wtorek, 26 kwietnia 2022

Od Nikity do Mefistofelesa

Zeskoczył z konia, cugle trzymał mocno. Gniada odkręciła mordę; ni zębiskiem chciała sięgnąć do rękawa, ni ciemnym okiem taksowała wzniośle mężczyznę, którym z dłonią wciąż na cielsku obszedł zwierzę i wolną ręką starał się zawiązać do milliarium. Raz zerkał na rzemień, raz na konia i przeklinał wiadomą rudowłosą, oraz, ale nie z taką werwą, samego siebie, że nie zorientował się w uśmiechu, z którym ta zaprowadziła go do boksu, nie poznał się od razu na uroczych zapewnieniach elfki — ta gniada należała kiedyś do bardki, bierz gniadą, gniada chodzi cudownie; patrol od razu stanie się niesamowitym doświadczeniem.
— Tak, oczywiście. Niesamowitym. Niesamowicie to mam upierdolone spodnie.
Puścił dłoń, odsunął się o dwa kroki, pozwolił, żeby gniada sama od razu sprawdziła wiązanie; zerwała głowę, przeciągnęła sznur wpierw z prawa, następnie z lewa i znów poderwała mordę w górę, strosząc się przed uniesioną ręką.
— Poczekasz tu na mnie. — przekazał dobitnie, nawet pogroził palcem, ale wystarczyła krótka wymiana spojrzeń, żeby od razu i on, i kobyła doskonale wiedzieli, że będą się ganiać po trzęślicach, aż do świtu.
W końcu zostawił konia, zszedł ze żwirowego traktu i zsunął się w dół niecki. Wszedł w czyżnie; głóg zdążył się obielić, ale reszta krzewów wciąż stała ze suchą gałęzią wzrosłą w baldach, na tyle wysoko, że nawet nie chciała złapać za kapelusz, gdy mężczyzna przedzierał się ku ogrodzeniu. Stare mury dostrzegł czas temu, całkiem przypadkiem, podczas pierwszego, może drugiego patrolu, kiedy to koń zaskoczony przez spłoszone ptactwo uciekł z traktu, wleciał w tarninę. Podczas wyciągania zwierzęcia rzuciła mu się w oko linia zmurszałego kamienia, który, chociaż zabiedzony, w większości rozsypany i zarosły nadal wyraźnie wyznaczał odpowiedni kształt; nie sprawdził go tego samego wieczoru, nie odwiedził też przez kilka następnych dni, ale tak siedział mu w pamięci, tak go nęcił, że w końcu zapakował odpowiednio siodło i zebrał się w ten wieczór.
Wrócił do obmurowania w przekonaniu, że chociaż uświadczy szczątki obecności ludzi, może domostwo, może składowisko, ale po zrobieniu większego kroku nad murem i zanurzeniu po kostki w zasuszoną wiechlinę, okolica okazała się dużo ciekawsza; morze zielska, ale czasem, co kilka metrów znad zaszarzałych, zgiętych w falach trawach sterczał nie za wielki obelisk. Zbliżył się do pierwszego, potem następnego. Po każdym przesuną dłonią, każdemu poświęcił chwilę, ale na wszystkich skuta warstwa okruszyła się, uniemożliwiła rozeznanie w napisach. Zachowały się wyłącznie te ornamenty, które wkuto głęboko w kamień: a to wieniec, a to księżyc, słońce, może czasem nawet i czaszka z nędznie wyraźnymi szczegółami. 
Mężczyzna kręcił się od obelisku do obelisku, na upór szukał, chociaż słowa zdatnego do rozczytania i może tak przechodząc trzeci raz między dwoma statuami, niespodziewanie utrącił o coś. Przeskoczył o dwa kroki na nodze, walcząc o zachowanie równowagi i zaraz po złapaniu gruntu, odwrócił się za powodem — tuż pod nim piętrzyła się ziemia. Świeża ziemia na dwumetrowym kawałku, którą ktoś dokładnie usypał, uklepał i nieco zastawił wiechliną, wtenczas również z wyraźnie wgniecionym odciskiem buta na samym środku. 
Ukląkł, ściągną rękawiczkę i zakrył pozostawiony ślad, ale również upewnił się, że rzeczywiście to świeża ziemia; mokra, dopiero co spulchniona glinowata gleba, która na potwierdzenie, że leży tu od niedawna przykleiła mu się do palców, powchodziła pod paznokcie. Czoło przeorało mu głęboka bruzda, myśli zaczęły przerzucać różne możliwości, a nawet w durnym odruchu zaczął się rozglądać po okolicy, ale obeliski, trzęślice, czy chociaż czyżnie nie pomogły mu w znalezieniu odpowiedniego scenariusza tłumaczącego skąd i dlaczego — stwierdził więc, że dowiedzieć się czegoś ponad również może na inny sposób.
Otrzepał dłonie i ruszył w stronę traktu, do konia, do swego bagażu.


[on tu to tak na grzybobranie, za truflami, wyłącznie]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz