poniedziałek, 18 kwietnia 2022

Od Talluli CD. Ayrenn

Zastukała palcami o poręcz starego łoża, spojrzenie utkwiła w jasnych, błyszczących oczach elfki. Wystarczył moment, by poczuła, jak zmęczenie pochłania ją całą, wduszając ciało w wypchany grochowiną materac, przykuwając do barłogu. Tallulah od zawsze gardziła bezsilnością, którą teraz rozpoznawała w swoim marnym spojrzeniu. Bezsilnością, niemocą, których daremnie szukać w osobach czarownic, których dawniej nie czuła, a może tak świetnie skrywała, zawsze krok do przodu, zawsze pewna swego. Doświadczana przez czarodziejkę pożoga, wydawała się jednak zupełnie obedrzeć ją z resztek kurażu, płytkiego animuszu. Nie znajdowała się dłużej w świecie żywych, nie. Wreszcie zaczęła dostrzegać, że to miejsce całkowicie przesiąknęło odorem panoszącej się wokół śmierci.
Westchnęła, rozplątując ciasny supełek chuściny, pod którą skrywała jaskraworude loki. Szara, lniana apaszka wylądowała na stojącym przy łóżku antałku, gdy czarownica zajęła się zdejmowaniem czarnych, nudnych kozaków.
— Dobrze, dobrze — westchnęła z niezadowoleniem, żałując, że nie jest aktualnie w stanie kontynuować pracy na dole. — Tak zróbmy. Chwilę tylko odpocznę, zaraz wrócę do pracy. A duchy, mam nadzieję, okażą się wreszcie bardziej rozmowne. Nie dość, że z żywymi na próżno gadać, to z martwych również ciężko jakiekolwiek, wartościowe słowa wyciągnąć.
Spojrzenie Ayrenn zapiekło nieprzyjemnie, drażniąc osobę czarownicy. Być może powiedziała za wiele, w niepotrzebnych nerwach. Rozdrażniona, wycieńczona, zmizerniała. Jej mgliste odbicie w szybie, o którą stukał właśnie deszcz w nieskładnym staccato, mówiło samo za siebie.
Kiwnęła głową, odwracając wzrok. Im szybciej się położy, tym lepiej.
— Powodzenia. I uważaj tam na siebie.
Obudził ją niemożebny ból głowy. Wwiercając się w kruchą strukturę czaszki, kurcząc w swej sile nerwy, dudniąc bez ustanku w uszach i zmuszając do nagłego wyprostowania pleców, do natychmiastowego zaczerpnięcia powietrza. Powietrze utknęło jednak w gardle, zatrzymało w drodze do płuc, gdy silny, duszący kaszel wyrwał się spomiędzy kształtnych, bladych ustek. Świat zawirował, ściany zadrżały, powała uniosła się i raz jeszcze opadła. Pokręciła głową, zastałe mięśnie szyi zmuszając do współpracy. Boleści nie ustępowały.
Tallulah odrzuciła na bok szare pościele, chwilę później dostrzegając, jak materiał grubej spódnicy przylega do wilgotnych łydek, ud, jak rude fale nie odstają w zwyczajnym im nieładzie, płasko przylegając do przepoconych ramion i łopatek. Zadrżała, gdy fala chłodu przebiegła przez jej ciało. Nie, niemożliwe. Na bogów, tylko nie to.
Nie była przygotowana na taki ciąg wydarzeń. Cholera, nikt z nich nie był, przesadnie uważając się za nietykalnych, swoje sposoby ochrony przed chorobą – za nadzwyczaj skuteczne. Po tygodniach spędzonych wśród umierających doskonale znała objawy wciąż niewystarczająco poznanego schorzenia. Znała słabość, która zupełnie ogarniała ciało, wyżerając organizm od samego środka. Zachorowała. Niemoc, którą miała zwalczać, zaatakowała ją samą.
I choć nie brała pod uwagę porażki, choć – mimo bólu i wymęczenia – brnęła przed siebie, wiedząc, że nie powinna spędzać więcej czasu wśród zdrowych, pierwsza myśl, która wkradła się do umysłu czarownicy, sformułowała to jedno, każdego śmiertelnika w cierpieniach nużące pytanie: czy to koniec?
Podniosła się z trudem z łoża, spróbowała sięgnąć po leżącą na zydlu apaszkę, lecz ból w okolicach kręgosłupa szybko udaremnił jej próby. Westchnęła ociężale, robiąc kolejny krok do przodu. Nie, nie miała na to czasu. Nie powinna zajmować się czymś, czego wykonać również nie była w stanie. Ciało czarownicy zachwiało się niebezpiecznie, runęło w stronę ściany, szukając oparcia. Sunąc lewą dłonią po drewnianych belkach, wyznaczała przebrniętą przez siebie drogę, z wolna zbliżając się wreszcie do drzwi. Jeszcze kilka kroków w stronę schodów, jeszcze kilka stopni prowadzących w dół. Nie mogli pozwolić na to, by choroba zaatakowała opiekunów cierpiących. By rozniosła się i wśród nich, medyków oraz czarodziei. Nie, jeśli mieli dalej próbować ocalić to przeklęte miasteczko przed zupełną zatratą.
Wyszła z pokoju, donośny kaszel raz jeszcze rozniósł się wokół jej osoby. Tallulah pospiesznie zakryła wolną dłonią usta, podniosła zamglone, modre tęczówki, dostrzegając na sobie zaniepokojone spojrzenia reszty personelu, wpatrujących się w czarownicę jak zlęknieni w oblicze śmierci. Kiwnęła głową na znak, że wie, że rozumie, że w pośpiechu próbuje uciec, nie chcąc dłużej narażać reszty na niepotrzebne niebezpieczeństwo.
— Z drogi — wycharczała ochryple, lekkim pchnięciem magii odsuwając od siebie osobę młodej opiekunki, która w wyraźnym zaskoczeniu przystanęła chwilę za długo w drzwiach. Czarownica wyminęła w pośpiechu jej osobę, przebrnęła przez przedsionek, dostając się na szczyt schodów. Pozostała już jedynie droga w dół. Była blisko.
— Tallulah? — Cichy głosik, chowający w swych dźwiękach wyraźną nutkę zmartwienia, dotarł do osoby rudowłosej, która szybko uniosła wzrok, wyrwana ze swej zramolałej próby pokonywania kolejnych schodków. Nie odpowiedziała, czując jak okropny ból, płytkimi, szybkimi cięciami przedziera się przez jej mięśnie, zmuszając ją do przykucnięcia, wtulenia się w drewnianą, skrzypiącą poręcz, by uchronić się przed możliwym runięciem w dół. Ayrenn bez zastanowienia ruszyła przed siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy marnej sylwecie swej towarzyszki, szybko przytrzymując wymęczone ciało silnym chwytem na roztrzęsionych ramionach. Tallulah zadrżała pod jej dotykiem, spojrzenie posmutniało, czując, że tylko przy elfce może pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Na chwilę wolną od maski, chwilę chowanych głęboko słabości.
Chciała płakać. Nigdy wcześniej nie czuła tak przeraźliwego bólu.
— Ayrenn — wymamrotała, czując, jak adrenalina z wolna opuszcza jej ciało. Osłabła, bezwładnie wpadając w ramiona elfki, przelewając się przez jej palce. Do umysłu czarownicy wtargnęły niespodziewanie tajemnicze obrazy. Ciemności. Ogień. Jadowite spojrzenie. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż wystających kosteczek kręgosłupa.
Skąd? Nie odczuła obcej obecności w swej głowie. Być może było to dawno zapomniane wspomnienie. A być może powracająca wizja niedawnego snu. Tak, śniła. Sen płytki, lecz koszmarny. Jakby bezmyślnie wtargnęła do nory rozszalałych demonów, w ciszy obserwując, jak częstują się smołą. Nie powinna była tego oglądać. Teraz żałuje.
— Boli. Tak bardzo boli. — Spojrzenie uciekło w stronę powały, ciało czarownicy zadrżało, nim zastygło w zupełnym bezruchu. Sen raz jeszcze schował ją w swych silnych ramionach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz