.
X X X
Otacza cię uczucie przemijania. Obserwujesz, jak wszystko wokół się zmienia i
nawet ktoś tak cudowny jak ty, nie jest w stanie za tym nadążyć. Ludzie
żyją, umierają, nie ma to większego znaczenia, skoro nawet najbliższa ci
osoba jest w stanie zostać z tobą tylko przez ledwie kilka lat. To zbyt
mało, żebyś mógł jej wszystko wytłumaczyć, ale też zbyt długo, żeby się do
niej nie przywiązać. W rezultacie za każdym razem, gdy odchodzi, cierpisz tak
samo, modląc się o zbawienie. Ono nie przychodzi. Przemiana następuje
ponownie, gdy twoje kości nieraz się wydłużają, innym razem kurczą, neurony
uciekają spod czaszki, magia owija się wokół płuc, a poczucie bezkresnego
lęku topi serce w twojej własnej niepewności. Czasem jesteś stary, czasem
jesteś młody. Czasem się odradzasz, czasem nie. Trwasz. Do tego zostałeś
stworzony.
X X X
Skore mają wyższy cel niż pola, chociaż w nich pomagają, nawet wyższy niż
zwierzyna, więc Calitha nie wraca do domu, a podąża z jeszcze jedną
dziewczyną (Malithą) do przydzielonej im wioski. Podróżują furmanką, która
rozwozi część dzieci wzdłuż głównego szlaku handlowego i praktycznie na
samiutkim końcu wysadza obie dziewczynki. Poznają tam Babę. Baba ma już
cztery Skore pod ręką i nie bardzo potrzebuje kolejnych, ale obiecują, że
zapracują na swoje imiona, więc przyjmuje je pod dach.
Życie wcale nie staje się prostsze, ale bywa przyjemniejsze. Domowe
obowiązki wypełniają pozostały po nauce czas wolny, a edukowania się jest
sporo. Calitha nie znajduje szczęścia ani w sztuce wróżenia, ani w sztuce
znachorstwa, ani w sztuce zielnictwa. Jest jak wielka, pusta bańka mydlana,
której uwaga roztrzaskuje się przy napotkaniu najmniejszego problemu. Nie
interesują ją żadne magiczne specyfiki, gdy pod dłońmi zapadają się
wnętrzności pełne ostatnich tchnień małych zwierząt. Traci sporo w
porównaniu do pozostałych dziewczyn, każdego dnia coraz więcej. Nie nadąża
nawet za czytaniem i pisaniem, obolałe, poczerwieniałe od ubijania sieci
dłonie odmawiają stawiania ładnych, ozdobnych wyrazów. Pismo i słowa nawet
początkującej Malithy niosą sobą moc. Tą samą, którą Calitha, mimo usilnych
starań, nie jest w stanie od siebie nikomu przekazać.
Gdy nadchodzi okres plonów i pomagają przy polach ma ochotę się rozpłakać,
bo ze wszystkich Skor tylko ona porządnie sieka zboże. Zaciska zęby, ale na
krótko, bo pierwsze miesiące nauczyły ją, że na tym etapie od szaleństwa i
samotności może ją uratować wyłącznie własny, giętki język. Rzuca więc
żartami pełnymi swawoli. Wymyka się wieczorami do tawerny, noce spędza z
miejscowymi dziećmi na stajennym sianie, a porankami wraca do Baby, żeby
zarobić ścierką między żebra. Nie wkłada więcej serca w naukę Skory, bo wie,
że przecież nigdy do tego i tak nie była stworzona.
X X X
Życie mija powoli i zapomina w zasadzie o tym, że kiedyś była tylko
Dziewczynką. Nie ma pewności, co do tego, ile warte jest obecnie jej imię,
ale powtarza każdego poranka, że jest w stanie sobie na nie zapracować. Sama
w to zbytnio nie wierzy, Baba zresztą też, ale nikt nie jest zainteresowany
jedną, źle działającą Skorą na tyle, żeby się tym dziwnym mankamentem zająć.
To dobrze dla Calithy, bo wie, że pewne tajemnice powinny zostać zatopione w
tamtej brzydkiej, cuchnącej wodzie za wieloma skałami.
W końcu przechodzą do nauki czegoś, w czym sama Cala może być dobra. Dzierga
w drewnie z satysfakcją, ciągnąc ostrym nożem po lichym, obrobionym polanku.
Wykorzystują wszystkie części każdej rośliny, z liści i kory przygotowują
herbatę na miesięczne krwawienie, z żywicy słabe mazidła do poprawiania
wydziaranych czasem fragmentów sieci, a teraz tworzą własne kości wróżebne.
To ważne, żeby zgadzały się ze sobą wszystkie kanty, proporcje i kąty i choć
kości Calithy nie wydają z siebie żadnego tchnienia magii przy rzucie ani
jej, ani żadnej Skory, ani nawet Baby, to ze wszystkich przygotowanych
wyglądają najładniej. Gdy reszta dziewczyn przechodzi do tkania słomy, a
później rzeźbienia figur bogochwalnych w kościach, Cala już dawno maluje
krwią baranka piękne, rozłożyste diagramy.
To ta jedna rzecz, w której jest dobra. Nie przeszkadzają jej ręce pełne
ran, wyrobione pracą dłonie czy kolana zdarte od poruszania się na klęczkach
po nierównych kamieniach pobliskich gór. Stawia pierwsze, małe kolumny, w
których kiedyś spocznie czyjaś zasłużona dusza. W karczmie przechwala się
pięknymi, rzeźbionymi koralami, twierdząc, że są pobłogosławione. Kłamie.
Powinny lśnić cudowną, jaskrawą nitką opieczętowanej magii, ociekać w
ciemnościach przynoszącą ulgę nadzieją, ale w rzeczywistości są tylko ładną
błyskotką, która mieni się w świetle rozpalonych świec.
Świat w jej oczach płonie jak te świece, powoli się nędznie wypala, bo
Calitha wie, że czas jedynie pożycza od sił natury. Gdy przyjdzie pora na
egzamin końcowy, gdy sprawdzi jej moc ktoś inny niż Baba, gdy jakaś kolejna
Wieszczka spyta się czy widzi, wtedy odkryją, że Calitha nigdy nie powinna
być Skorą.
Teraz może tylko pomagać w sadziskach, żniwach i płukaniu zmielonego ziarna.
Uczy się dalej, z coraz mniejszym zapałem i jedyne ukojenie odnajduje w
robótkach ręcznych, których pięknem pozostałe Skore zaczynają się powoli
brzydzić.
X X X
Oczywiście, że się nie lubią. Nie mogą się lubić. Skor jest w tym miejscu za
dużo, a przede wszystkim wszystkie są rosnącymi kobietami, jak przypomina im
Baba, a to niesie ze sobą pewne zasady. Gdy zdążą dorosnąć, będą miały
własne ziemie, własne gospodarstwa i własne wioski do sprawowania opieki.
Nie mogą teraz wzajemnie na sobie polegać, powinny przyzwyczajać się powoli
do tego poczucia samotności. Podrzuca im więc Baba kłody pod nogi, podżega
między sobą, podszczypuje w chwilach, gdy rywalizacja dziewczyn zdąży się
zatrzeć zębem łagodności.
Malitha jest najmłodsza, ale najpiękniej śpiewa kłamstwa. Sprawia, że ludzie
jej wierzą, gdy manipuluje swoim spokojnym tonem, mami ładnymi słówkami,
sprzedaje rasowe plotki i w zamian otrzymuje najgłębiej skrywane tajemnice.
Od razu potrafi uczynić swoją osobę wiarygodnym powiernikiem cudzych
sekretów. To bardzo ważne w byciu Skorą, a jeszcze ważniejsze w byciu
Babą.
Inne dziewczyny radzą sobie dużo lepiej w pozostałych sprawunkach.
Najstarsza z nich, Salitha wróży nieszczęścia, które dopiero nadejdą w
przeciągu następnego roku i rzuca kośćmi jak zawodowa Baba. W odróżnieniu od
niej szesnastoletnia Ralitha jest zwykle bardziej powabna, łatwiej uspokaja
zwierzęta i lepiej odbiera porody. Balitha najlepiej zbiera zioła, ale to
Alitha tworzy najsmaczniejsze trucizny na ziemi.
Żadna z nich nie jest w stanie stworzyć rzeczy tak ładnych jak Calitha. W
pracach manualnych nie ma sobie równych, gdy z łatwością wychwytuje
najmniejsze szczegóły podrzucanych materiałów do pracy. Rozpoznaje bez
problemu miejsce, w które trzeba uderzyć, które pominąć, gdzie łagodnie
cofnąć młotkiem, a gdzie trzeba podważyć kawałek drwa czubkiem ostrza.
Często kłócą się między sobą o pozycję w hierarchii. Która ma pozamiatać
sień tego wieczoru i dlaczego akurat ona w ten dzień nie może. Kto szoruje
kamienne schody, przygotowuje strawę, spędza noc przy cielnej krowie, bo to
całość inwentarza jakiegoś wieśniaka, któremu zdążyły pomrzeć już wszystkie
owce na skokówkę. Cala nie stroni od kłótni, jest naturalnie głośna,
zaczepna i fałszywa w swojej otwartości, a ponadto wie, że przysparza im
wyłącznie kłopotów. Wynagradza to sobie cierpkimi odzywkami i ciętymi
komentarzami, przez które ma regularnie obijane kolana i kostki długim,
drewnianym kijem.
X X X
Kiedy odbywa się jarmark, rzucają wszystko i pędzą za wozami, które tłoczą
się źle ubitą ścieżką wzdłuż głównego szlaku. Wszyscy zmierzają w stronę
nieco większej miejscowości, znajdującej się ledwie kilkanaście mil od
przydzielonej Skorom wioski. Tupią ochoczo rozlatującymi się butami i ze
śmiechem śpiewają wraz z podróżującymi handlarzami przaśne piosenki. Jeden z
nich pozwala im siąść w jednym z powozów, więc gramolą się na niego żwawo i
rozsiadają na stosie drogich kufrów, wypełnionych drogocennymi skarbami.
Przynajmniej tak twierdzi woźnica.
Docierają w końcu do miasta i nie mogą przeżyć, że Baba tak długo zakazywała
im podróży. Kręcą się między rozstawianymi straganami, zaprzyjaźniają się z
miejskimi dziećmi i chwalą własnymi imionami, oferując drobne wróżby czy
błogosławieństwa za odrobinę grosza. Kłamią jak z nut, deklarując bzdurne,
górnolotne sentencje i pławią się w okazywanym im zainteresowaniu.
Rozkwitają pod wpływem uwagi, którą do tej pory pod czujnym okiem Baby
musiały się wyłącznie dzielić. Teraz każda znajduje własny kącik, własne
towarzystwo, własne sprawunki do zajęcia się i tylko Calitha po odłożeniu
niewielkiej sumki przedziera się ciekawsko ulicami miasta.
Podkrada kilka słodyczy, którymi zajada się z satysfakcją, obserwując jak
miód spływa z trzymanego przez nią łagodnego, opalanego jabłka wzdłuż jej
dłoni. Zapija zabójczy posmak na ustach ciężkim alkoholem, od którego
nadmiaru powoli kręci jej się w głowie. Właśnie wtedy natrafia na pierwszego
w swoim życiu malarza. Ma rozłożony stragan nieco bardziej z boku, który
jest nieco bardziej wyświechtany niż inne, ale mimo tego kusi ciekawymi,
pokracznymi malowidłami i parodiami portretów. Wchodzi ciekawsko do środka,
szukając zaczepki, ale w środku namiotu znajduje tylko siedzącego przed
płótnem mężczyznę. Ma ciemne włosy, skórę zdobioną słońcem i wystarczająco
dużo tatuaży widocznych spod podwiniętych rękawów, żeby zaparło jej dech w
piersiach.
Gdy odwraca się do niej, Cala uśmiecha się nerwowo, ale nie ma w tym dawnej
buty. Spędzają razem kilka godzin, w których uczy się, że w jaki sposób
można wymusić na świecie, żeby nabrał kolorów. Bawi się formą, przestrzenią
i fakturą, po raz pierwszy trzymając w dłoniach porządny pędzel. To coś
innego niż malowanie krwistych diagramów, przekleństw na laleczkach czy
błogosławieństw na stropach chat. Sztuka dla samej sztuki w Rosevii nie jest
zbyt mile widziana i tłumaczy to kiepską strukturę straganu czy ogólną biedę
od niego ziejącą, ale nadal jest to dla niej miłe doświadczenie. Malarz uczy
ją w trakcie tych godzin wiele rzeczy, dobrze wiedząc, że prawdopodobnie i
tak nie sprzeda żadnego obrazu. Calitha oddaje więc za dostęp do tych barw
wszystko, łącznie z rzeczami, o których oddanie wcześniej by się nie
podejrzewała. W zamian dowiaduje się o teorii proporcji, stanowisku wobec
idealizmu, uczy się jak w wybiórczy sposób brzydzić swoje dzieła, żeby
wyglądały jeszcze piękniej niż zwykle. Reszta Skor dawno wróciła do wioski,
ale ona w mieście zostaje kilka dobrych dni, śpiąc nocami z malarzem w
karczmie, pozując i samej malując pejzaże, które barwi fantazyjnie. Śmieje
się dużo częściej i szczerzej niż zwykle, ale gdy kończy się jarmark, a ona
wstaje, po malarzu nie ma śladu. Zostały tylko zabrane ukradkiem farby i
kilka pasm lnianego materiału.
Wraca wobec tego do Baby z poszarpaną koszulą, malinkami na szyi i
zaczerwienionymi od płaczu oczami. Kobieta nic nie mówi. Calitha się nie
tłumaczy, wie przecież lepiej. Odkłada do skrytki pod swoim posłaniem
zdobyte skarby i przez następny miesiąc śpi za karę z krowami, na kolanach
szoruje twarde podłoże kaplicy i ścina swoje piękne, długie włosy, które
przez przypadek zabarwiła niebieską farbą.
X X X
Widzisz, ale nie rozumiesz. Słyszysz, ale też nie rozumiesz. Ostatnio w
ogóle już niczego nie rozumiesz. Twoje palce są jednocześnie małe i duże,
ciało niskie i wysokie, rysy twarzy ostre i łagodne, a twoi wyznawcy coraz
bardziej wymagający. Przechodzi ci przez myśl, że nigdy nie zasiadałeś i nie
będziesz zasiadał między bogami. W końcu pochodzisz tylko z gwiazd, ale oni
zdają się tego nie rozumieć. Nie szkodzi. Aktualnie znowu czujesz się
samotny, ale ta pustka powoli wypełnia twoją głowę obserwacjami tego
czegoś, do którego mają zaprowadzić cię łamy tej
historii. Wspominasz tych, którzy byli tobie podobni i odeszli przed
tysiącleciami. Zastanawiasz się, dlaczego za nimi nie podążyłeś. Myślisz,
kto inny z tobą tutaj został. Śnisz.
X X X
Ma dużo więcej wolnego czasu, bo pozostałe Skore uprawiają teraz prawdziwą
magię, więc Baba wygania Calithę, żeby im w tym nie przeszkadzała, tylko
zajęła się czymś pożytecznym. Wobec tego deklamuje psalmy, odbiera prawie
wszystkie porody zwierzyny we wsi, poluje z miejscowymi chłopami i spędza
zatrważająco dużo czasu w karczmie. Tam częściej niż rzadziej ląduje nocą na
sianie, ale jest do tego wystarczająco zachęcona wyprzedzającą ją sławą.
Ostatecznie udaje jej się złapać ciekawe zlecenie. Święci kuźnię i
błogosławi domostwo, za co otrzymuje szansę pobawienia się nieco
żeliwem.
Z kowalem idzie podobnie jak z malarzem, ale jednak prościej, jest też
większy, silniejszy i bardziej wrażliwy na jej pojękiwania niż poprzedni
artysta, więc jest zadowolona. Może wypatrywać popołudniami, jak pracuje, a
z czasem i ona bierze chętniej oręż do ręki. Wypełnia nudę nową wiedzą,
którą zapełnia sobie głowę. Często wykrada się w wolne dni do miasta,
odkrywa jak można zrobić piękne naszyjniki z podrabianego złota, ile siły
potrzeba do porządnego bielenia wapnem i ile cierpliwości do wyrobienia
ciekawego fresku.
Życie mija dalej. Z czasem zapomina o tym, co było wcześniej. Tylko w noce,
gdy w stajni nie pali się żadna lampa, a przez dziury w ścianach prześwitują
jaśniejące złotem gwiazdy, wspomina o tym, że po coś została stworzona.
Wydaje jej się, że może i miała jakiś wyższy cel i miała do czegoś dotrzeć.
Może nawet do kogoś. Ale wtedy zwykle prycha jakaś szkapa, zaczynają wyć
bezpańskie psy czy kłócą się z myszami wiejskie koty i ta chwila pamięci
przemija z pęknięciem niewidzialnej bańki mydlanej.
X X X
Czasem Calitha myśli o tym, jak wielkie miała szczęście. Przypomina sobie
ceremonię nadania imienia i nawet to, że wróciło z niej tylko co drugie
dziecko. Pamięta, że wszyscy wokoło szamotali się z taką samą werwą jak ona,
że targana żywiołową walką woda pluskała na wszystkie strony, że gdyby nie
przypadek i gdyby nie zanurzyły się wtedy wspólnie w mętną toń, to ona
leżałaby na dnie jeziora. Najbardziej przeraża ją spojrzenie wieszczki,
bardzo podobne do tego Baby, gdy patrzyła, jak Dziewczynka zamienia się
miejscami z oryginalną Calithą. W koszmarach widzi to wszystko jeszcze raz,
tylko z boku i otacza ją nienaturalna cisza. Wydaje jej się, że niczym w tle
obrazu dostrzega jaśniejącą postać, która stąpa między gwiazdami i obserwuje
ją bacznie. To ona burzy wody i sprawia, że Dziewczynka mimo braku tchu
wypływa na powierzchnię, nogą kopiąc oryginalną Calithę i spychając ją dalej
w głębiny. I gdy później własną krwią barwi słomę, rysując swoje imię,
zalewa ją olejem i pali, czuje jak ogień płonie pod jej palcami. Może nawet
rozumie, że to nie słona woda spływa jej po policzkach, bo woda w jeziorze
naturalnie była słodka.
X X X
Teraz dla zabawy wykorzystuje swoje umiejętności i fałszuje wszystko za
odrobinę złota i nawet się z tym nie kryje. Tylko to własne, nieudane imię,
wciąż zachowuje wyłącznie dla siebie. I choć życzy Babce śmierci, gdy ta
wpatruje się w nią z rozczarowaniem, zaciska zęby, bo wie przecież lepiej.
Maluje obrazy, nawet ten jeden, wyjątkowy, który ma zostać wymieniony na
oryginalny w jakimś odległym muzeum, ale jest na tyle dobrze wykonany, że
złodzieje mylą obrazy przy ich podmiance. Sprawia częściej niż rzadziej
kłopoty pozostałym Skorom, częściej krzyczy, jeszcze częściej się śmieje i
przestaje zważać na jakiekolwiek zasady, bo jej pożyczony czas powoli
zaczyna się kończyć. Za to zbierane mieszki złota przybywają
niewystarczająco szybko, żeby mogła się stąd wynieść nocą.
X X X
Pracują na polu i są prawie dorosłe, gdy po Calithę sięga pańska ręka.
Pochód przechodzi wzdłuż drogi, piękny sznur żołnierzy, kapłanów i
biesiadników, którzy poruszają się wolnym marszem, śpiewając piękne,
psalmowe pieśni. Pracujący wieśniacy dołączają do śpiewu, ale nie przerywają
wykopywania grządek mimo piekącego skwaru. Wtedy Cala zauważa, że Mal w
dziwny sposób wpatruje się w jednego kapłana. Koleżanka zaczyna nucić pod
nosem melodię zupełnie innego psalmu niż ten, który aktualnie rozbrzmiewa
wśród szumiącego zboża. Reszta sama się toczy, gdy z nagła pochód skręca w
ich stronę, ktoś upuszcza złotą, wyłożoną pięknymi kamieniami koronę, która
toczy się w ich stronę. Gdy Calitha ją podnosi, mimowolnie nuci tę samą
melodię, którą podsłuchała od Mal.
Najwyraźniej to wystarcza, bo rok później
jest w pałacu, ubrana w piękne, kolorowe szaty, ucząc się pisać i czytać na
nowo w językach, których do tej pory nie potrzebowała. Ślub przebiega bardzo
szybko i nikt zbytnio nie pyta jej o zdanie. Właściwie każda rzecz większa i
mniejsza dzieje się po prostu obok, a ona uczestniczy w tym jak w marnym
spektaklu, który ciągnie się w nieskończoność. Swojego męża spotyka jako
pięćdziesięciolatka. Ma brązowe oczy, dwukolorowe oczy i wydaje się nie być
w pełni zmysłów. Calitha uczy się wszystkiego, czego od niej oczekują, z
podobnym skutkiem, co przy nauce Skory, a Korona Królów nadal jest dla niej
cicha. Nie ma znaczenia czy nosi ją na głowie, czy jako bransoletę, czy jako
pierścionek, czy jako naszyjnik. Ile płacze, klnie i krzyczy na złotą
ozdóbkę. Jak mocno uderza w kamienie, piłuje szmaragdy i rubiny, wprowadza
własne poprawki w ładną błyskotkę.
Jej szept do Cali nigdy nie dochodzi.
X X X
Ma wprawę w tym, żeby życie po prostu mijało. Mijają lata. Pławi się w
luksusach, zajmuje się haremem i od czasu do czasu śmieje się z
wygłupiających się bękartów króla, których w pałacu nie brakuje. Wśród setki
dzieci znajduje chłopca, do którego podchodzi nieco łagodniej. Nie ma
jeszcze nadanego imienia, oczy odziedziczył po ojcu, podobnie jak włosy, ale
przy tym odstaje od innych małolatów. Jest cichszy, bardziej spokojny i nie
przestaje dopytywać się Cali o jej rzekome podróże. Więc opowiada mu
kłamliwe historie o wspaniałych krainach. Jedne płyną miodem i winem, inne
słyną z cudownej muzyki, kolejną bazuje na zasłyszanych cudzych opowieściach
o pięknych kimonach, cudownych tańcach i dziwnej tradycji picia herbaty.
Wykradają wspólnie ciastka, które ukradkiem zostawia im przyjazny kucharz na
widoku, podcinają najładniejsze kwiaty z ogrodów i wspólnie trwają w tym
swoim mijaniu.
Calitha próbuje nauczyć chłopca czytać i pisać, ale nawet w
swoich rozmowach rozwleka się, jąka i cichnie, więc w końcu macha ręką i
skupia się na rozwijaniu jego słownictwa. Jest to całkiem, całkiem przyjemne
życie, więc gdy Cali ponownie kończy się pożyczony czas zabiera tyle
kosztowności, ile jest w stanie, nadaje w ostatnie spotkanie chłopcu imię i
ucieka nocną porą, goniona tymi przeklętymi gwiazdami. Kieruje się na
zachód, w najbliższym porcie zaciąga się za pomocą pewnego dżentelmena na
statki przemycające oktarynę na kontynent i upija się winem ukradzionym z
ładowni, byle nie patrzeć na te zimną, kołyszącą się wodę wokół niej. W
podzięce za pomoc w ucieczce oddaje panu Octavianowi Faustowi większość
kosztowności, gdy wysadza ją w porcie na Wyspach Fliss.
Do gildii dociera o
resztkach sił, ale Cervan mimo swojej początkowej podejrzliwości nie odsyła
jej z pustymi rękoma. Calitha przedstawia się więc jako Cala i oferuje swoje
usługi wraz z bezgraniczną, aczkolwiek lichą i kłamliwą, lojalnością w
zamian za wikt, opierunek, bezpieczeństwo. Kobieta wie, że wygląda na
szaloną, z potarganymi, brudnymi od piachu włosami, cała w siniakach i
styrana po podróży. Wie też, że dla gildyjskiego mistrza nie ma to wielkiego znaczenia, ale nie ma czasu i chęci, żeby czytać intencje jednego z niewielu
przyjaznych jej w tej sytuacji ludzi. Nie marudzi i się głębiej nie
tłumaczy. Wie lepiej.
X X X
Życie w gildii nie mija. Przynosi za to delikatne poczucie spełnienia i
miejscami może nawet satysfakcję. To dla niej dziwne i niecodzienne, ale
zdecydowanie podoba jej się dużo bardziej od przeraźliwego, oszałamiającego
poczucia pustki, które do tej pory traktowała za nieodłączny fragment jej
krajobrazu. Zamiast tego maluje, podrabia błyskotki, naprawia dziecięce
zabawki berbeci pobliskich wieśniaków, zaprzyjaźnia się nawet z karczmarzem
i zapoznaje kilku ciekawszych gildyjczyków. Wspomina radośnie nierówną walkę
o dominację w tańcu z Gosią, obiecany przez Mefiego bimber, ciekawskie,
aczkolwiek harde spojrzenie sędziego, aroganckie, ale łagodne spojrzenie
Poli i podrzuconą przez Cahira listę osób, których nie powinna okradać, a
która ląduje w kominku zaraz po jej pamięci.
Uczy się życia na nowo. Nudny historyk, z którego wieczorami wydobywa żarty,
porankami kradnie lekkie muśnięcia skóry, a z czasem nawet jeden czy dwa
pocałunki, na które żadne z nich nie zwraca większej uwagi. Daje jej to
nieznane do tej pory poczucie spokoju i bezpieczeństwa, że nie musi się
starać i nie musi niczego w tym temacie robić. Dopiero po kilku tygodniach
dociera do niej, że to działa w obie strony, a ona w przeciwieństwie do
niego lubi być chciana, myśli nawet, że tego potrzebuje, więc warczy, fiuka
i pląsa między cudzymi rzeczami gildyjczyków, szukając resztek cudzej,
bezpańskiej atencji. Gdy nie może jej dostać, postanawia trochę sobie jej
ukraść.
X X X
Imię twoje od zawsze brzmiało przecież Bilijon.
X X X
Wychodzi jednego dnia ze stajni, gdy jesień zdobi większość liści na
drzewach wokół gildii, a temperatury zaczynają nieprzyjemnie spadać. Właśnie
wtedy dostrzega w oddali idącą powoli osobę. Wyłania się wśród wschodzącego
słońca i pozostałości gwiazd widocznych na niebie, powłócząc niemrawo stopa
za stopą. Cali wydaje się przez moment, że płacze, ale wie, że chłopiec
najwyżej siąpie nerwowo nosem, smętnie wycierając smarki rękawem zbyt dużego
swetra.
— Billy? — pyta z niedowierzaniem, zanim zaczyna biec tobie naprzeciw.
X X X
Przecież już nigdy więcej nie miałeś być samotny.
†⸶‡⸷⸸⸸‡†⸶‡⸷⸸⸶‡Uznajmy, że opko to spóźnione, wczorajsze urodzinowe Calithy. xD I tym miłym akcentem z nieco większą dawką informacji o Rosevii i samej Cali jesteśmy przy końcu pierwszej fazy moich postaciek. Skończyło się wstępne rozpisywanie dzieci i wraz z częścią od Billy`ego „Gwiazdy wodzą mnie ku Tobie” rozpocznie się ich droga przez zaplanowaną kampanię. Można spodziewać się po opku Billa kolejnego przetasowania wątków, ale do tego jeszcze trochę czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz